- Nie ma gwarancji, że będziemy mieli amerykańskie rakiety. Nie chcemy ich za wszelką cenę - mówi Lew-Mirski.



Jak ocenia pan ofertę offsetową, którą kilkanaście dni temu złożył koncern Raytheon w ramach negocjacji tarczy przeciwrakietowej „Wisła”?
Oferta nie jest dla nas nowa, negocjujemy ją od blisko 20 miesięcy. U podstaw strategicznego porozumienia między Polską Grupą Zbrojeniową a Raytheonem leży założenie, że 50 proc. prac programu Wisła będzie zrealizowanych w PGZ. Z tym się wiąże offset, czyli technologie, które mają nam umożliwić realizację tych 50 proc. Dlatego w ramach offsetu oczekujemy ich transferu do Polski.
Przedstawiciele Raytheona publicznie mówili, że nie ma szans na transfer kluczowych technologii rakietowych. Czego więc może się spodziewać nasz przemysł?
W perspektywie kilkudziesięcioletniego cyklu życia tak złożonego produktu, jakim jest system obrony przeciwrakietowej, gros kosztów będzie związane z jego serwisowaniem. Dlatego przekazanie PGZ wiedzy technicznej wraz z prawem produkcji poszczególnych elementów systemu to już jest dużo.
Ale jeśli jest mowa o 50 proc., choć publicznie przedstawiciele Raytheona mówili, że przy zakupie pierwszych dwóch baterii pewnie będzie to ok. 40 proc., to co my będziemy produkować? Rakiety są najdroższą częścią systemu, a wiadomo, że przy nich niewiele zrobimy.
Zapomina pan o radarach. Strona amerykańska zadeklarowała transfer technologii wykorzystania azotku galu do produkcji systemów radarowych. To jest bardzo duża część tych 50 proc. i ogólnej wartości offsetu. Dla nas technologia azotku galu jest nawet bardziej istotna niż kwestia rakiet. Ale nie jest tak, że Amerykanie zgodzili się na wszystko, a my przyjęliśmy wszystko, co oni oferowali. To są negocjacje, które mają się skończyć uzgodnieniem zakresu prac na poziomie 50 proc. w powiązaniu z offsetem.
Czyli rozumiem, że technologia azotku galu ma zrobić te 50 proc.?
Nie, ale jeszcze nie zakończyliśmy rozmów. W powiązaniu z radarami, transfer technologii obejmie kilkadziesiąt punktów.
Zgodzimy się, że większość kosztów systemu to są rakiety?
Właśnie dlatego w ramach tego porozumienia mamy zagwarantowany udział w produkcji rakiety niskokosztowej.
Przypomnę raz jeszcze, że przedstawiciele Raytheona publicznie wyliczali, czego nam nie dadzą w tym obszarze, i to dotyczy kluczowych technologii, jak algorytmy, tzw. seeker czy silniki wieloimpulsowe. Trudno uwierzyć w te 50 proc.
Jak mówiłem, te negocjacje się nie zakończyły i nie jest tak, że bierzemy, co Raytheon kładzie na stole. Mamy swoje oczekiwania. Ma je też zamawiający, czyli resort obrony. Zgodnie z jego wymaganiami mamy w Polsce utworzyć określone zdolności, a MON będzie oceniał, czy to się uda. Zarówno jeśli chodzi o produkcję rakiet, elementów radarów, jak i zdolność serwisowania. Proces negocjacji jest złożony i nie da się podsumować go tylko tak, że dwie rzeczy dajemy, a jednej nie.
Czy nie uważa pan, że obecnie ten proces jest tak zaawansowany, a presja polityczna tak duża, że tej umowy nie można nie podpisać? W dodatku Amerykanie to wiedzą.
Tego rodzaju zamówieniom zawsze towarzyszy polityka. Ostateczna decyzja należy do polityków, którzy z jednej strony muszą informować społeczeństwo o swoich decyzjach, a z drugiej tłumaczyć, dlaczego to będzie tyle kosztowało. Jasne jest, że nie mogą z tym czekać do momentu podpisania umowy, dzięki czemu już na etapie negocjacji można wyeliminować pewne zagrożenia.
To nie stawia dostawcy w uprzywilejowanej pozycji, bo i tak musimy już dany produkt kupić? Czy nie rodzi to podobnych sytuacji jak zakup samolotów F-16, przy których offset był mocno krytykowany?
Nie. Zakup to jest decyzja polityczna. Ale gwarancji zakupu nie ma. Ten system nie będzie kupowany za wszelką cenę. Jeżeli PGZ nie otrzyma pisemnej deklaracji co do oczekiwanego transferu technologii, wyda w zakresie tego projektu opinię negatywną. Do tej pory rozważane były dwa systemy – propozycja Raytheona ma alternatywę. Każdy dzień negocjacji, niezależnie od tego, czy zakończą się sukcesem, i tak nas przybliża do ostatecznego zakupu, bo pewne klocki już mamy poukładane. Nawet jeśli nie dogadamy się z Raytheonem, to duża część pracy po stronie PGZ już została wykonana.
Jest pan przekonany, że zespół PGZ jest wystarczająco kompetentny do negocjacji z największymi koncernami zbrojeniowymi świata jak Raytheon czy Lockheed Martin?
Tak. Gdybym miał przekonanie, że nie dajemy rady, to po prostu podałbym się do dymisji. Jednocześnie podkreślę ponownie, że dla systemu Patriot jest alternatywa. Raytheon ogłasza informacje o nowych kontraktach, ale na razie ich nie ma. Dla nich negocjacje z nami są bardzo istotne. Podczas takich negocjacji, w każdym biznesie, używa się różnych chwytów. Mamy tego świadomość, podobnie jak faktu, że cały proces negocjacji znajduje się pod osłoną i nadzorem wojskowych służb specjalnych.
Na jakim etapie rozmów z Raytheonem jest PGZ?
Są zaawansowane z perspektywą zakończenia. Ale jest jeszcze kilka spraw, które wciąż dogadujemy i które mogą zaważyć na całym projekcie. Ale to MON będzie oceniał całkowitą ofertę – podobnie jest w przypadku programu artylerii rakietowej Homar. No i te oferty będzie również oceniać Prokuratoria Generalna Skarbu Państwa.
Jak już pan wywołał temat Homara, jak się pertraktuje z koncernem Lockheed Martin? Na naszych łamach prezes Marillyn Hewson deklarowała, że teraz ten amerykański gigant chce być partnerem polskiego przemysłu. Można więc uznać, że wcześniej tak nie było. Jak się „partneruje” z największym koncernem zbrojeniowym świata?
Tak, jak to wygląda w liczbach, gdy porówna się LM i PGZ.
Słyszałem o takich analizach dotyczących Homara, że LM ma zrealizować ok. 60 proc. prac, WB Electronics ok. 30, a PGZ resztę. Ale jeśli chodzi o finanse, to macie dostać prawie połowę.
To nie jest prawdziwe zestawienie. WB jest w ramach konsorcjum, którego liderem jest PGZ. My tego podziału pracy i przychodów nie rozdzielamy. Jesteśmy jedną drużyną.
PGZ jest z WB Electronics jedną drużyną?
Oczywiście, że tak.
I dlatego wypchnęliście ich z przetargów na BMS i bezzałogowce?
Decyzja o trybie zakupu BMS jest decyzją MON. My złożyliśmy ofertę w nowym postępowaniu.
W którym mogą startować tylko podmioty kontrolowane przez Skarb Państwa.
To kwestia skonstruowania odpowiedniego konsorcjum. I tak jest w Homarze. Homar jest modelowym przykładem, jak przemysł państwowy może współpracować z prywatnym z korzyścią dla obu stron.
Jak idą negocjacje z Lockheedem?
Każdego dnia posuwamy się do przodu. Prace są mocno zaawansowane, zostały nam jednak do rozstrzygnięcia kwestie o charakterze zasadniczym, decydujące, czy w ten projekt idziemy, czy nie. Chodzi o zakres transferu technologii. To jest umowa z wykonawcą systemu, którym jest PGZ z Lockheed Martin jako podwykonawcą. LM nie będzie stroną umowy z MON.
Widzi pan polityczną możliwość braku podpisania tego kontraktu?
Obie strony mają taką możliwość. Obie strony mają świadomość, że jeżeli nie dojdą do porozumienia biznesowego, to po prostu się rozejdą.
Minister Antoni Macierewicz wielokrotnie mówił o Homarze jako kluczowym programie modernizacyjnym. Wyobraża pan sobie to, że teraz go nie będzie?
Wierzę, że decyzja będzie przemyślana, a wszelkie konsekwencje będą brane pod uwagę. Zarówno w wypadku podpisania, jak i braku porozumienia. Rozmowy z Lockheedem są trudne, to bardzo doświadczony partner. Dla nas są to pierwsze tak duże rozmowy przemysłowe w historii. Jeśli deklaracje, na podstawie których Lockheed Martin został wybrany do programu Homar, nie zostaną spełnione, to zmienimy firmę.
ikona lupy />
Maciej Lew-Mirski, członek zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej / Dziennik Gazeta Prawna