Gdyby nie słynne nagranie z kolacji Marka Belki i Bartłomieja Sienkiewicza, planowane zmiany w liczbie członków RPP interesowałyby wąskie grono, głównie ekonomistów bankowych, których zadaniem jest przewidywanie decyzji rady (o tym, jak trudne to zadanie, przekonali się zarówno miesiąc temu, gdy nie docenili jej skłonności do cięcia stóp, jak i wczoraj, gdy tę skłonność przecenili).
Wprawdzie RPP to organ konstytucyjny, a rozważania na temat polityki pieniężnej stanowią dużą część informacji, jakie widzimy w gazetach czy na portalach ekonomicznych, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że znaczenie poczynań rady jest wyolbrzymiane. Wciąż i rada jako całość i jej poszczególni członkowie mogą zatrząść kursem złotego, ale to, czy oprocentowanie depozytów i kredytów spadnie, czy wzrośnie o 0,25 pkt proc., dla decyzji o założeniu lokaty albo wzięciu kredytu nie ma decydującego znaczenia. Tym bardziej nie liczy się dla osób, które o lokatach bądź kredytach nie myślą.
W tym kontekście trudno nie oprzeć się wrażeniu, że plan ograniczenia liczebności RPP to zbliżenie się do właściwych proporcji. Tyle że potrwa dość długo. Jeśli w 2022 r. będzie jeszcze istnieć strefa euro, to możemy być dość blisko wejścia do niej. A wtedy RPP nie będzie już w ogóle potrzebna.