Pomagając Grecji, UE kupuje czas, by przygotować się do kolejnego kryzysu. Żądając, by Ateny zaakceptowały program oszczędnościowy, kupuje też wiarygodność. To ważne także dla Polski.
Wybitni politycy Starego Kontynentu nie po to stworzyli Unię Europejską, by teraz patrzeć w spokoju, jak sypie się w gruzy. Owszem, dla finansistów czy ekonomistów upadek Grecji jest racjonalny i logiczny – po co utrzymywać bankruta, który chce żyć po swojemu, ponad stan i na kredyt, a nie ma ochoty zaciskać pasa? Politycy mają jednak inną logikę. Upadek Grecji może zachwiać UE, a potem doprowadzić do jej rozpadu. A Wspólnota to twór polityczny, który zapewnia stabilność kontynentu. Destabilizacja może być ryzykowna.
Dlatego jest zdeterminowana, by ratować Grecję, a przynajmniej zrobić wszystko, by jej upadek nie doprowadził do politycznego i gospodarczego trzęsienia ziemi w Europie. Pierwszoligowi gracze – Angela Merkel i Nicolas Sarkozy – potrzebują czasu, by zbudować poduszkę, która uchroni unijne gospodarki przed grecką zarazą. Poduszki na razie nie ma, nie jest nawet gotowy pakiet ustaw zaostrzających dyscyplinę finansów publicznych, umacniający unijny Pakt Stabilności Wzrostu. Bruksela, pomagając Grecji, kupuje czas, dzięki czemu będzie mogła stworzyć mechanizm minimalizujący skutki obecnego kryzysu i ograniczający podobne wpadki w przyszłości.
Gra z czasem nie jest prosta, bo wyciągając Grecję z kłopotów, Unia Europejska równocześnie walczy o swoją wiarygodność. Dla rynków finansowych, inwestorów i biznesmenów wiarygodność to jedno z najważniejszych pojęć. W dużym stopniu apele o szybkie pozbycie się greckiego balastu wynikają z tego, że biznes ma do skuteczności UE minimalne zaufanie. Wiara świata finansów w konstruktywne umiejętności Brukseli, która potrafiłaby wyprowadzić UE z kryzysu, jest bliska zeru. Przeważa raczej opinia, że unijne rządy będą pompowały w Ateny kolejne miliardy. Grecka kroplówka ma trwać wiecznie.
Unia musi udowodnić, że tak wcale nie jest. Dlatego naciska na Ateny, by zabrały się za oszczędności, prywatyzowały gospodarkę, cięły pensje i świadczenia społeczne. A także, by nie ugięły się pod naciskiem tysięcy demonstrantów, którym nie podoba się zaciskanie pasa.
Unijna polityka wobec Grecji jest ważnym sygnałem dla Polski. Jeżeli Bruksela udowodni, że nie rzuca słów na wiatr i że jest w stanie wyegzekwować utrzymanie dyscypliny finansów publicznych w swoich państwach członkowskich, inwestorzy nabiorą większego zaufania do rynków, które mają z tym problemy. Polska należy do tego grona. Twarde żądania UE, by najpierw parlament w Atenach zaakceptował program cięć, zanim Grecja dostanie kolejną transzę pożyczki, to sygnał dla inwestorów, że nie warto uciekać z niestabilnych rynków. Polski złoty może być nie mniejszym beneficjentem determinacji Unii niż greckie obligacje.