Nikomu nie można odmówić dobrych intencji, problem w tym, że wychodzi jak zwykle. Dokładnie tydzień temu, podczas nieformalnego spotkania z dziennikarzami, premier miał zadeklarować swoje poparcie dla daleko idących zmian w systemie OFE, łącznie z zawieszeniem (czytaj: wstrzymaniem) wypłat dla otwartych funduszy.
Sytuacja tydzień po jest paradoksalna. Jeżeli premierowi chodziło o odpalenie medialnej bomby, to się udało. Co więcej, udało się również wygenerować poważną debatę dotyczącą OFE. Nigdy wcześniej w gazetach nie było tak wielu sążnistych artykułów dotyczących systemu emerytalnego jak ostatnio. Podobnie zresztą rzecz się ma z czasem poświęconym funduszom przez media elektroniczne. Wiemy więc, że istnieją bardzo poważne argumenty za tym, żeby funkcjonowanie OFE mocno ograniczać, jak chce premier, oraz równie poważne za tym, żeby systemu nie naruszać. Są też i takie, moim zdaniem najpoważniejsze, żeby go modyfikować, jednak bez radykalnych pociągnięć sygnalizowanych przez Donalda Tuska.
Paradoksalne jednak jest to, że tydzień z OFE na tapecie unaocznił coś zupełnie innego niż potrzebę poważnego sporu o przyszłość naszych emerytur. Otóż premier najwięcej zamieszania spowodował w swoim własnym rządzie. Tryumfuje teraz oczywiście minister pracy Jolanta Fedak, która OFE już dawno przeznaczyła do ostrzału. Jednak publiczność zaskoczył minister finansów Jacek Rostowski, który przecież radykalne propozycje dotyczące otwartych funduszy wysuwał razem z Fedak. Tym razem stwierdził, że nic nie wie o pomysłach premiera, jako żywo przypominających jego własne. Jest jeszcze samotny fighter minister Michał Boni, który broni rozwiązania sprawy OFE poprzez modyfikację systemu, a nie cięcia wypłat. Jest zresztą czego bronić, między innymi dlatego, że premier ongiś rozwiązania forsowane przez Boniego poparł.
Mamy jeszcze jednego gracza w tej układance, czyli Radę Gospodarczą przy premierze. A ta właśnie pracuje nad rekomendacją dotyczącą OFE, która jak nieoficjalnie wiadomo, najprawdopodobniej będzie bliska propozycjom Donalda Tuska. To znaczy tym ostatnim, radykalnym, a nie tym sprzed parunastu tygodni, kiedy premier popierał umiarkowane pomysły Boniego.
Układanka wygląda zaskakująco. Media tak chętnie krytykowane również przez członków rządu za permanentne spłycanie rzeczywistości tym razem na poważnie odrobiły lekcję. Ministrowie byli mniej pilni. Dyskusja o jednym z najważniejszych problemów współczesnej Polski przypomina wojnę podjazdową jakichś koterii i koteryjek. Tu nie chodzi o to, żeby rozwiązać problem OFE, tylko o to, czyje będzie na wierzchu.
Przejmijmy zatem tę logikę i zapytajmy: czyje będzie na wierzchu? Oczywiście już na pierwszy rzut oka widać, że Michał Boni ze swoim umiarkowaniem jest osamotniony. Jacek Rostowski na razie stara się trzymać z dala od gry, którą sam zapoczątkował. Jolanta Fedak? To, co miał mówić premier tydzień temu, rzeczywiście było bliskie pomysłom minister pracy. Są jednak dwa problemy. Po pierwsze Jolanta Fedak reprezentuje koalicjanta. Po drugie gdyby przyjęte na koniec dnia rozwiązania całkowicie powielały jej pomysły, rola pani minister w rządzie (a także jakkolwiek by to brzmiało: w historii) wzrosłaby kolosalnie. Pytanie brzmi: czy tego chce Donald Tusk?
Zostaje więc bliska premierowi Rada Gospodarcza. Jej rekomendacja będzie decydująca i to ona zostanie przekuta na konkretne rozwiązania dotyczące systemu emerytalnego. Być może znajdą się w niej jakieś nowe elementy, które pozwolą sprzedać ten pomysł jako świeży i oryginalny, a nie powielający to, co wymyśliła minister pracy. Być może znajdzie się tam jakaś nagroda pocieszenia dla Michała Boniego. Skoro jednak można się spodziewać, że rekomendacja ta będzie bliska temu, co premier mówił przed tygodniem, to wygląda na to, że Tusk nie sprzedał wówczas dziennikarzom zachęty do debaty. Nie ujawnił swoich rozterek czy procesu myślowego. Sprzedał decyzję.