Imponująca jest mobilizacja polityków, którzy hurmem ruszyli na odsiecz kredytobiorcom dotkniętym wysokim kursem franka szwajcarskiego. No cóż, co najmniej milionowy elektorat na parę miesięcy przed wyborami jest naprawdę nie do pogardzenia. A pochwalenie się okiełznaniem franka i poskromieniem chciwości banków – po prostu bezcenne.
Przynajmniej do czasu. Na przykład do tego momentu, gdy kredytobiorcy zorientują się, że mimo cudownych recept kurs franka dalej chodzi swoimi drogami, a rozwiązania antyspreadowe nie są w stanie zmienić sytuacji zadłużonych. W dodatku banki nie poskromiły swojej chciwości i utracone zyski odbijają sobie w inny sposób, podwyższając opłaty różnorakim grupom klientów, także tym, którzy z kredytami w obcej walucie nie mieli nic wspólnego.
Taka jest rola banków, które niestety niewiele mają wspólnego z instytucjami charytatywnymi. Co nie znaczy, że podczas ciągnącej się już przez parę lat frankowej historii nie popełniły poważnych błędów. Po pierwsze – igrały z ogniem, udzielając kredytów w obcej walucie na 100 czy 130 procent wartości nieruchomości. Mamy tego skutki. Po drugie – bardzo często klientom marzącym o własnym mieszkaniu nie raczyły objaśnić paru rzeczy i zawrzeć ich w umowie kredytowej. Na przykład właśnie mechanizmu obliczania spreadów.
Teraz w obliczu pomysłów polityków banki bronią się, że są one niekonstytucyjne, gdyż odnoszą się do umów podpisanych już dawno temu, a prawo nie działa wstecz. Może to i racja, być może czeka nas sądowa batalia w tej sprawie. Ale od banków wypada oczekiwać przynajmniej jednego: żeby swoim własnym klientom odsłoniły mechanizm ustalania spreadów, żeby to w końcu było całkowicie jasne i żeby ludzie byli pewni, jakie wydatki czekają ich w tych trudnych czasach. Część banków, niestety mniejszość, przed tym zresztą się nie broni. Kto dołączy do tych odważnych?