Wbrew ostatnim reakcjom rynkowym bardzo daleko. Nawet mówienie o kłopotach włoskiej gospodarki dzisiaj, tak jakby ich wczoraj nie było, jest znaczną przesadą. W skrócie i trochę upraszczając, Grecja jest krajem, w którym dochód narodowy się kurczy, dług może przekroczyć w tym roku 160 proc. PKB, z czego ponad 65 proc. jest w posiadaniu inwestorów zagranicznych.
Z kolei Włochy są prawie siedem razy większą gospodarką, która co prawda powoli, ale rośnie. A dług Włoch wynosi 120 proc. PKB i wzrósł o nieco ponad 10 proc. w porównaniu do okresu przed kryzysem. Dla porównania dług Grecji w tym okresie wzrósł ze 110 w 2008 r. do 143 proc. PKB w 2010 r. Włosi zgromadzili oszczędności na poziomie 17 proc. PKB, podczas gdy Grecy niecałe 4 proc. PKB. I na koniec, co najważniejsze, w okresie takiego napięcia na rynkach finansowych, z jakim mamy obecnie do czynienia, włoski dług jest w ok. 45 proc. w posiadaniu inwestorów zagranicznych. Ten ostatni element w warunkach wysokiej niepewności rynkowej jest istotny dlatego, że inwestor zagraniczny ma znacznie większą skłonność do przerzucania swych inwestycji między krajami, szukając optymalnej relacji zysku do bezpieczeństwa. Inwestor z danego kraju nie szuka codziennie innych alternatywnych miejsc do przeniesienia swoich oszczędności i ma skłonność do trzymania papierów wartościowych suwerena, nie zważając na zmienne nastroje rynkowe.
Gospodarka Włoch jest gdzieś pomiędzy Grecją a Niemcami. O Grecji już wspomniałem, Niemcy natomiast po dekadzie stagnacji, ale i reform w latach 90., dziś są lokomotywą strefy euro. Kiedy w krajach Południa rosły płace, w Niemczech pozostawały na prawie niezmienionym poziomie. Relatywna poprawa konkurencyjności, wspólna waluta i to, że gospodarka niemiecka produkuje dobra, które chce kupować cały świat, powodują, że Niemcy są dzisiaj gospodarczą gwiazdą strefy euro. Włochy są mało konkurencyjne, ale wzrost mają, nie tworzą aż takiej wartości dodanej jak Niemcy, ale mają wiele towarów atrakcyjnych eksportowo. Jest to też bardzo zasobny w aktywa kraj, który będzie w stanie obsługiwać swe wielkie zadłużenie.
Na rynkach finansowych panuje jednak stan wysokiego napięcia. Po tym, jak pod koniec zeszłego tygodnia we Włoszech został przyjęty pakiet oszczędnościowy, kraj ten zszedł na chwilę z celownika. Ale wciąż nie ma pewności, jak zostanie rozwiązany kryzys grecki, jakie straty ostatecznie poniosą inwestorzy prywatni. Opublikowane w piątek wieczorem stress testy też nie przyniosły odpowiedzi na zasadnicze pytanie – jak będzie wyglądał świat po restrukturyzacji greckiego długu, czy szerzej – po restrukturyzacji długów trzech krajów peryferii. Do tego dochodzą problemy zadłużenia Stanów Zjednoczonych i ostrzeżenia o możliwości obniżki ratingu USA. W sumie więc niepewność na rynku jest bardzo wysoka, nie ma odpowiedzi na podstawowe pytania. Co więcej, w takich warunkach tworzone są czarne scenariusze, między innymi wariant wyjścia Grecji ze strefy euro, co jeszcze bardziej pogrążyłoby instytucje finansowe zaangażowane finansowo w ten kraj.
Mamy do czynienia z paniką i ucieczką kapitału do bezpiecznych miejsc. Na franku szwajcarskim widać to najwyraźniej, waluta ta bije kolejne rekordy. Trudno wskazać poziom, do jakiego może dojść. Poruszamy się obecnie po zupełnie nowych terytoriach. Najbliższym celem jest więc 1,10 CHF za jedno euro. A potem relacja 1:1. Aby tak się jednak stało, musiałby nastąpić kolejny napływ złych wiadomości. Mało prawdopodobne, ale niewykluczone, obserwując tempo, w jakim przywódcy europejscy podejmują decyzje. Niemniej mamy obecnie do czynienia z paniką rynkową i jak tylko zostaną podjęte odpowiednie decyzje i określone straty, nastąpi szybki powrót na normalne poziomy. A na razie nie pozostaje nic innego jak czujne oczekiwanie.
Największych zaburzeń spodziewam się w momencie, kiedy będzie przeprowadzany proces restrukturyzacji, bo dopiero wtedy naprawdę okaże się, jakie są realne konsekwencje tego procesu. Tak więc niepewność jeszcze trochę potrwa.