Wydatki gospodarstw domowych nie napędzają już gospodarki jak dawniej, mimo nowych transferów socjalnych. Kredyty też w tym nie pomogą.
/>
Wstępne dane Głównego Urzędu Statystycznego o wzroście gospodarczym w 2019 r. przyniosły co najmniej dwa zaskoczenia. Pierwsze: pod koniec roku zaczęło się mocne hamowanie gospodarki. Bo skoro przez pełne 12 miesięcy urosła ona o 4 proc., to w IV kw. wzrost musiał wynieść ok. 2,9 proc. A to sporo mniej niż 3,9 proc. w III kw. Drugie zaskoczenie: wygląda na to, że hamulcowym była konsumpcja prywatna, napędzająca wzrost przez ostatnie trzy lata. I to mimo impulsu fiskalnego, jakim było wypełnienie politycznych obietnic z ostatnich wyborów: rozszerzenie 500 plus, trzynasta emerytura i obniżanie PIT. Licząc z grubsza to 40 mld zł.
Co więc się stało? W hipotezach ekonomistów dominują dwie. Rozszerzenie programu „Rodzina 500 plus” to objęcie nim również tych rodzin, które wcale tego nie potrzebują. Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium, sugeruje, że one te pieniądze odkładają, co trochę widać np. w popycie na obligacje skarbowe.
– Może być też tak, że zmieniła się struktura konsumpcji i lepiej sytuowane gospodarstwa kupowały przede wszystkim usługi. Mogą to być usługi oferowane przez mikro firmy, z których danych GUS jeszcze nie ma. One będą napływały w ciągu roku – dodaje Marcin Czaplicki, ekonomista PKO BP. To stwierdzenie powiązane jest z drugą hipotezą: wydatki są, ale z jakichś powodów nie widać ich w statystyce. Może rzeczywiście są przeznaczane na usługi, które wyraźnie drożały w ostatnim czasie. Być może więc realny wzrost konsumpcji wyhamował, choć nominalne dynamiki były niezłe. Tym bardziej, co zauważa Grzegorz Maliszewski, że nastroje konsumentów nadal są bardzo dobre, a deklarowana skłonność do dokonywania ważnych zakupów – wysoka.
– Z miliardami z transferów społecznych coś się musi dziać, nie rozpłynęły się w powietrzu. Zresztą wzrosły nie tylko one, ale również dochody z pracy. Przy tym wszystkim zaczęły rosnąć ceny, mamy wyższą inflację i w mediach wraca temat drożyzny. To wszystko sprzyja raczej przyspieszaniu wydatków niż oszczędzaniu – podkreśla Marcin Czaplicki. Z tej perspektywy, jak wylicza, spadek tempa wzrostu konsumpcji w IV kw. do 3,3–3,6 proc. r/r z 3,9 proc. w III kw. jest co najmniej zaskakujący.
Jedno w tej układance wydaje się pewne: czynnikiem, który mógłby ewentualnie podbijać konsumpcję, nie był kredyt. Z danych Biura Informacji Kredytowej wynika, że pod koniec 2019 r. dynamika kredytów konsumpcyjnych wyraźnie siadła: w październiku o ok. 2 proc. w ujęciu wartościowym (licząc rok do roku), w listopadzie o 5 proc. W całym roku mieliśmy co prawda niemal 5-proc. wzrost, ale to wcale nie tak dużo w porównaniu do niemal 15-proc. przyrostu kredytów mieszkaniowych. Na dodatek struktura kredytów konsumpcyjnych, zwłaszcza gotówkowych, tak naprawdę nie była prokonsumpcyjna. Bo choć ponad 40 proc. stanowiły pożyczki na duże kwoty, to ponad połowa z nich była kredytami konsolidacyjnymi.
Zastanawiając się nad wzrostem gospodarczym i jaki udział w jego generowaniu będą miały wydatki konsumpcyjne, można zakładać, że kredyt konsumpcyjny nie będzie pomagał. Jest kilka powodów, wśród nich tzw. mały TSUE – czyli skutki orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, nakazującego bankom oddawanie części prowizji i kosztów dodatkowych przy wcześniejszej spłacie kredytu. To, co ciągnęło rynek w 2019 r. – czyli kredyt wysokokwotowy udzielany na dłuższy termin – nie będzie dla banków już tak opłacalne. Według danych BIK faktyczny okres spłaty stanowił połowę tego, na co klient umawiał się z bankiem. W sytuacji gdy w kasie banku zostawała cała prowizja, było to zyskowne. Teraz banki muszą tworzyć rezerwy na wypadek przeterminowanych spłat udzielonych pożyczek. Z punktu widzenia banku gra nie będzie warta świeczki również dlatego, że – na co zwraca uwagę prezes BIK Mariusz Cholewa – kredyty wysokokwotowe są najbardziej szkodowe. – Ci, którzy udzielili wielu takich kredytów, chyba nie do końca są przygotowani na spowolnienie gospodarcze, które może powodować psucie się portfela. Bankowcy będą się skupiać na tym, co rentowne, czyli hipotekach – uważa Marcin Czaplicki. Tym bardziej że rezerwy na „małe TSUE” czy kredyty we frankach to niejedyne obciążenie przyszłych wyników banków. Trzeba jeszcze dodać wiele nowych wymogów wynikających z unijnych dyrektyw czy wysokie składki na Bankowy Fundusz Gwarancyjny.
Zresztą wartość kredytów konsumpcyjnych to ok. 9 proc. PKB, co – według wyliczeń BIK – daje nam już trzecie miejsce w Unii Europejskiej. Dalsze zwiększanie akcji kredytowej byłoby więc też nieco ryzykowne. – Nie wydaje mi się, że stymulowanie konsumpcji kredytem byłoby dziś pożądane. Tym bardziej że problemem nie jest przecież zasób pieniędzy, tylko mniejsza skłonność do ich wydawania – mówi Grzegorz Maliszewski.