Postanowienie Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie Turowa to przykład szerszej tendencji. Kolejny raz w ostatnich miesiącach kluczowe decyzje dla polityki klimatyczno-energetycznej zapadają na sali sądowej.

Przypomnijmy: niespełna miesiąc temu Federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe orzekł, że niemiecka ustawa o ochronie klimatu – owoc długich prac tamtejszej komisji węglowej i negocjacji z partnerami społecznymi – została uznana za częściowo niezgodną z ustawą zasadniczą. Sędziowie przychylili się do skargi grupy aktywistów klimatycznych, stwierdzając, że regulacje, które odsuwają redukcje emisji i związane z nimi obciążenia na okres po 2030 r., naruszają podstawowe prawa i wolności młodych ludzi. Ustawodawca dostał czas do końca przyszłego roku, żeby doprecyzować cele klimatyczne na najbliższą dekadę. Ale już tydzień po wyroku Angela Merkel ogłosiła plany podniesienia ambicji zgodne z oczekiwaniami sformułowanymi przez sędziów. Do 2030 r. Niemcy mają ograniczyć emisje aż o 65 proc. w porównaniu z rokiem 1990, zaś neutralność klimatyczną osiągnąć już w 2045 r.
Sale rozpraw są areną ważnych rozstrzygnięć dotyczących zielonej transformacji również w innych krajach. W 2019 r., po kilkuletniej batalii sądowej, holenderski Sąd Najwyższy orzekł, że rząd powinien zredukować emisje gazów cieplarnianych o co najmniej 25 proc. do końca 2020 r. Kolejne starcie sądowe polityków z aktywistami miało miejsce niespełna rok później w Irlandii. Władze w Dublinie, choć nie kwestionowały potrzeby walki ze zmianą klimatu, oponowały przed zaostrzeniem celów, uzasadniając to kosztami społecznymi. Także w tym przypadku Sąd Najwyższy wziął jednak stronę ekologów, orzekając, że plany klimatyczne są niewystarczające wobec deklarowanych celów i rząd musi opracować bardziej ambitną strategię. Sądowe starcie z ekologami przegrał też rząd francuski, gdzie zachowawcza polityka Emmanuela Macrona stawiała pod znakiem zapytania spełnienie założonych celów klimatycznych na 2030 r.
W najbliższym czasie spodziewane są kolejne ważne rozstrzygnięcia europejskich sądów. W Belgii może to zmusić rząd do podniesienia celu redukcji emisji do co najmniej 55 proc. do końca dekady. W Holandii okaże się, czy cele paryskiego porozumienia klimatycznego wiążą także koncerny. Chodzi o Shella, który żeby wejść na zgodną z nimi ścieżkę, powinien – według ekologów – ograniczyć swoje emisje o 45 proc. do 2030 r. (w porównaniu do roku 2019) i do zera w perspektywie półwiecza. Jeśli sąd znów przyzna rację aktywistom, może to pociągnąć za sobą falę pozwów wobec innych firm. Ekolodzy brytyjscy starają się z kolei walczyć na ścieżce sądowej ze zwiększaniem wydobycia ropy i gazu na Morzu Północnym.
Przeniesienie środka ciężkości prowadzenia polityki klimatycznej z ciał wybieranych demokratycznie do sądów to niekoniecznie dobra wiadomość. Silna legitymizacja polityki klimatycznej jest w interesie zarówno społeczeństw, które ponosić będą ewentualne koszty transformacji, jak i samej ochrony klimatu. Jeśli stabilny kurs na zeroemisyjność ma się utrzymać przez kolejne trzy dekady, mechanizmy społecznej kontroli muszą działać na bieżąco. W innym wypadku grozić nam będzie dojście do głosu sił politycznych kontestujących zielony kierunek.
Także wobec ostatniego postanowienia TSUE podniesiono zarzuty, że podważy ono poparcie dla polityki klimatycznej w Polsce. Do pewnego stopnia trzeba się zgodzić. Realizacja zarządzonego przez Luksemburg środka tymczasowego oznaczać będzie dla Turowa terapię szokową zamiast zrównoważonej, sprawiedliwej transformacji, a po tamtejszej społeczności trudno będzie spodziewać się entuzjazmu w stosunku do zielonej zmiany. Jednakże trudno nie zauważyć, że podobnie jak w przypadku przytoczonych wyżej wyroków w sprawach klimatycznych, taka a nie inna decyzja sądu jest przede wszystkim wypadkową zaniechań po stronie rządu, jego niechęci do brania odpowiedzialności za skomplikowane procesy i potencjalnie kontrowersyjne decyzje. Mimo rosnącego poparcia opinii publicznej dla redukowania emisji i odchodzenia od paliw kopalnych w każdym kraju istnieją silne grupy interesu, które sprzeciwiają się temu kierunkowi, z którymi trzeba się liczyć. Politycy wolą unikać konfrontacji i chętnie zgadzają się na „outsourcing” kluczowych decyzji w tej dziedzinie. Niech nie zmylą nas buńczuczne deklaracje naszych rządzących: również w ich przypadku wyrok TSUE to prosta konsekwencja unikowej strategii, a możliwość zrzucenia odpowiedzialności na Unię to źródło ulgi, a nie dopust boży.