Wspólna waluta znalazła się na ostrym zakręcie. Można ją wyprowadzić na prostą, pod warunkiem że politycy strefy euro zgodzą się co do diagnozy i podstawowych środków zaradczych.
FELIETON
Euro powinno mieć jak najwięcej cech marki niemieckiej, a jak najmniej drahmy czy lira. Powinna być to waluta stabilna i silna, oparta na mocnych fundamentach gospodarczych, przede wszystkim niskiej inflacji oraz na konserwatywnej polityce fiskalnej. I teraz trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, na ile działania zaproponowane w weekend przez przywódców europejskich rozwiązują ten problem.
Bez wątpienia główny cel został osiągnięty. Poniedziałek rozpoczął się od wzrostów indeksów, spadku rentowności obligacji, umacniania euro i walut wschodzących, w tym przede wszystkim złotego. Kolejne dni przyniosły uspokojenie, a groziła nam zapaść na rynku finansowym w skali podobnej, jaka miała miejsce po upadku Lehman Brothers. Należy pamiętać jednak, że reakcja rynków była głównie spowodowana działaniem Europejskiego Banku Centralnego, który ogłosił, że będzie skupował obligacje zagrożonych krajów. Greckie rentowności spadły od kilku do kilkunastu procent, ale wciąż są najwyższe w strefie euro, powyżej poziomu polskiego. Pozostałe działania EBC zapewniły płynność sektorowi bankowemu i uspokoiły nastroje na rynkach światowych. Świat przestraszył się bowiem, że grozi nam po raz kolejny zamrożenie rynku finansowego i kolejne uderzenie recesji.
Ostatnie decyzje Unii mają uspokoić nas, że są pieniądze na pomoc krajom większym niż Grecja. Zaproponowane 750 mld euro miało zatrzeć negatywne wrażenie, jakie powstało po sporach o sposób pomocy dla Grecji. Teraz podjęcie znacznie poważniejszych decyzji zajęło weekend.
Zauważmy, że działania te nie odpowiadają na podstawowe pytanie, jak zapewnić, aby euro było stabilną walutą. Udało się bowiem ustalić mechanizm ratowania euro z opresji, ale nie ustalono zasad, jak w przyszłości uniknąć takich sytuacji jak w Grecji. O ile stabilność cen gwarantuje niezależny EBC, o tyle wciąż brakuje mechanizmu stabilizacji fiskalnej i konsekwencji jej nieprzestrzegania. W tym przypadku kluczowe będzie dogadanie się Niemiec z Francją, które w przeszłości już toczyły spór o reguły fiskalne w strefie euro. Po pierwsze muszą być wprowadzone bardzo restrykcyjne zasady zmuszające poszczególne kraje Eurolandu do przestrzegania reguł fiskalnych. Po drugie trzeba wprowadzić sankcje, aż po wykluczenie ze strefy euro kraju notorycznie nieprzestrzegającego przyjętych zasad. Nie sądzę też, aby w takich wypadkach miał sens konsensus, bo przecież wykluczany kraj będzie raczej ostatnim, który będzie chciał się na to zgodzić. Kryzys pokazał, jak rozluźnianie reguł gry prowadzi do kryzysu całej strefy. Bo niestety zły przykład dały swego czasu Francja i Niemcy, przekraczając uzgodnione poziomy deficytu. Mogły być przekonane, że to nic groźnego, bo przecież są odpowiedzialne i do nadmiernego zadłużenia nie dopuszczą. I nie dopuściły, tyle że nadmierne zadłużenie wybuchło na tzw. śródziemnomorskich peryferiach Europy i uderzyło rykoszetem w resztę kontynentu.
To, czy kraje euro będą w stanie zbliżyć euro do standardów marki niemieckiej jest kluczowe również dla nas. Do klubu państw z silną i stabilną walutą powinniśmy starać się wejść jak najszybciej. Jeśli euro będzie erodowało, to prędzej czy później Niemcy wrócą do marki. Warianty erozji nie leżą w interesie Europy.