Jest mały (musiał się zmieścić na dziecięcym nadgarstku), prosty w obsłudze i konfiguracji, wytrzymały i działa na baterii przez tydzień. A to wszystko aparat Wristy oferuje za 299 zł.
Mogłoby się wydawać, że Wristy to firma projektująca tajne technologie, kluczowe dla bezpieczeństwa narodowego. Chociaż start-up pracuje nad swoim produktem od prawie dwóch lat, jego twórcy zaczęli mówić o sobie dopiero pod koniec 2014 r. Poczucie tajności potęguje to, że ich siedziba znajduje się w kwartale Warszawy, który na Google Maps ma ograniczoną widoczność.
Jak mówią założyciele firmy – Rafał Czernik i Elżbieta Jarmusz – Wristy, czyli telefon komórkowy ukryty w pudełku wielkości zegarka, jest już praktycznie gotowy. Oboje czekają teraz na zakończenie procesów certyfikacji (m.in. zgodnie z wymogami Unii Europejskiej oraz amerykańskiej Federalnej Komisji Komunikacji), które umożliwią jego sprzedaż na rynkach zagranicznych. Fabryki w Azji czekają na zielone światło, żeby uruchomić produkcję. Premiera urządzenia planowana jest na wiosnę. Do dopracowania pozostały szczegóły.

Najwyższy czas na miniaturyzację

Siedziba firmy ma mocno startupowy charakter. Wristy mieści się (jak zastrzegają twórcy – na razie) w pokoju udostępnionym przez Szkołę Biznesu Politechniki Warszawskiej. Na ścianie wisi cytat Nikoli Tesli z 1909 r.: „Konieczne będzie jedynie noszenie ze sobą niedrogiego urządzenia, nie większego niż zegarek. Jego posiadacz będzie mógł słyszeć rozmówcę, gdziekolwiek się znajdzie, na morzu czy na lądzie, poprzez tysiące mil”. Przewidziana przez genialnego serbskiego fizyka globalna komunikacja stała się faktem już w połowie ubiegłego wieku. Miniaturyzacja możliwa jest dopiero teraz. Wraz z postępem w budowie niewielkiej, energooszczędnej elektroniki.
Według twórców Wristy jest odpowiedzią na potrzebę kontaktu z najbliższymi. Przykładowy scenariusz użytkowy zakłada dziecko wychodzące na dwór. Ponieważ urządzenie można nosić na nadgarstku, nie wypadnie ono z kieszeni i nie zepsuje się jak telefon. Mniejsze jest w związku z tym też prawdopodobieństwo, że trafi na dno plecaka lub torebki. Gadżet wyświetla aktualny czas, więc – kiedy nie dzwoni – działa jako zegarek. A jeśli dzwoni, to robi to dyskretnie, informując o połączeniu wibracją. Dlatego może służyć do poinformowania dziecka, żeby oddzwoniło, nawet podczas lekcji.
– Nasze urządzenie nie jest smyczą – deklaruje Rafał Czernik, dodając, że twórcy zrezygnowali z GPS-a, ponieważ nie chcieli, żeby dzieci czuły się inwigilowane. – Jeśli mój syn pójdzie się bawić parę ulic dalej, to nawet jakbym miał informację o miejscu jego pobytu, nic mi to nie da. W takiej sytuacji potrzebuję możliwości kontaktu, a nie szpiegowania – tłumaczy.

Europa przegrała z chińskim Shenzen

Wristy zaczęło swój żywot jako praca dyplomowa w ramach studiów Executive MBA w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej. Początkowo założyciele chcieli sprowadzić do Polski urządzenie, które oferowałoby podobne funkcje. Jak się jednak okazało, nic podobnego jeszcze nie istniało. Postanowili więc je stworzyć.
Lista wymagań, jakie musiał spełniać produkt, była bardzo długa. W tym – możliwie jak najmniejsze wymiary. Musiało bowiem zmieścić się na dziecięcym nadgarstku. Jak najdłuższy czas pracy na baterii, żeby nie trzeba się było martwić o to, czy dziecko je naładuje. To również determinowało dobór elektroniki, która musiała pobierać jak najmniej energii.

Premierę nowego urządzenia zaplanowano na wiosnę tego roku

– Prowadziliśmy rozmowy z kilkoma europejskimi firmami, które miałyby zaprojektować dla nas elektronikę urządzenia. Niestety, żadna nie była w stanie sprostać naszym wymaganiom – twierdzi Elżbieta Jarmusz, dodając, że koszty takiej usługi na Starym Kontynencie byłyby gigantyczne, a powstałe w ten sposób urządzenie znacznie droższe. Po kilku takich rozmowach twórcy Wristy zrozumieli, że nie zaprojektują elektroniki urządzenia ani w Polsce, ani w Europie. Prościej było w chińskim Shenzen.
Zanim jednak Wristy podpisało kontrakt na projekt elektroniki, udało się zdobyć finansowanie z akceleratora WinQbator należącego do grupy W Investments SA w wysokości 850 tys. zł.
– Rozmawialiśmy z wieloma inwestorami, większość jednak nie mogła uwierzyć, że w Polsce powstał tak oryginalny pomysł. Raz usłyszeliśmy nawet, że skoro nie zrobiła tego Nokia, to nam też się nie uda – wspomina Rafał Czernik.

Wytrzymała bateria, prosta konfiguracja

Konkurencja na świecie obejmuje między innymi amerykańskie urządzenie FiLIP 2 wyposażone w GPS, a także KizON koreańskiego koncernu LG. Polski start-up prezentuje jednak bardziej radykalne podejście do swojego produktu niż światowa konkurencja. Dzięki temu Wristy trzyma na baterii tydzień, a FiLIP2 tylko półtora dnia. Także obsługa polskiego urządzenia jest znacznie prostsza. Konfiguruje się je – a więc na przykład wpisuje mu do pamięci numery telefonów – bezprzewodowo przy użyciu sieci GSM, z poziomu okna przeglądarki internetowej. Dzięki temu twórcy mogli pozbyć się wszystkich zbędnych guzików w urządzeniu.
– Znikł więc problem elektronicznych zegarków sprzed lat, które miały mnóstwo bajerów, ale nikt nigdy nie pamiętał, jaką kombinacją guzików co się uruchamia – przekonuje Rafał Czernik.

To nie przystawka, ale samodzielne urządzenie

Wristy wpisuje się w trend „wearable technology”, czyli „elektroniki noszonej”, której najważniejszym przedstawicielem w ciągu dwóch ostatnich lat stał się smartwatch, przypominające zegarek urządzenie będące w istocie przystawką do smartfona. Jak jednak zaznacza Elżbieta Jarmusz, Wristy nie stanowi tylko przystawki do czegoś innego, ale samodzielne urządzenie do komunikacji.
Dlatego jej zdaniem nie będzie miało problemu, aby zdobyć kawałek lukratywnego tortu, jakim już w tej chwili jest rynek tego typu elektroniki. Zdaniem firmy analitycznej Transparency Market Research światowa sprzedaż urządzeń typu wearable osiągnie w 2018 r. wartość 5,8 mld dol.
Zegarek telefon z Polski początkowo będzie dostępny tylko w sprzedaży internetowej, a jego cena wyniesie 299 zł. Firma przewiduje jednak wykorzystanie także innych kanałów sprzedaży.