Niech samorządy tworzą spółki z lokalnym i zagranicznym biznesem. Inaczej autostrad nie będzie.
Polska wpadła w drogowy korkociąg. Państwo tnie wydatki na nowe trasy i unieważnia przetargi, a wykonawcy wycofują się z inwestycji albo oddają fuszerki.
Tego można się było spodziewać. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zapowiedziała właśnie unieważnienie przetargów na budowę kilkunastu odcinków kluczowych tras.
A to dopiero początek boleści. Państwo musi zredukować deficyt i powstrzymać wzrost zadłużenia, a nie odważy się obciąć wydatków socjalnych. Drogi są bezbronne, jak np. najbardziej pokrzywdzona trasa szybkiego ruchu S7 z Gdańska przez Warszawę, Radom do Krakowa. Oczywiście można usiąść i płakać. Lepiej jednak wziąć sprawy w swoje ręce i ratować, co się da.
Kluczową rolę mogą odegrać samorządy. Zwykle zadłużone same nie udźwigną inwestycji, ale przy wsparciu państwa, lokalnego biznesu zainteresowanego szybkim ukończeniem drogi, inwestorów polskich i zagranicznych oraz wykonawców, którym grozi bezrobocie, już można próbować.
Jeden z pomysłów to ożywienie partnerstwa publiczno-prywatnego, z którego po nie do końca udanych doświadczeniach zrezygnowano kilka lat temu. Owszem, GTC i Jan Kulczyk sprawnie budują dwa duże odcinki na A1 i A2, ale zdobywanie finansowania i negocjacje ciągnęły się latami. Banki bały się pożyczać, sądząc, że ruch będzie za mały, a Polacy niezbyt skłonni do płacenia za przejazd (z opłat spłaca się inwestycję). Potem przyszedł kryzys. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Rośnie zamożność społeczeństwa, tanieje finansowanie, można liczyć na pieniądze z Unii, a ceny budowy spadły nawet o połowę. Grzechem byłoby tego nie wykorzystać.
Co z tego jednak, że uda się uruchomić budowy, jeśli wykonawcy będą się potem wycofywać albo grozić, że zejdą z placu budowy, jeśli im się nie dopłaci. Taka sytuacja ma właśnie miejsce na jednym z odcinków trasy A4. O zakończeniu tej trasy na Euro 2012 możemy zapomnieć.
Niestety, liczne firmy przyduszone kryzysem oferowały bardzo niskie ceny, licząc, że odkują się na podwykonawcach, obniżą jakość albo wymuszą podwyżkę kontraktu. Wyjścia są dwa. Wprowadzić w umowach rygorystyczne zapisy, zwiększając kary umowne z obecnych 10 proc. wartości inwestycji. Utworzyć czarną listę wykonawców i nie dopuszczać ich do kolejnych przetargów. Zwłaszcza te firmy, które mają takie pomysły, jak sypanie piasku zamiast kruszywa czy odchudzanie asfaltu.