Faktem jest, że Polska przeszła przez kryzys suchą stopą. Nie mieliśmy co prawda recesji, ale nie obyło się bez konsekwencji
ikona lupy />
Kryzys firm nie zatrzymał. a wciąż płacą mało / DGP
Dane makroekonomiczne z jednej strony dają powody do dumy, z drugiej – do niezadowolenia. Kryzys pod kilkoma względami nie dotknął nas za mocno, pod innymi – mocno sponiewierał. Wpływ na utrzymanie dodatniego tempa rozwoju gospodarczego miał doskonały polski eksport. Jego fenomenalna kondycja zbudowana została – zdaniem ekonomisty Janusza Jankowiaka – na trzech podstawowych filarach. Pierwszym z nich jest kurs naszej waluty.
– O ile złoty od czasu wejścia do Unii nominalnie się wzmacniał, o tyle realny kurs, obliczany w oparciu o koszyk walut, spadł, wspierając w ten sposób efektywność naszego eksportu – mówi Jankowiak. Po drugie wiele zawdzięczamy Wschodowi, szczególnie Rosji. Kiedy tylko do Europy Zachodniej dotarły oznaki kryzysu, nasi przedsiębiorcy zwrócili się ku wschodnim rynkom, zabezpieczając się w ten sposób przed efektami spowolnienia za Odrą.
Zdaniem Jankowiaka nie bez znaczenia są także wciąż niskie koszty pracy w Polsce. – Kryzys nie przeszkodził nam w doganianiu najbogatszych, i to pomimo spowolnienia. W związku z czym ten podstawowy cel, jakim jest likwidowanie luki rozwojowej, był przez te lata realizowany – ocenia Borowski. Ekonomista podkreśla, że szczególnie widoczne jest to na tle niektórych państw regionu, jak Czechy, Rumunia i Węgry, którym jeszcze nie udało się odbudować przedkryzysowego poziomu produkcji krajowej.
Proces zmniejszania się luki rozwojowej do krajów rozwiniętych nie obszedł się jednak lekko z portfelami Polaków, które przestały puchnąć, a nawet się skurczyły. 2012 r. był pierwszym od 20 lat, w którym realne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw spadło, choć nieznacznie. Zdaniem Pawła Radwańskiego, ekonomisty Raiffeisen Polbanku, w połączeniu z niewielką inflacją paradoksalnie może być to jedna z oznak nadchodzącego ożywienia. Mniejsza niż zakładana inflacja nie pożerała bowiem całości rachitycznego wzrostu płac. – Ludzie zazwyczaj planują wydatki, znając poziom swoich dochodów. W momencie, kiedy inflacja jest niższa, nasze dochody są wyższe, niż oczekiwaliśmy. To w efekcie zwiększa wskaźnik optymizmu konsumentów, a wraz z nim skłonność do konsumpcji – mówi Radwański.
Niektórym jednak kryzys całkiem odebrał takową możliwość. Bez pracy w styczniu było 2,26 mln Polaków i jest to wartość znacznie wyższa niż przed rozpoczęciem spowolnienia. Zdaniem Radwańskiego, pomimo tego również w danych dotyczących bezrobocia można doszukiwać się oznak nadchodzącego ożywienia. Jak wskazuje ekonomista, po raz pierwszy od lutego 2009 r. zdarzyło się, że stopa bezrobocia w styczniu bieżącego roku była niższa niż w styczniu roku ubiegłego (13,9 proc. wobec 14,4 proc.). Radwański jest zdania, że gdyby nie wysokie nakłady na aktywizację bezrobotnych – o których w ubiegłym tygodniu pisał DGP – bezrobocie byłoby jeszcze wyższe. – Posiłkując się danymi historycznymi, można wnosić, że liczba osób pozostających bez pracy zacznie zmniejszać się trwale, gdy wzrost gospodarczy przekroczy wartość 4 proc. – mówi ekonomista. Dopiero w takich warunkach będziemy mogli uznać, że w pełni odbiliśmy się od kryzysowego dna.
Zobacz infografikę w wersji interaktywnej na Dziennik.pl