Świat stanął na głowie. Żeby złowić klienta, producenci pilarek i nożyc do żywopłotu sięgają po innowacje z tej samej półki co telekomy, motoryzacja i lotnictwo.
Decyzje konsumentów napędza dziś w dużym stopniu potrzeba szpanu oraz nadążania za nowinkami technologicznymi. Nawet jeśli z inteligentnego zegarka pożytek niewielki, to wielu z nas da się pokroić za to, by smartwatcha nosić na nadgarstku. Można się na taką rzeczywistość obrażać, ale można również do inteligentnego zegarka podłączyć sprzęt ogrodniczy, licząc na to, że przez to i on stanie się inteligentny. To dlatego producenci pilarek łańcuchowych, nożyc do żywopłotu, kos mechanicznych, dmuchaw do liści i traktorków ogrodowych ulegli manii gadżetów. Jeśli przy okazji zaszczepią na rynku modę stanowiącą uzasadnienie dla wymiany starego sprzętu na nowy (nawet jeśli stary jeszcze działa), to są w domu: klient jest zdobyty.
W pogoni za gadżetami, które pozwolą się wyróżnić na tle konkurencji, szwedzka Husqvarna stworzyła w tym roku futurystyczny projekt inteligentnych nożyc do żywopłotu: bardzo lekkich, z ostrzami z włókna węglowego i ciekłych metali, z czujnikiem na każdym ostrzu. To jeszcze nic, bo „gwiezdne wojny” zaczynają się dalej. Operator nożyc – bo ogrodnik to za mało powiedziane – będzie wyposażony w specjalną osłonę na twarz działającą w technologii rozszerzonej rzeczywistości. W efekcie przed oczami będzie widział dane: od statusu i podstawowych parametrów urządzenia po wizualizację optymalnych linii cięcia żywopłotu. W tym rozwiązaniu wykorzystywana jest technologia wyświetlacza przeziernego HUD (Head-Up Display), która została wymyślona przed laty dla potrzeb lotnictwa wojskowego. Od razu rodzi się pytanie, czy nie mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią. Czy ogrodnik przycinający żywopłot w ogrodzie zamku w Kórniku naprawdę ma potrzebę korzystania z tych samych rozwiązań co pilot F-16 startujący z lotniska wojskowego w pobliskich Krzesinach?
Firma twierdzi, że normalnym zjawiskiem jest to, że innowacje opracowane dla wojska trafiają do cywila. Wyświetlacze HUD są dziś wykorzystane w medycynie – pozwalają nałożyć obraz ze zdjęcia rentgenowskiego na pacjenta i precyzyjnie go operować. Podobnie rzep – połączenie łatwe do rozpinania oraz zapinania – zostało opracowane dla NASA, by astronauci nie musieli się zmagać z guzikami i suwakami, a potem zostało szeroko wykorzystane w produkcji odzieży i sprzętu sportowego.
Rotterdam, Holandia
Grupa ubranych w odblaskowe stroje pracowników z cichym warkotem silników kosi miejskie trawniki. Na pierwszy rzut oka to zwyczajne prace przy utrzymaniu zieleni, jakie widzimy na ulicach wielu miast. Ci z Rotterdamu to jednak ogrodnicy gadżeciarze. – Postrzeganie tej grupy zawodowej przez społeczeństwo często nie jest najlepsze: dla większości to po prostu pracownicy fizyczni. Te nowinki technologiczne to dla moich ludzi nobilitacja. Dzięki nim czują się lepsi – twierdzi Dowe Snoek, właściciel firmy ogrodniczej.
Każde z urządzeń jest zasilane baterią litową (dlatego warkot jest cichszy niż w przypadku urządzenia spalinowego). Każde ma wbudowany moduł Bluetooth, który jest w stanie udostępnić informacje o pracy urządzenia. Akurat tu zorganizowane jest to w ten sposób, że po powrocie do bazy automatycznie każda bateria udostępnia dane do cyfrowej chmury – w ramach tzw. uploadu. Dane pozwalają prognozować, kiedy nastąpi zużycie podzespołów, kiedy zlecać przeglądy i wymieniać części, a przez to zwiększać efektywność urządzeń.
Zarządzanie flotą inteligentnych kos ogrodowych może być wyzwaniem logistycznym. Za wiedzą producenta i klienta łączymy się z portalem firmy ogrodniczej z Nantes we Francji, która ma w garażu 60 maszyn ogrodniczych. Kilka kliknięć i na wykresach pojawia się stan techniczny każdego urządzenia, wykonane i zbliżające się przeglądy, historia eksploatacji – z usterkami, naprawami, a także danymi operatorów. Bo system pełni też funkcję elektronicznego donosiciela, podając co do minuty czas pracy urządzenia i przestojów. To może poprawić efektywność pracy zespołu (albo być bodźcem do prób oszukiwania systemu, czego w polskich warunkach nie można by wykluczyć). Żeby nakarmić bożka gadżetomanii, dane z lasu i ogrodu można też pobierać w czasie rzeczywistym. Baterię da się połączyć ze smartfonem lub inteligentnym zegarkiem. W ten sposób można przesyłać dane pozostałym członkom zespołu, operatorom, technikom, a nawet dilerom sprzętu. XXI wiek.
Halo, Ziemia, gdzie jest jednak sens łączenia się z kosiarką? Podobno służy to np. do namierzenia online każdej z nich. Jedną z możliwości jest udostępnianie kierownikom zespołów mapy z przydzielonymi zadaniami i możliwości kontroli na bieżąco realizacji planu. Jest funkcja antykradzieżowa: pilarka komunikuje się z bazą, kiedy znajdzie się poza wyznaczonym terenem działania. Do lokalizacji używany jest wbudowany moduł GPS. Pracownik może mieć też w uchu podłączoną do smartfona słuchawkę, która ostrzeże go, że bateria się wyczerpuje (co prawda, to samo może wiedzieć, patrząc na urządzenie). Informuje też o przekroczeniu norm hałasu w przypadku awarii urządzenia (to też po prostu słychać, ale w dzisiejszych czasach poleganie na własnych uszach jest bardzo staroświeckie). Podobnie jak wzywanie pomocy technicznej do zepsutego urządzenia za pomocą specjalnej aplikacji, a nie telefonu.
Koncern Viking ma w swojej ofercie kosiarki automatyczne, które koszą trawnik bez udziału człowieka – przemieszczając się po zadanej trasie. Podczas koszenia system mulczujący rozdrabnia trawę na małe cząstki, które stanowią naturalny nawóz i nie wymagają grabienia. W pakiecie jest aplikacja na telefon, za pośrednictwem której można jej zdalnie nakazać koszenie albo sprawdzić, co w danej chwili robi. Kosiarka posiada moduł GPS, dzięki czemu można ją namierzyć – np. gdyby w czasie naszej nieobecności pojechała na trawnik sąsiada.
Antwerpia, Belgia
Prezes Husqvarny Kai Warn wchodzi na scenę w rytmie triumfalnej muzyki jak gwiazda ekranu. Mikrofon i słuchawki. Pozdrawia publiczność oklaskującą go gromkimi brawami. To właśnie Antwerpia podpisała z Husqvarną umowę na dostawę urządzeń do pielęgnacji zieleni, organizując przy okazji medialny show. – Dodanie funkcji komunikacyjnych to największy skok technologiczny w naszej branży, przynajmniej od czasu wyposażenia urządzeń ogrodniczych w silniki. Takie rozwiązania pozwalają rozwijać wysoce wydajne produkty i jak najszerzej korzystać z możliwości oferowanych przez internet rzeczy – zachwala Warn.
Jego słowa zagłusza huk gałęzi spadającej na posadzkę spod dachu. Chwilę wcześniej uciął ją drwal uczepiony na linie jak człowiek pająk. Bo liczy się show. Pracownik jest ubrany w odblaskowy strój, który jest wzmocniony w tych punktach ciała, które najczęściej ulegają uszczerbkowi w czasie pracy drwala i są krytyczne, np. osłaniają tętnice. Dla bezpieczeństwa – bo ryzyko jest zawsze. Podczas pokazu można dostrzec, że niektórzy drwale nie mają pojedynczych palców, a to wzmacnia wiarygodność przekazu.
Niemiecki Stihl też chętnie sięga po tricki marketingowe. W przyszłym tygodniu na jego zaproszenie 100 drwali z 22 krajów z całego świata przyjedzie do Poznania, by walczyć w widowiskowych zawodach o tytuł mistrza w cięciu i rąbaniu drewna z użyciem pilarki łańcuchowej, wyczynowej siekiery i specjalnej piły ręcznej. Impreza Timbersports to dla branży swoiste igrzyska. Co roku odbywają się w innym mieście świata. Rok temu były w Innsbrucku, w 2013 r. w Stuttgarcie, a w 2012 r. – w Lillehammer.
Ciszej, eko i drożej
Zachodnie środowiska opiniotwórcze na dźwięk słowa „ekologia” padają na kolana i wznoszą modły do kurczącej się warstwy ozonowej. Nic dziwnego, że koncerny od pielęgnacji zieleni postanowiły – jak wiele innych branż – na takiej postawie zarabiać. Ponieważ większość sprzedawanych na świecie kosiarek, pilarek i przycinarek jest wyposażonych w silniki spalinowe, to jeszcze do niedawna było to niemożliwe. Ale rusza właśnie wielka marketingowa machina promująca sprzedaż urządzeń bateryjnych, która ma wsparcie administracji rządowej (np. poprzez ulgi podatkowe).
Mariusz Walter, szef działu sprzedaży w Stihl Polska, podkreśla, że jego marka wypuściła zasilane bateriami nożyce do żywopłotu już w 2010 r., a oferta była co roku rozwijana. Dzisiaj są w niej m.in. kosy mechaniczne, dmuchawy, podkrzesywarki oraz przecinarki do stali, betonu i asfaltu.
W Polsce przesłanki ekologiczne wciąż w małym stopniu decydują o wyborach konsumentów. A nawet gdyby decydowały, to używanie ładowanych z gniazdka akumulatorów zamiast silników spalinowych niekoniecznie jest rozwiązaniem „zielonym”, skoro większość energii elektrycznej w naszym kraju i tak jest wytwarzana z węgla. W Niemczech koncern sprzedaje dziesiątki tysięcy sztuk takich urządzeń, ale w Polsce tysiące.
Maciej Konieczny, menedżer sprzedaży Husqvarny w Polsce, która ma całą paletę urządzeń zasilanych bateriami, twierdzi, że przekonujący może być inny argument: takie urządzenia są znacznie cichsze od spalinowych. To ma ogromne znaczenie w przypadku urządzeń pracujących w rejonie szkół, szpitali, osiedli mieszkalnych itd.
Te wszystkie argumenty są potrzebne, bo bycie cichym i eko kosztuje. Ceny zależą od typu i producenta. W uproszczeniu można powiedzieć, że do ceny urządzenia akumulatorowego, które i tak jest droższe od spalinowego (o co najmniej 10 proc.), trzeba dodać jednorazowy, początkowy zakup ładowarki i co najmniej dwóch baterii. Te dodatkowe akcesoria mogą kosztować nawet tysiąc złotych. Standardowa bateria starcza na 60 minut pracy. Ładuje się ok. 40 minut, czyli teoretycznie, mając dwie baterie, można pracować w trybie ciągłym. Bateriami można żonglować między urządzeniami. To znaczy jeśli mamy gdzie urządzenia ładować. W lesie będzie to trudne, wtedy potrzebna jest bateria plecakowa, który wystarcza na osiem godzin pracy – ponad 2 tys. zł. Te stawki mogą zniechęcić prywatnego klienta.
Miliardowy rynek
Co innego zamawiający publiczni. Na zakup od Husqvarny 36 sztuk cichszego sprzętu akumulatorowego zdecydował się – po uprzednich testach – zarządca warszawskiego pałacu w Wilanowie. Producenci mają wiele zapytań z polskich miast, m.in. o dmuchawy do liści zasilane akumulatorem plecakowym – żeby ograniczyć hałas. Barierą jest też fakt, że w Polsce umowy na utrzymanie miejskiej zieleni podpisywane są zazwyczaj na rok, a następnie organizowany jest kolejny przetarg. To nie zapewnia stabilności i nie zachęca do kupowania droższego sprzętu.
A jest się o co bić. Tylko w Polsce rynek urządzeń dla pielęgnacji ogrodu i lasu jest wart około miliarda złotych rocznie. Nasz kraj jest kluczowy, bo pod względem obrotów stanowi ponad połowę rynku środkowoeuropejskiego, 70 proc. rynku francuskiego i 50 proc. niemieckiego. A rośnie szybko jak dobrze nawożony trawnik. Dwie trzecie tego tortu w Polsce zgarniają Husqvarna i Stihl (każda z tych firm ma jeszcze mniejsze marki własne, np. do pierwszego z tych gigantów należą Gardena i McCulloch, a do drugiego Viking).
Husqvarna to największy światowy producent tego typu urządzeń. Logo firmy, które uchodzi powszechnie za koronę, to w rzeczywistości przekrój muszkietu. Przedsiębiorstwo, które początkowo produkowało muszkiety dla szwedzkiej armii, zostało założone – uwaga! – już w 1689 r. Na szczęście podczas oblężenia Jasnej Góry w 1655 r. Szwedzi nie mogli jeszcze używać muszkietów Husqvarny, co ułatwia dziś działalność w Polsce. Od 2011 r. w Mielcu funkcjonuje fabryka kosiarek spalinowych, która zatrudnia 350 osób. Skonsolidowane przychody netto koncernu za 2014 r. osiągnęły poziom 33 mld koron szwedzkich (prawie 15 mld zł), a liczba zatrudnionych pracowników to 14 tys. w 40 krajach.
Z badań przeprowadzonych przez ARC Rynek wynika, że Stihl to z kolei najlepiej rozpoznawalna marka ogrodnicza w Polsce. W tym przypadku historia marki sięga lat 30. ubiegłego wieku. W 2014 r. koncern zatrudniał ponad 11 tys. ludzi. Osiągnął przy tym rekordowe obroty na poziomie 3 mld euro (ponad 12,5 mld zł), z których 90 proc. zostało wypracowanych poza rodzimym rynkiem niemieckim.
W niektórych segmentach rynku liczą się m.in. Bosch oraz producenci wywodzący się z Japonii, np. Makita. Dynamicznie rosną marki własne marketów ogrodniczych – produkowane w Chinach.