W nowej perspektywie budżetowej możemy zacząć płacić Brukseli pierwszy w dziejach UE paneuropejski podatek. Polska nie mówi „nie”.
W piątek przywódcy 27 krajów członkowskich wrócili z Brukseli nie tylko bez porozumienia w sprawie budżetu na lata 2021–2027, lecz nawet bez jakiejkolwiek propozycji do rozważenia. Na drugą rundę rozmów powrócą w marcu (o nowym terminie porozmawiają jutro ministrowie ds. europejskich z krajów członkowskich). Do tego czasu zostanie zapewne przygotowana kolejna wersja kompromisu. O ten jednak może być bardzo trudno, biorąc pod uwagę, że zanim jeszcze liderzy rozjechali się do domów, już pojawiły się głosy, że kolejne spotkanie także może zakończyć się fiaskiem.
Porozumienie będzie niełatwe, zważywszy także na to, jak szybko odrzucono w piątek nową kompromisową ofertę. Zaproponowany przez Komisję Europejską po prawie 30 godzinach rozmów dokument trafił do kosza po zaledwie 20 minutach wznowionego szczytu. Nie zgodziły się na nią zarówno kraje domagające się znaczących cięć, jak i te, które chcą większego budżetu, w tym Polska.

Potrzebna kolejna propozycja

W technicznym, liczącym zaledwie dwie strony dokumencie KE wskazano kolejne cięcia w wydatkach, ale polityka spójności, najważniejsza z polskiego punktu widzenia, wyszła bez szwanku. Jak mówił premier Mateusz Morawiecki, udało się utrzymać negocjacyjne zyski, chociaż wciąż nie jest to poziom satysfakcjonujący. Polska zgodnie z ostatnimi propozycjami miałaby otrzymać w kolejnej perspektywie 18 proc. mniej środków na rozwój regionów, wyjściowa oferta mówiła o cięciach na poziomie 23 proc.
Budżet europejski jest określany jako procent dochodu narodowego brutto 27 krajów członkowskich. Wszystkie dotychczasowe propozycje były na poziomie niewiele ponad 1 proc., ale to właśnie pozycje po przecinku są kluczowe. Holandia, Szwecja, Austria i Dania – określona przez Morawieckiego jako grupa „skąpców” (z ang. „frugal”, co też jest tłumaczone jako oszczędny) – domaga się budżetu na poziomie 1 proc. DNB. Kompromisowa propozycja, którą KE położyła w piątek na stole, zmniejszała budżet z poziomu 1,074 proc. do 1,069 proc. DNB, a w płatnościach od krajów członkowskich do 1,049 proc. DNB. Nadal za dużo dla „skąpców”, ale już za mało dla „hojnych”.
– Bardzo prawdopodobne, że będziemy szukali jeszcze innego porozumienia – przyznaje w rozmowie DGP towarzyszący premierowi na szczycie wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński. Jak podkreśla, w negocjacjach nie chodzi o miliard w tę czy w tamtą stronę. – Spór dotyczy tego, czy za sprawą większego budżetu będziemy mieli ambitną europejską politykę na miarę globalną – powiedział wiceszef MSZ.
Biorąc pod uwagę stanowisko „skąpej czwórki” na szczycie, to właśnie przekonanie tej grupy krajów do kompromisu będzie jednym z największych wyzwań w nadchodzących tygodniach lub miesiącach. W piątek nie udało się przełamać ich uporu pomimo zachowania rabatów, które pierwotnie – wywalczone przez Wielką Brytanię – miały odejść z UE wraz z nią. Nie pomogły również dodatkowe upusty.

Europejska danina

Nowa oferta będzie musiała zadowolić nie tylko 27 stolic, lecz także europarlament, który uznał dotychczasowe propozycje za nieakceptowalne. Weto izby nie jest wykluczone. Sprawozdawca ds. budżetu, europoseł PO Jan Olbrycht mówi DGP, że PE nie zgodzi się na propozycję, jeśli nie będzie w niej nowego dochodu własnego UE. Do tej pory budżet był zasilany głównie składkami krajów członkowskich (część pochodzi także z podatku VAT pobieranego przez kraje członkowskie), ale Bruksela chce mieć własne zasoby. Na szczycie dyskutowane było włączenie do europejskiej kasy środków ze sprzedaży pozwoleń na emisję CO2, które teraz trafiają do budżetów krajowych, ale ten pomysł pod presją Niemiec przepadł. W grę wchodzą także m.in. podatek cyfrowy od gigantów i podatek od śladu węglowego towarów wwożonych do UE. Nie ma jednak gotowych rozwiązań w obu tych kwestiach, dlatego na stole pozostał jedynie podatek od nierecyklingowanego plastiku. – To nie będzie typowy dochód własny, bo to jest instrument zmierzający do zmniejszania ilości plastiku. Jeżeli to się uda, to ten dochód będzie spadał, co oznacza, że będzie mało stabilny – podkreśla Jan Olbrycht. Ale jak mówi, PE z zadowoleniem przyjmuje to, że kraje członkowskie w ogóle zaczęły na poważnie rozmawiać o dochodach własnych Unii. – Podatek od plastiku jest do zaakceptowania, pod warunkiem że w trakcie perspektywy zostanie wprowadzony bardziej stabilny dochód własny – dodaje sprawozdawca ds. budżetu.
Polska byłaby jednym z największych plastikowych podatników, bo pod względem ilości wytwarzanych odpadów zajmujemy szóste miejsce w UE i do tej pory nie najlepiej radziliśmy sobie z odzyskiwaniem tworzyw sztucznych. Według Eurostatu za 2017 r. Polska poddaje recyklingowi 35 proc. śmieci; średnia unijna wynosi 42 proc. Proponowana stawka podatku to 80 eurocentów za kilogram plastiku, co w przypadku Polski oznaczałoby roczną daninę w wysokości 544 mln euro (obliczenia na podstawie danych za 2017 r.). Ta wielkość w kolejnych latach prawdopodobnie zmaleje, bo zgodnie z celami unijnymi Polska do końca 2020 r. ma poddawać recyklingowi połowę odpadów. Inaczej grożą nam kary.
Na szczycie pojawiła się propozycja złagodzenia podatku dla największych za sprawą „śmieciowego” rabatu obliczanego na podstawie wielkości populacji, co mogłoby przynieść Polsce 115 mln euro oszczędności. Pomysł rabatu rząd PiS przyjął z zadowoleniem. – To ruch w dobrą stronę. Dochody własne muszą być tak skonstruowane, by nie obciążały nadmiernie budżetów poszczególnych państw – mówi Paweł Jabłoński. – Ciężko mi jednak powiedzieć, czy jesteśmy w tej chwili gotowi się na to zgodzić, bo to jest jeden z całego szeregu tematów, który będzie omawiany w pakiecie. Nie wiemy dzisiaj, co jest na stole – dodaje.

Nieodwrócona praworządność

Wciąż nierozstrzygnięta pozostaje kwestia mechanizmu „pieniądze za praworządność”. Nowa propozycja gospodarza szczytu Charlesa Michela mocno osłabiająca dyskutowaną procedurę wywołuje spory rozdźwięk. Chodzi o zmianę sposobu głosowania, które miałoby przesądzać o zablokowaniu wypłat dla kraju mającego problemy z praworządnością. Zgodnie z pierwotną propozycją taki wniosek skierowany przez KE do krajów członkowskich miałby być głosowany odwróconą większością kwalifikowaną, co oznacza, że głosowano by jego odrzucenie. Michel zaproponował jednak, by taki wniosek nie był odrzucany, lecz akceptowany większością kwalifikowaną (15 krajów członkowskich).
Jeszcze przed szczytem propozycję skrytykowała wiceprzewodnicząca KE Věra Jourová. Jak mówiła, obawia się, że zmiana sposobu głosowania sprawi, że nowy mechanizm stanie się wydmuszką, a nie – jak zakładano – środkiem odstraszającym. W trakcie szczytu pomysł krytykowały Holandia i Niemcy.
Już pojawiają się głosy, że kolejne spotkanie w marcu nie wystarczy na znalezienie porozumienia. Tak ocenia premier sprawującej prezydencję w tym półroczu Chorwacji Andrej Plenković, który w rozmowie z portalem Politico przewidywał osiągnięcie porozumienia w drugiej połowie roku. Wówczas szanse na to, że perspektywa ruszy o czasie, byłyby znikome.