Rozmawiamy z LESZKIEM STYPUŁKOWSKIM, prezesem Wilbo - Nowy prezes Wilbo udowodnił, że dzięki programowi naprawczemu spółka, która dwa lata temu stała na granicy bankructwa, dziś może notować zyski. Czas kryzysu zamierza wykorzystać do przejęć konkurencyjnych firm, które stworzą grupę kapitałową.
Spółka Wilbo została jakiś czas temu wystawiona na sprzedaż. Dlaczego nie doszło do transakcji?
- Od kilku lat obserwujemy w Polsce konsolidację branży spożywczej - znane przykłady to przetwórcy mleczni czy firmy mięsne. Gracze rynkowi są również zainteresowani konsolidacją branży rybnej. Z taką inicjatywą wystąpiła w 2006 roku pewna firma z branży spożywczej. Główni akcjonariusze Wilbo byli zainteresowani tą transakcją z kilku powodów. Najważniejsze z nich to nieudany projekt budowy sieci barów rybnych, który przyniósł spółce znaczące straty oraz brak pomysłu na dalszy rozwój firmy. Najważniejszym powodem fiaska transakcji było niezrealizowane wezwanie do sprzedaży akcji.
Czy ubiegły rok udało się zakończyć na plusie? Czy firma odzyskała rentowność?
- W ubiegłym roku firma przyjęła strategię rozwoju na lata 2008-2010. Pierwszym jej etapem było przywrócenie efektywności biznesu - chodziło o uzyskanie dodatniej rentowności. Wymagało to restrukturyzacji - głównie ulepszenia procesów zachodzących w firmie w zakresie zakupów i produkcji, uporządkowania struktury organizacyjnej i wdrożenia systemowych rozwiązań w zakresie zarządzania. W ubiegłym roku zarobiliśmy na podstawowym biznesie spółki ponad 4 mln zł, to najlepszy wynik od ośmiu lat. Spłaciliśmy zadłużenie, mamy spore zasoby gotówki i kapitału obrotowego. Jesteśmy dobrze przygotowani na zawirowania rynkowe.
Jaka jest wasza strategia na okres spowolnienia gospodarczego?
- Odzyskaliśmy rentowność, nie mamy żadnych obciążeń z tytułu opcji czy kredytów walutowych, a także mamy bardzo niskie zadłużenie. Zamierzam wykorzystać kryzys do akwizycji, czyli do zbudowania grupy Wilbo za mniejsze pieniądze. Pod koniec lutego podnieśliśmy ceny. Nie bierzemy udziału w wojnie cenowej, która jest zmorą tej branży. Stawiamy na nasze marki Neptun oraz Dal Pesca, których sprzedaż jest bardziej rentowna. Utrzymanie ubiegłorocznej zyskowności będzie bardzo trudne - zbyt mocno wzrosły koszty wytwarzania oraz waluty, w których kupujemy większość surowca. Przełożenie wyższych kosztów na ceny trwa nawet kilka miesięcy, więc I kwartał nie zaskoczy dobrymi wynikami, ale w drugiej części roku będzie już spokojniej. Planujemy redukcję kosztów - o co najmniej 7,5 mln zł z 150 mln zł obecnie. Przyjmujemy zasadę, że średnio 5 proc. najmniej efektywnych kosztów musi odpaść z bazy kosztowej.



W branży, w której działa Wilbo, widać już spadki popytu? Jakie są prognozy na najbliższy rok?
- Nie publikuję prognoz. W obecnej sytuacji prognozowanie bardziej przypomina wróżenie. Dla nas wytyczną jest program opcji menedżerskich. Zostanie on zrealizowany, jeżeli spółka w kolejnych latach (2008-2011) wypracuje zysk netto w wysokościach odpowiednio 3,1 mln, 5,3 mln oraz 8,8 mln zł. Wstępne wyniki za 2008 rok pozwolą na uruchomienie pierwszej transzy programu. Planujemy, że druga transza za wyniki w roku 2009 również zostanie uruchomiona. W styczniu i lutym nasz podstawowy asortyment sprzedawał się lepiej niż w ubiegłym roku. Są to, co prawda, kilkuprocentowe wzrosty, ale przy niewielkiej dynamice całego segmentu konserw i mrożonek rybnych świadczą o umacnianiu pozycji. Spadły natomiast marże - całą branżę dotknął efekt spadku złotego, a ponad 40 proc. surowców i materiałów kupowanych jest w euro lub w dolarach. Branża wprowadza podwyżki cen, których efekt będzie można zobaczyć w rachunku wyników dopiero za 2-3 miesiące.
Jakie są wasze plany inwestycyjne na ten rok?
- Sytuacja rynkowa sprzyja planom rozwoju poprzez stworzenie grupy kapitałowej na rynku polskim. Strategia zakłada połączenie sił z 2-3 graczami z branży rybnej tak, by w ciągu 2-3 lat osiągnąć przychody rzędu 300 mln zł rocznie i rentowność EBIDTA powyżej 10 proc. Prowadzimy dość zaawansowane rozmowy z kilkoma firmami i bacznie obserwujemy rynek, czekamy na okazje. Oczekiwania właścicieli prywatnych firm dotąd nie pokrywały się z przyjętymi zasadami wycen, ale obecna sytuacja rynkowa i niepewność odnośnie do przyszłości urealniają te oczekiwania. Spółka jest w stanie zrealizować transakcje przejęć o wartości do 20 mln zł przy założeniu wykupu 100 proc. kapitału przejmowanych podmiotów. Bardziej złożone struktury finansowania, rozłożone w czasie, pozwolą na podejście do transakcji o wartości do 40 mln zł. A to już jest kwota, za którą można zbudować grupę.
Jakie jeszcze inne inwestycje planuje spółka?
- Za około 4 mln zł unowocześnimy technologię produkcji w celu obniżenia kosztów. Dzięki temu koszty wytwarzania spadną o przeszło 2 mln rocznie. Inwestycja zwróci się już po dwóch latach. Ostatnią z planowanych inwestycji będzie przełożona z ubiegłego roku kampania marketingowa dla naszych głównych marek. Na te cele zamierzamy przeznaczyć 3 mln zł w latach 2009-2010. Za około 1 mln zł prowadzimy projekty, których celem jest poprawienie efektywności.
Osłabienie złotego sprzyja zagranicznej sprzedaży. Czy firma planuje rozszerzać eksport?
- Udział sprzedaży eksportowej stanowi 20 proc. Mamy szansę jedynie na pasywny eksport, czyli sprzedaż produktów do dystrybutorów i sklepów oferujących polską żywność. Budowanie pozycji na zagranicznych rynkach wymaga sporych inwestycji, a na to spółka jest jeszcze za mała. W krajach europejskich działania rozwijające eksport mogą liczyć na znaczne wsparcie publiczne, nie mogę się doczekać na takie wsparcie ze strony polskich instytucji publicznych.
LESZEK STYPUŁKOWSKI
prezes Wilbo od lipca 2007 r., absolwent SGH w Warszawie