Wyglądem przypominało to niewielką komodę. Czarną, sporą szafkę. W środku bardzo szybko, ustawiony pionowo, wirował srebrny krążek, który miał się stać rozwiązaniem na miarę przyszłości, jeżeli chodzi o odtwarzanie muzyki, a nawet jak gdzieś wówczas wyczytałem w gazetach, filmów i gier komputerowych.
Wiem, że ten opis trochę przypomina wspomnienia o pierwszych lokomotywach parowych sprzed stu kilkudziesięciu lat. To prawda. Ale mam dwa usprawiedliwienia. Po pierwsze, kiedy zobaczyłem szafkę z wirującym krążkiem, liczyłem sobie kilkanaście lat, a naszej rodzinie udało się wyjechać na miesiąc z PRL stanu wojennego. Byliśmy na Zachodzie, gdzie w sklepie z elektroniką zobaczyłem to cudo, czyli wczesny odtwarzacz CD. I usprawiedliwienie drugie: właśnie zmarł Norio Ohga, wieloletni szef koncernu Sony, który wprowadził na rynek płytę kompaktową. I w dodatku menedżer niezwykły, twórca bodaj ostatniego jak dotąd okresu świetności potężnej japońskiej firmy.
Czym bowiem było Sony? Dla nas, wychowanych w Polsce Ludowej synonimem jakości i genialnych rozwiązań technicznych w sprzęcie elektronicznym. Oczywiście – dla obywatela PRL do kupienia za nieprzytomne pieniądze w Peweksie lub krajach tzw. drugiego obszaru płatniczego (ciekawe, czy ktoś jeszcze wie, co to znaczy i jaki był obszar pierwszy i trzeci, podpowiem tylko, że w drugim chodziło z grubsza o zachodnie waluty – dolara czy markę zachodnioniemiecką). Nawiasem mówiąc, jeżeli chodzi o elektronikę w peweksach królowały wówczas też japońskie marki, o których słuch zaginął jak o Technicsie, albo ich obecność jest śladowa i niszowa – jak w przypadku Maxwella. A o producentach koreańskich – Samsung, LG i tak dalej – nie tylko w peweksach, ale także w tych sklepach ze sprzętem elektronicznym na Zachodzie, mało kto słyszał.
Wróćmy jednak do Sony. Mimo świetnego wizerunku za żelazną kurtyną, nie wszystko wówczas z tym koncernem wyglądało różowo. Był uznawany za zacnego producenta radiowych odbiorników tranzystorowych i magnetofonów kasetowych. I niewiele więcej. Aż do akcji wkroczył Norio Ohga, który z Sony związał się jeszcze w latach 50., gdy koncern nazywał się Tokyo Telecommunications, a dla biznesu porzucił karierę śpiewaka operowego, co ma całkiem spore znaczenie dla kształtu płyt CD. Ohga, wielbiciel muzyki, przyjaciel między innymi Herberta von Karajana, wymógł bowiem, żeby na nowych płytach mieściły się co najmniej 74 minuty muzyki, czyli cała IX symfonia Beethovena.
Dla japońskiego koncernu Ohga zrobił dużo, bardzo dużo. Oprócz CD jego firma zaczęła poważnie interesować się grami wideo, co doprowadziło do sukcesu PlayStation. Dalej, to on był akuszerem kupna przez Sony wytwórni Columbia Pictures, co dało Japończykom dostęp do rynku rozrywki. I trzeba pamiętać o jeszcze jednym: Sony, zanim nastały tam czasy Ohgi, wykonało pewien bardzo szczęśliwy strzał. Mimo gigantycznych wewnętrznych oporów w koncernie uruchomiło produkcję urządzenia z napisem „Walkman” na obudowie. Firma miała sporo atutów w ręku. Dlatego Ohga, rezygnując z bezpośredniego zarządzania firmą w 1995 roku, mógł mieć spokojne sumienie: jesteśmy potęgą i idziemy do przodu.
Nic bardziej błędnego. Sony, oczywiście tak czy inaczej firma potężna, po odejściu Ohgi zatrzymała się. Wystarczy przypomnieć niezbyt udane losy pionu odpowiedzialnego za telefony komórkowe czy produkcje laptopów, która dopiero teraz zaczęła wychodzić na prostą. W rozruszaniu Sony olbrzymią rolę odegrał Howard Stringer, pierwszy Europejczyk na czele koncernu. Dzięki niemu firma znów zaczęła zaskakiwać innowacyjnością. Ale on sam niekoniecznie uznaje własne zasługi. To po prostu dalszy ciąg „drogi i wizji Ohga-san'a” jak napisał w pośmiertnym wspomnieniu po legendarnym menedżerze.