Nakręcająca się światowa wojna walutowa może uśmiercić anemiczny wzrost gospodarczy w Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej. Mimo to sobotnie spotkanie ministrów finansów 187 krajów MFW skończyło się wymianą inwektyw.

Dominique Strauss-Kahn ostrzega, że jeśli szybko nie dojdzie do porozumienia, wzrost gospodarczy na świecie będzie dwa razy wolniejszy, a bogatym państwom grozi wręcz recesja. – Kursy walut zaczyna się traktować jak broń polityki gospodarczej – przyznał w rzadkiej chwili szczerości dyrektor MFW.

Zwykle ministrowie finansów i gubernatorzy banków centralnych działają jak technokraci: wykorzystują międzynarodowe spotkanie do beznamiętnej wymiany liczb i danych. Ale nie tym razem: w Waszyngtonie dominowały emocje. Na niecałe cztery tygodnie przed wyborami do Kongresu i przy stale rosnącej liczbie bezrobotnych w USA sekretarz skarbu Timothy Geithner przepuścił atak na Chińczyków, oskarżając ich o niszczenie miejsc pracy w Ameryce poprzez zaniżenie wartości juana nawet o 40 procent. Ale występujący w imieniu Pekinu prezes chińskiego banku centralnego Zhou Xiaochuan nie dał się zapędzić w kozi róg; oskarżył Amerykanów o drukowanie pustego pieniądza. Jego zdaniem takie „gorące fundusze” są główną przyczyną destabilizacji rynków finansowych.

Temu pojedynkowi gigantów z niepokojem przyglądają się mniejsze kraje. Obawiają się powtórki z kryzysu lat 30. XX wieku, kiedy protekcjonizm i brak współpracy gospodarczej między największymi państwami świata doprowadziły do wieloletniego kryzysu i otworzył drogę do władzy Hitlerowi. – Wojna walutowa bardzo szybko może się stać wojną handlową – ostrzegł kanadyjski minister finansów Jim Flaherty.

Ameryka już przygotowała armaty. Kongres uchwalił dwa tygodnie temu ustawę, która umożliwia wprowadzenie zaporowych ceł na import chińskich produktów. Jeśli do tego dojdzie, cały świat ogarnie wojna celna. Następny, jeszcze głebszy kryzys będzie nie do uniknięcia.

Nawet dyrektor MFW Dominique Strauss-Kahn nie wierzy, aby międzynarodowej wojnie walutowej udało się zapobiec.
Aby zahamować niekontrolowaną dewaluację walut i środków odwetowych, zebrani w sobotę w Waszyngtonie ministrowie finansów 187 krajów członkowskich MFW zlecili opracowywanie regularnych raportów o polityce kursowej największych państw świata. Ale Strauss-Kahn nie ma wątpliwości, że to tylko listek figowy, który ma ukryć bezradność funduszu. Jego zdaniem jeśli najwięksi nie zaczną współpracować w sprawach walutowych, światowy wzrost gospodarczy zmniejszy się o ok. 2,5 pkt proc. A to oznaczałoby, że wiele państw wpadnie ponownie w recesję.

Kto manipuluje kursami

Wojna walutowa wybucha, gdy rządy usiłują sztucznymi metodami tak obniżyć kurs własnej waluty, aby ułatwić eksport i zdynamizować w ten sposób gospodarkę. Mogą wtedy liczyć na większe przychody podatkowe i bez bolesnych cięć budżetowych spłacić dług. Dziś ta strategia staje się coraz bardziej popularna, bo dług wielu państw w ostatnich latach mocno urósł. Kursem można manipulować na wiele sposobów: decyzjami administracyjnymi i skupowaniem obcej waluty (Chiny), utrzymaniem na bardzo niskim poziomie stóp procentowych, przez co inwestowanie w daną walutę jest nieopłacalne (USA), skupowaniem własnej waluty i obligacji (Japonia), drukowaniem coraz większej ilości pustego pieniądza (ponownie USA).



Wojna walutowa już zresztą toczy się na wielu frontach. Sekretarz skarbu USA Timothy Geithner usiłował w Waszyngtonie wykazać, że jedynymi winnymi są Chiny. Choć w czerwcu rząd w Pekinie odszedł od sztywnego kursu juana wobec dolara, chińska waluta straciła zaledwie 2 proc. wobec amerykańskiej. Tak się dzieje, bo Chińczycy wciąż na masową skalę kupują amerykańskie obligacje i podtrzymują w ten sposób kurs dolara: posiadają już prawie 1/3 wszystkich rezerw walutowych świata.
Jednak zdaniem Zhou Xiaochuana, prezesa chińskiego banku centralnego, aprecjacja juana o 1/3, jak tego chcą Amerykanie, doprowadziłaby do bankructwa wielu słabszych chińskich przedsiębiorstw i wstrzymania wzrostu gospodarczego ChRL. A to miałoby skutki dla globalnej gospodarki, bo dziś Chiny są głównym motorem światowego wzrostu. W sierpniu chiński eksport co prawda wzrósł aż o 34 proc., ale import o 35 proc.
Joseph Stiglitz, laureat ekonomicznego Nobla, uważa zresztą, że Amerykanie są winni przynajmniej w równym stopniu. Emitując w ramach pakietu stymulacyjnego ogromne ilości dolarów i utrzymując rekordowo niskie stopy procentowe, Waszyngton także chce osłabić dolara, powodując, że inwestowanie w tę walutę nie będzie opłacalne.

Europa stoi z boku

Rozkręcającej się wojnie walutowej na razie przygląda się Unia Europejska. Prezes EBC Jean-Claude Trichet zapowiedział w czwartek, że nie będzie w tej rozgrywce uczestniczył, i utrzymał na niezmienionym (1 proc.) poziomie stopy procentowe.
Charles Dallara, prezes Instytutu Finansów Międzynarodowych, ostrzega: – Polityka napędzania wzrostu kosztem innych może być w pojedynczych przypadkach skuteczna. Ale z pewnością nie okaże się taka, gdy wszyscy będą ją stosować. Wówczas może tylko doprowadzić do katastrofy.
Na razie wojna walutowa nie zmienia sytuacji gospodarczej Polski. – Od roku wahania dolara do euro nie mają wpływu na kurs złotego w stosunku do euro. Jeżeli będzie tak dalej, nie mamy powodów do obaw – uważa Mirosław Gronicki, były minister finansów. Tani dolar oznacza dla Polski tanią ropę i gaz, a droższe euro korzystne jest dla eksporterów.