W Polsce często możemy usłyszeć, że rozwój nowoczesnej gospodarki hamują brak lub utrudniony dostęp do środków na innowacyjność oraz słaba współpraca środowiska nauki i biznesu. Od lat mówi się o zbyt niskich nakładach na sferę badawczo-rozwojową.
Od dawna biznes narzeka na środowisko naukowe, które zamiast zajmować się projektami mającymi szansę na komercjalizację, „patrzy w gwiazdy”. Naukowcy odwdzięczają się niechęcią w stosunku do „żądnego zysków za wszelką cenę” środowiska biznesu. W trakcie tych dyskusji wspomina się także o wadliwym systemie edukacji, który uczy teorii zamiast jej praktycznych zastosowań
Wydaje się więc, że recepta jest prosta – zwiększmy nakłady, zreformujmy edukację, przekonajmy naukowców do „powrotu na ziemię” i prowadzenia badań przydatnych dla przemysłu... Wszystkie te rozwiązania są oczywiście niezbędne, ale śmiem wątpić, czy po ich spełnieniu czulibyśmy się usatysfakcjonowani.
Krajowa Izba Gospodarcza od wielu lat podkreśla, że w tej dziedzinie potrzebny jest prawdziwy przełom, który nie tylko zmieni relacje nauka – biznes oraz system wspierania innowacyjności, ale przede wszystkim zmieni polską mentalność.
Wybitny politolog Francis Fukuyama (25 maja był gościem III Kongresu Innowacyjnej Gospodarki), który po upadku komunizmu w 1989 r. ogłosił „koniec historii”, łączy obecnie przyszłość i sukces społeczeństw z rozwojem kultury i kapitału społecznego, czyli umiejętności współpracy międzyludzkiej w obrębie grup oraz organizacji. Właśnie tego kapitału w kraju brakuje i myślę, że jest to jedna z najważniejszych przyczyn słabego tempa rozwoju innowacyjności w Polsce.
Badania opinii społecznej pokazują, że jesteśmy wobec siebie nieufni, co znacznie ogranicza współpracę oraz zdolność do tworzenia i absorpcji innowacji. Nieprzypadkowo to kraje północnej Europy, w których poziom kapitału społecznego jest znacznie wyższy, zajmują lepszą od nas pozycję w rankingach innowacyjności.
Brak zaufania społecznego skutkuje również nieufnością do biznesu, szczególnie do dużych korporacji, które zwykle są liderami innowacyjności, dając przykład wielu mniejszym firmom. Nieufny jest zarówno przeciętny Kowalski, jak i wielu przedstawicieli administracji państwowej. W świadomości dużej części społeczeństwa największe przedsiębiorstwa to nie liderzy innowacji, lecz „rozdęte molochy”.
To przykre tym bardziej, że wciąż brakuje nam cieszących się szacunkiem liderów i rozpoznawalnych na świecie marek, które mogłyby korzystnie wpływać na wizerunek polskiej gospodarki. Sukcesy KGHM, który po ostatnich akwizycjach rośnie do rangi spółki globalnej, działalność PGNIG, którego specjaliści od poszukiwań surowców są cenieni na całym świecie, ekspansja Orlenu czy wreszcie sukcesy polskich firm spożywczych, takich jak np. Maspex, to jeszcze za mało, aby radykalnie poprawić globalny wizerunek Polski. Jeśli chcemy liczyć się na świecie, potrzebujemy znacznie więcej liderów.
Budowa kapitału społecznego jest znacznie trudniejszym procesem niż osiągniecie porozumienia nauki z biznesem czy nawet wyjątkowo uciążliwa walka z biurokracją. Niestety, nie pomagają w tym politycy, którzy robią wszystko, aby Polacy traktowali się zgodnie z zasadą Hobbesa „homo homini lupus est”. W takiej atmosferze trudno jest budować innowacyjne społeczeństwo i gospodarkę.

Andrzej Arendarski, prezes KIG, organizatora III Kongresu Innowacyjnej Gospodarki