Kursy większości spółek debiutujących na NewConnect gwałtownie rosną w pierwszym dniu notowań. Można na tym zarobić, ale gra jest ryzykowna.
W styczniu na rynku NewConnect znalazło się 14 spółek. Notowania ośmiu z nich w dniu debiutu wzrosły od 7 do ponad 97 proc. Akcje tylko dwóch spółek spadły: Taxus Fund stracił 10,77 proc., a M Development 12 proc. Notowania czterech walorów zawieszono z powodu przekroczenia dopuszczalnych widełek wahań. Mogłoby się wydawać, że inwestycja w akcje spółki przed debiutem i sprzedaż papierów w pierwszym dniu notowań to idealna recepta na zysk.

Głównie oferty prywatne

Niestety, tylko dwie oferty z czternastu – TMS Brokers i Hortico – były ofertami publicznymi, a to znaczy, że ich akcje były dostępne szerszej grupie inwestorów. Pozostałe emisje miały charakter prywatny – skierowane były do wąskiego grona kupujących, w którym nie tak łatwo się znaleźć.
Jak mówi Radosław Tadajewski, prezes zarządu firmy doradczej Grupa Trinity, która jest autoryzowanym doradcą NC, nie jest to jednak niemożliwe. Jego zdaniem w większości przypadków firmy debiutujące na NewConnect zlecają przygotowanie emisji wraz z budową księgi popytu autoryzowanemu doradcy NewConnect. – Zainteresowany inwestor powinien więc znaleźć doradcę, a następnie zgłosić mu chęć uczestniczenia w ofertach prywatnych – mówi Radosław Tadajewski.
W przypadku przygotowywania kolejnej emisji doradca będzie mógł przedstawić ofertę kupna zainteresowanym osobom. Zaporą może okazać się minimalna kwota inwestycji, wynosząca nieraz nawet milion złotych. W większości przypadków są to jednak kwoty niższe, rzędu 100 – 200 tys. zł. Dla małych spółek i emisji nieprzekraczającej 5 mln zł, takich jak w przypadku M Development, Power Price czy Taxus Fund, minimalna kwota inwestycji może wynosić jedynie 5 tys. zł. Progi wejścia w tej wysokości dla małych emisji stosuje Grupa Trinity.
Znalezienie się w grupie inwestorów mogących kupować akcje w ofercie prywatnej to nie koniec walki o zysk. Następnie walory trzeba sprzedać, a to nie zawsze jest takie proste, bo musi znaleźć się kupujący. Nie jest z tym łatwo. Obroty na akcjach notowanych na rynku alternatywnym są niewielkie. Spośród spółek debiutujących w styczniu tylko w przypadku jednej – Broad Gate – przekraczają one pół miliona złotych średnio dziennie. W przypadku czterech firm obroty nie sięgają nawet 100 tys. zł. Płynność jest więc niewielka i wyjście z takiej inwestycji na jednej z pierwszych sesji może nie być łatwe.

Niska płynność

Często to właśnie niska płynność jest odpowiedzialna za wysokie skoki notowań akcji w dniu debiutu. – W takiej sytuacji nawet niewielkie zlecenie może wywindować kurs – mówi Radosław Tadajewski. Podkreśla, że w wielu przypadkach przyczyną wysokich wzrostów na debiucie może być błędna wycena akcji spółki. Zarządy zdają się w tej sytuacji na doradcę, a ten, by zagwarantować sukces emisji, przygotowuje zachowawczą, konserwatywną, czyli niską wycenę. Na pierwszej sesji jest ona konfrontowana z oczekiwaniami rynku.
Taki scenariusz potwierdza Michał Jarosławski, menedżer z Domu Inwestycyjnego Investors – autoryzowanego doradcy NewConnect. – Zachowanie się kursu akcji w dniu debiutu oraz zaraz po nim to swoista weryfikacja wyceny spółki, zaproponowanej przez zarząd w ofercie poprzedzającej debiut – uważa Jarosławski.
Nie jest także wykluczone, że za niektórymi wzrostami stoją same zarządy firm oraz doradcy, którzy składając zlecenia kupna w dniu debiutu, z różnych powodów podbijają kurs, choćby po to, by ten pierwszy dzień notowań wyglądał okazale. Nikt oficjalnie jednak takich informacji nie potwierdza.
Jednak nawet wówczas, gdy nie uda się sprzedać akcji na pierwszej sesji, nie musi to oznaczać straty. Większość styczniowych debiutantów zakończyła miesiąc na plusie, choć nie zawsze spektakularnym. Na przykład Runicom, który podczas debiutu 5 stycznia zyskał 97,5 proc., na ostatniej sesji stycznia zyskiwał już tylko 32,5 proc. Ale to wciąż niezła stopa zwrotu.