Rozmawiałem kiedyś z przedstawicielką nadzoru finansowego o kredytach we frankach szwajcarskich. Przekonywała mnie, że są niebezpieczne dla klientów. Faktycznie są niebezpieczne, ale dla banków, które ich udzielają.
Więc polemizowałem, wskazując, że wprawdzie raty rosną, ale jest to łagodzone przez spadające stopy procentowe. Moja rozmówczyni odpierała to, twierdząc, że teraz sytuacja tak wygląda, ale przecież Szwajcarzy mogliby stopy podnieść. A ja na to, że to byłby rzadki przypadek, aby bank centralny w obliczu spowolnienia gospodarczego podnosił stopy procentowe.
Teraz pojawiają się prognozy, że ze względu na wysoką inflację nasza Rada Polityki Pieniężnej stopy podniesie. W końcu jej głównym zadaniem jest walka ze zbyt szybkim wzrostem cen, który utrzymuje się znacznie powyżej wyznaczonego celu.
Tylko że podwyższanie stóp nie ugasiłoby tego wzrostu inflacji. Jej powodem jest słabość złotego. Generalnie podwyżka stóp umacnia walutę, jednak w tym roku przekonaliśmy się, że ta zasada nie zawsze ma zastosowanie. Wątpliwe też, aby to, co nie skutkowało w roku 2011, zadziałało w roku 2012. Obecnie rynkami rządzą obawy inwestorów, a nie proste relacje między stopami procentowymi na różnych rynkach.
Nie widać też efektów drugiej rundy – wynagrodzenia rosną w tempie wzrostu wydajności pracy, nie słychać protestów na tle płacowym. Ale podwyżka stóp na pewno zmniejszyłaby konsumpcję i ograniczyła inwestycje, czyli mielibyśmy niższy wzrost PKB. To z kolei utrudniłoby zbijanie deficytu i ograniczanie długu. W rezultacie mogłoby się okazać, że za rok o tej samej porze znowu mielibyśmy huśtawkę na złotym i rządowe wygibasy, aby choć trochę zmniejszyć stosunek długu do PKB. Mam nadzieję jednak, że nie o to chodzi naszej RPP.