Niemiecki spór o to, ile uprawnień powinien zachować parlament narodowy przy podejmowaniu decyzji o przekazaniu suwerenności na rzecz unii bankowej, fiskalnej czy szerzej – tworów federacyjnych, ma ogromne znaczenie dla państw, które federalizację Europy popierają.
To, ile Bundestagowi uda się zachować podmiotowości w tej sprawie, wyznaczy trend dla reszty Unii. Minister Radosław Sikorski mową berlińską poparł jednoznacznie kierowniczą rolę Niemiec w federalizacji UE. Zatem dla Polski to, co się dzieje w tej sprawie za Odrą, powinno być szczególnie interesujące.
Kanclerz Merkel argumentuje, że zbyt duża rola parlamentu paraliżuje zarządzanie kryzysowe UE i ten kryzys pogłębia. Zrzutka na banki czy wprowadzenie zakazu nadmiernego zadłużania się państw to decyzje, które powinny zapadać szybko. Jest tylko jeden problem. Rozwiązania, które wykluwają się teraz, będą obowiązywały też po kryzysie. Wówczas na przywracanie prerogatyw parlamentom może być za późno.
Zresztą nawet w czasie kryzysu nie ma wiarygodnego dowodu na to, że decyzje podejmowane w zaciszu kancelarii Merkel są bardziej racjonalne niż koncepcje z obrad parlamentu czy ustalone poprzez referendum. Eksperci i technokraci są tak samo zawodni jak wola ludu. A rozwiązania „barbarzyńców specjalizacji” – jak pisał Jose Ortega y Gasset – bywają bardziej szkodliwe niż najgłupsze pomysły trybunów ludowych. Ostatnim przykładem niech będzie skandal w Wielkiej Brytanii, gdzie technokraci z banków najpewniej za wiedzą rządu manipulowali LIBOR-em.
Podsumowując – nie ma logicznych przesłanek, które przemawiałyby za ograniczaniem roli najbardziej ludowej instytucji w demokracji, jaką jest parlament. Chyba że deficyt demokracji chcemy na stałe przenieść z poziomu unijnego na narodowy. Wtedy parlamenty staną się instytucjami fasadowymi nie w rozumieniu białoruskim czy rosyjskim, lecz strasburskim. Podobnie jak Parlament Europejski będą daleko od realnej władzy.