Ostatnio mamy znowu falę opracowań i zaleceń, zgodnie z którymi polska gospodarka musi się stać bardziej innowacyjna, aby sprostać w przyszłości konkurencji ze strony innych krajów.
W takich elaboratach jest zwykle sporo danych pokazujących, jak mało wydajemy na badania naukowe zarówno w firmach, jak i z budżetu. Jak do tej pory nie trafiłem jednak na wyliczenia, jakiż to jest popyt na takie innowacyjne produkty czy usługi.
Oczywiście trudno jest oszacować takie zapotrzebowanie. To mniej więcej jakby próbować się dowiedzieć, ilu ludzi przerzuci się z dobrego proszku na lepszy, innowacyjny właśnie. Jest jednak wiele dziedzin, które można wziąć pod lupę, choćby gry komputerowe.
Mamy już w Polsce przynajmniej kilku uznanych producentów gier. Tyle że rewolucja związana z mikrokomputerami zaczęła się na świecie ponad 30 lat temu i kilka lat później pierwsze takie urządzenia trafiły pod polskie strzechy. W tym kontekście tych kilka firm produkujących gry wydaje się niezbyt dużą liczbą. Tylko czy jest możliwe, aby producentów gier było w Polsce więcej, skoro popyt na tę rozrywkę mamy taki, jaki mamy?
Generalnie gry postrzegane są jako zabawa dla dzieci, co automatycznie czyni z nich towar czwartej czy piątej potrzeby. W rezultacie na półkach królują albo produkty niskobudżetowe, bo drogie gry dzieciom kupuje się pod choinkę czy przy specjalnej okazji, albo reedycje, a także piractwo.
W tych warunkach rodzimej firmie niełatwo jest zacząć produkować gry i zarabiać na tym tyle, aby się rozwijać. Ci, którym się udało, od początku celowali w rynki zagraniczne, a o ich sukcesie zdecydował produkt, który dobrze sprzedał się na Zachodzie.
Gdyby popyt na gry był większy w kraju (czyli gdyby społeczeństwo było bogatsze, a gry postrzegane inaczej), na pewno też i podaż byłaby większa. Produkcją gier zajmowałaby się większa grupa ludzi, byłoby więcej firm. Na rynek mogliby się przebić nie tylko ci, którzy są dobrzy i wytrwali, ale także ci, którzy umieją robić gry, ale nie są w stanie tak sprawnie pozyskiwać pieniędzy na dalszą produkcję. Na dodatek więcej grających oznacza także zwiększenie liczby tworzących gry – zwykle bowiem zawodzie zaczyna się od zauroczenia tą rozrywką.
Gry są tylko przykładem. Bardziej zamożny, chłonny rynek pomógłby rozwijać innowacje w innych dziedzinach, czy to mowa o komputerach i programowaniu, czy o biotechnologii, czy o motoryzacji i innych dziedzinach. I nie jestem pewien, czy zaklinanie rzeczywistości referatami i analizami spowoduje, że nagle doświadczymy przyspieszenia technologicznego. Sądzę, że będzie ono postępować wraz ze wzrostem chłonności i zamożności naszego rynku. Bo dzięki temu firmom będzie łatwiej startować, a bez udanego startu nie ma mowy o podboju świata.