Sprawa niekupienia śmigłowców Caracal przez polski rząd w zasadzie przycichła. Kurz powoli opada. Pomijając fakt, że tak naprawdę opinia publiczna do dziś nie poznała powodów tej decyzji (dokumentów nikt nie odtajnił, mamy narracje dwóch stron: MON i producenta śmigłowców Airbusa, często sprzeczne i niedające się zweryfikować), konsekwencje wirtualnego przetargu stają się coraz bardziej realne.
opinia
Przede wszystkim jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Prywatna polska firma zbrojeniowa WB Electronics w konsorcjum z francuskim potentatem Sagemem brała udział w przetargu na bezzałogowe statki powietrzne ogłoszonym przez DGA, czyli agencję odpowiadającą m.in. za zakup uzbrojenia dla armii francuskiej. Drony przeszły pomyślnie testy, jednak jakieś dwa tygodnie temu okazało się, że oferta została odrzucona ze względu na zbyt mały udział w produkcji przemysłu francuskiego. To zaskakujące. Wcześniej żadnych takich sygnałów nie było. Wymiana korespondencji z polską firmą skończyła się prawie z dnia na dzień, tuż po ogłoszeniu decyzji o zakończeniu postępowania w Polsce. Oczywiście porównanie francuskich interesów gospodarczych w Polsce i polskich we Francji to jak postawienie obok siebie słonia i mrówki. Albo legendarnego widelca i wideł. Jednak teraz te polskie mrówki będą miały nieco trudniej.
Sprawa nie dotyczy tylko naszego eksportu. Polska zbrojeniówka, delikatnie mówiąc, nie jest w najlepszej kondycji. W ostatnich latach co roku poważne zakupy robiliśmy także u zagranicznych potentatów. Poważne, czyli liczone w miliardach. Mniej więcej tak wyrażał się jeden z pracowników dużego koncernu zbrojeniowego. I to wcale nie z Francji. Jego zdaniem po takim zerwaniu rozmów ceny produktów oferowanych Polsce będą wyższe. To będzie opłata za ryzyko i niepewność tego, czy ktoś nagle nie zerwie porozumienia. I choć można się tu zżymać i mówić, że przecież możemy kupować, gdzie chcemy (bo taka jest prawda), to jednak moment, forma i podawane powody zakończenia negocjacji umowy z Airbusem najwyraźniej zachodnich korporacji nie przekonały. Pytanie, na które nie znamy odpowiedzi: czy zerwanie rozmów w inny sposób złagodziłoby konsekwencje. Możemy tylko gdybać. Jednak wydaje się, że w przypadku mniej spektakularnego zakończenia tej sprawy, nie kupując caracali, ale rozchodząc się w przyjaźni, mogliśmy tylko zyskać.
Jest jeszcze pytanie geopolityczne: co będziemy musieli dać Francuzom, żeby załagodzić sytuację? Może nam się to nie podobać, ale stosunki między naszymi państwami nie są partnerskie. Francja to oprócz Niemiec silnik Unii Europejskiej, stały członek Rady Bezpieczeństwa, państwo od Polski większe, silniejsze i bardziej wpływowe. Francuzi, odwołując spotkanie w ramach Trójkąta Weimarskiego, a wcześniej wizytę prezydenta Francois Hollande’a, jasno pokazali, że daleko nam do dobrych relacji. Jako że już wstaliśmy z kolan, teraz ruch jest po naszej stronie. Być może kupimy kilka śmigłowców Caracal, może nie. Ale urażonej dumy nie wymasujemy. Na pewno będziemy mieli znacznie mniejsze (a i tak nie były duże) możliwości nacisku na relacje francusko-rosyjskie, które – wydaje się – po nadchodzących nad Sekwaną wyborach mogą się znacznie ożywić. Trudno przewidzieć, jak bardzo francuska administracja będzie nam rzucać kłody pod nogi przy rozdzielaniu funduszy unijnych w najbliższych latach, ale warto taką możliwość mieć z tyłu głowy. Nie mam pojęcia, czym skończy się naprawianie relacji. Pewny jestem, że darmochy nie będzie.
Czy jest coś in plus? Trudno znaleźć pozytywy. Bo choć rządzący mówią o tym, że na tej decyzji skorzysta polska gospodarka, na razie można się tylko domyślać, w jaki sposób. Pozostaje mieć nadzieję, że za kilka miesięcy, gdy kurz po twardym lądowaniu caracali zupełnie opadnie, oprócz plusów ujemnych, które już teraz widać wyraźnie, zobaczymy plusy dodatnie.