Patriota gospodarczy – czy też konsument aspirujący do miana świadomego i dojrzałego – staje dziś przed nie lada wyzwaniem. W dobie bezprecedensowej globalizacji gospodarczej, rosnących międzynarodowych współzależności, komplikacji tzw. łańcuchów wartości, stwierdzenie, który produkt jest polski, a który nie, coraz częściej graniczy z niemożliwością. O ile względnie łatwo można sprawdzić strukturę własnościową producenta, to co z pozostałymi czynnikami wpływu firmy na otoczenie gospodarcze i społeczne? Jak na przykład traktować polskiego przedsiębiorcę, który produkuje (a więc tworzy miejsca pracy) poza krajem, a podatki płaci na Cyprze, w relacji do jego zagranicznego konkurenta, który wprawdzie wyprowadza większość zysku za granicę, ale lojalnie wspiera budżet Rzeczypospolitej i nad Wisłą też zatrudnia ludzi?
Patriota gospodarczy ma dziś prawo czuć się skonfundowany. Premiowanie polskich firm tylko ze względu na ich narodowość z pominięciem okoliczności takich jak powyższe, jak również ceny i jakości produktów czy usług, ocierałoby się o szowinizm. Alternatywa w postaci kosmopolityzmu ekonomicznego, głoszącego, że kapitał nie ma narodowości, jest co najmniej równie zła. Niestety, to między tymi właśnie biegunami oscyluje dziś polska debata publiczna na ten temat. Zderzając się ze złożonymi realiami, zwolennicy obu stanowisk tylko pogłębiają ten pojęciowy mętlik.
Z jednej strony mamy więc kosmopolitów z uporem maniaka odmawiających kryterium narodowemu jakiegokolwiek znaczenia ekonomicznego. Jak gdyby nigdy nie wydarzył się upadek polskich stoczni, światowy kryzys finansowy, lawinowy wzrost przepływów finansowych z peryferii takich jak Polska do centrów, jak Francja czy Wielka Brytania. Z drugiej strony coraz bardziej widoczni w debacie są ludzie przyznający się do patriotyzmu gospodarczego. W swoim szlachetnym, ale naiwnym nastawieniu nie mają jednak często odpowiedzi na podstawowe pytania – o rezydencję podatkową, miejsce produkcji itd.
Niewystarczające zrozumienie złożoności współczesnej gospodarki prowadzi do paradoksalnych i nieraz zabawnych sytuacji. Kojarzona raczej z kosmopolityzmem gospodarczym Platforma Obywatelska nie tylko nie przeszkodziła, ale wręcz pomogła w repolonizacji naszego sektora bankowego o imponujące 19 pkt proc. w ciągu siedmiu lat. Dla odmiany, środowiska związane z utożsamianym z ekonomicznym patriotyzmem Prawem i Sprawiedliwością zorganizowały ostatnio kongres pod nazwą 590. Efekt? Media, dotąd niespecjalne przejęte edukacją konsumentów w zakresie rozpoznawania polskich produktów, zaczęły powielać fałszywą informację, jakoby to właśnie prefiks 590 w kodzie kreskowym pozwalał zidentyfikować prawdziwie polski produkt. Problem w tym, że liczba ta określa wyłącznie miejsce rejestracji. W wielu przypadkach oznacza więc niemieckie czy francuskie spółki córki, tworzące miejsca pracy w Azji i transferujące zyski do oddziałów macierzystych. Zaznaczmy, że oba paradoksy nie powstrzymują szerokich gremiów przed dalszym utożsamianiem PO z bezrefleksyjnym kosmopolityzmem gospodarczym, a PiS z jednoznacznym patriotyzmem, jeśli nie szowinizmem.
Tak oto proste narracje zderzają się ze skomplikowaną rzeczywistością. Co można z tym zrobić? Potrzeba złotego środka, ścieżki rozsądku i umiaru pomiędzy skrajnościami. Narzędzia na tyle precyzyjnego, aby pozwalało zorientować się w realnym wpływie przedsiębiorstwa na otoczenie, i na tyle prostego, aby mogło być szeroko aplikowane. Jak miałoby ono wyglądać? Abstrahując od kryterium narodowości kapitału, proponujemy, by uzależniać ocenę pozytywnego wpływu danej firmy na gospodarkę od tego, jak dzieli się ona wytwarzaną wartością dodaną ze społeczeństwem.
Co w praktyce to oznacza? Proponujemy premiować takie przedsiębiorstwa, które dobrze wynagradzają pracowników, płacą w Polsce podatek dochodowy, wreszcie pozostają rentowne, czyli akumulują kapitał lub wypłacają dywidendy rezydentom krajowym. Trudno bowiem uznać za przykład korzystnej dla polskiej gospodarki firmę, która stale przynosi straty, zatrudnia pracowników na podstawie umów śmieciowych lub wyprowadziła produkcję z kraju oraz unika płacenia podatków w Polsce. Niestety, takie przedsiębiorstwo również może w 100 proc. należeć do polskiego kapitału.
Po pierwsze zatem zmierzmy zysk, który przedsiębiorstwo akumuluje, czyli wykorzystuje do dalszej rozbudowy przedsiębiorstwa, lub który został podzielony pomiędzy właścicieli. Potrzebujemy bowiem przedsiębiorstw współtworzących PKB, czyli generujących dużą wartość dodaną, bo tylko w ten sposób możemy się wyrwać z peryferii. Zaangażowanie naszych przedsiębiorstw w światowe łańcuchy produkcyjne nam pomogło i dalej pomaga w ekspansji na rynki zagraniczne. Okupione jest jednak to często wysoką wartością importu zaopatrzeniowego, ale bez niego często nie byłoby eksportu.
Jeśli przedsiębiorstwu pomaga to tworzyć wysoką wartość dodaną, to może to tylko cieszyć. Nie cieszy jednak, gdy sztucznie drogie licencje czy usługi konsultingowe zamawiane w centrali zagranicznej zmniejszają rentowność firmy w Polsce i podatek dochodowy. Takiemu przedsiębiorstwu – proporcjonalnie do dochodu – przyznamy mniej punktów za akumulację kapitału i zysk. Zależy nam, żeby ów zysk zasilał nadal krajową gospodarkę i był podstawą płaconego podatku dochodowego. Punkty przyznajemy więc za dywidendy wypłacone krajowym rezydentom. Według obecnych przepisów dywidenda na rzecz spółki zagranicznej nie jest opodatkowana w kraju.
Po drugie, oceńmy też, czy przedsiębiorstwo płaci podatek dochodowy w Polsce. Choć krytycy powiedzą, że konstrukcja naszego CIT nie sprzyja jego efektywności, i pewnie będą mieli rację, to zauważmy, że są firmy, które jednak ten podatek płacą. I te należy docenić. Zastanówmy się też, czy niskie wpływy z CIT to tylko kwestia konstrukcji podatku i sprawności aparatu skarbowego. Zwróćmy uwagę, że w miastach akademickich, gdzie jest dużo mieszkań wynajmowanych, podatek od najmu także często nie jest płacony, choć jest bardzo prosty w konstrukcji i niski (zaledwie 8,5 proc.). Po trzecie zaś, zweryfikujmy, czy przedsiębiorstwo płaci pracownikom przyzwoite wynagrodzenia. Premiujmy firmę za wynagrodzenia i świadczenia na rzecz pracowników. Nakłonienie pracownika do samozatrudnienia zmniejszy tę pozycję w sprawozdaniu finansowym przedsiębiorstwa, pogorszy się też jego pozycja w rankingu sporządzonym według powyższych kryteriów.
Ktoś może uznać, że niniejszy artykuł to kolejne ogólnikowe wołanie o lepszy świat. Odpowiemy wówczas: taka metoda już istnieje. Została drobiazgowo przeanalizowana i przedstawiona w niedawnym raporcie Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego „Wpływ kapitału. Jak mierzyć korzyści, które przedsiębiorstwo przynosi polskiej gospodarce?”. Pozwala ona przefiltrować firmy pod kątem trzech kluczowych kryteriów i zmierzyć w skali procentowej wartość dodaną, która zasila polską gospodarkę. W ten sposób konsument otrzymuje – na razie metodę, a docelowo narzędzie – mierzenia jakości przedsiębiorstw i porównywania ich między sobą. Bez emocji i ideologii. Wyłącznie w oparciu o fakty. Praca nad metodą mierzenia korzyści przynoszonych gospodarce przez konkretne firmy to kolejny krok w działaniu na rzecz opisania krajowej gospodarki i dostarczenia narzędzi do wyciągania z tego opisu konkretnych wniosków.
Wcześniej Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego opracowało też aplikację Pola. Przykładając kod kreskowy do telefonu, użytkownik dowiaduje się, ile punktów w skali procentowej ma producent, wziąwszy pod uwagę kapitał stojący za daną firmą, miejsce jej rejestracji, miejsce prowadzenia przez nią produkcji oraz odpowiedzi na pytanie, czy konkretne przedsiębiorstwo zatrudnia w Polsce w obszarze badań i rozwoju oraz czy firma nie jest częścią zagranicznego koncernu. Metodologia „polskości” przyjęta w aplikacji jest wystarczająca jako dodatkowe kryterium w wyborach konsumenckich, ale nie bierze pod uwagę szerszego wpływu danego przedsiębiorstwa na otoczenie. Stąd raport „Wpływ kapitału...”. Liczymy na dyskusję wokół tej publikacji podobnie, jak na przełamanie szkodliwego podziału na gospodarczych „szowinistów” i „kosmopolitów”. Powinniśmy kochać swoją ojczyznę mądrze. Dotyczy to także patriotyzmu gospodarczego.
Jak traktować polskiego przedsiębiorcę, który produkuje poza krajem, a więc tam tworzy miejsca pracy, a podatki płaci na Cyprze
/>
/>