Musi istnieć mechanizm pozwalający zmienić trudno reformowalnych urzędników, którzy siedzą w tym samym miejscu od wielu lat i wydają niekiedy te same, szkodliwe decyzje – mówi wicepremier Mateusz Morawiecki, minister finansów i minister rozwoju, w rozmowie z prezesem Ryszardem Florkiem, założycielem i właścicielem Fakro.
Musi istnieć mechanizm pozwalający zmienić trudno reformowalnych urzędników, którzy siedzą w tym samym miejscu od wielu lat i wydają niekiedy te same, szkodliwe decyzje – mówi wicepremier Mateusz Morawiecki, minister finansów i minister rozwoju, w rozmowie z prezesem Ryszardem Florkiem, założycielem i właścicielem Fakro.
Odnoszę wrażenie, że rząd koncentruje się na razie na mniej lub bardziej sprawiedliwym dzieleniu biedy – program „Rodzina 500 plus”, „Mieszkanie plus”. Czy starczy państwu czasu i sił, aby zająć się w Polsce tworzeniem bogactwa, czyli powiększaniem tego tortu, który jest do podziału? Dużo się o tym mówi, ale nie widać konkretnych działań, ustaw.
Nie zgodzę się z tezą o dzieleniu biedy. Nasze działania to raczej zmniejszanie napięć społecznych, zmniejszanie nierówności. Elementarna sprawiedliwość jest wysoko na naszych sztandarach. Zresztą międzynarodowe instytucje finansowe, uważane dotąd za mekkę liberalizmu – a mam na myśli Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy – wskazują dziś na potrzebę zmniejszania tych nierówności i dokonywania redystrybucji dóbr. Ma pan oczywiście rację, że musimy to wszystko w budżecie skompensować, i będziemy to robić, zasadniczo uszczelniając system podatkowy. Ale jeśli pyta pan o bogactwo, to powiem, że już jest coraz więcej konkretów realizujących Plan na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Na przykład w ciągu dwóch tygodni Rada Ministrów przyjmie projekty ustaw dotyczące bardzo konkretnych uproszczeń dla przedsiębiorców.
Jakie konkretnie?
Na przykład pakiet wierzycielski, nakierowany na szybsze odzyskiwanie należności. Dziś w uproszczonej procedurze wolno toczyć spory między przedsiębiorcami do wartości 10 tys. zł. Proponujemy podniesienie tego progu do 20 tys. zł. Łączymy to z redukowaniem zatorów płatniczych poprzez wzmocnienie roli rejestru dłużników – wpis do niego będzie się odbywał szybciej. Wprowadzamy konieczność ujawnienia przez dłużnika darowizn i sprzedaży w kręgu rodziny dokonanych do pięciu lat wstecz. Nieujawnienie takich transakcji będzie traktowane jak przestępstwo. Fundamentalnym projektem jest nasza konstytucja dla biznesu, którą będziemy prezentować za miesiąc, podczas Kongresu 590, odbywającego się pod patronatem prezydenta RP. Co jeszcze zmieniamy? Chcemy sprawić, by prawo nie mogło względem przedsiębiorcy działać wstecz w praktyce, a nie tylko w teorii, jak do tej pory; żeby nie było można interpretacji podatkowych zmieniać wstecz, jak to się dzieje dziś np. w przypadku żywności sprzedawanej na wynos. Obowiązywała interpretacja skarbowa, że należy się 5 proc. VAT, a w czerwcu się zmieniła, że jednak 8 proc. Teraz każe się przedsiębiorcom płacić wstecz tę różnicę, i to z odsetkami. Nasza filozofia jest taka: dobrobytu nie można zadekretować, ale można cywilizować prawo i równać tym samym do standardów zachodnich. Pojawia się też w naszych propozycjach regulacja sukcesji przedsiębiorstwa. Dziś 150 firm miesięcznie umiera wraz z przedsiębiorcą. Każdemu życzę 150 lat w zdrowiu, ale prawda jest taka, że niektórzy biznesmeni zaczynający działalność w latach 90. powoli przechodzą w jesień życia albo odchodzą z tego świata. A wraz ze śmiercią właściciela wygasają z automatu umowy z pracownikami, kontrahentami, firma praktycznie przestaje istnieć. Ten obszar uregulujemy tak, by te przedsiębiorstwa płynnie i bezboleśnie przechodziły zmiany właścicielskie, nie tracąc nic ze swojej rynkowej pozycji.
Na co jeszcze może liczyć przedsiębiorca?
Podam kilka przykładów, żeby pokazać, że to zmiany, które naprawdę uproszczą życie wielkiej rzeszy przedsiębiorców. Wyobraźmy sobie, że hipotetyczny Kowalski idzie do urzędu i składa wniosek o wydanie pozwolenia na budowę. Po upływie ustawowego terminu – 65 dni – wciąż jednak nie otrzymał decyzji. Pan Kowalski może składać zażalenia na bezczynność urzędu, ale w żaden sposób nie przyśpieszy to postępowania. Nowe przepisy sprawią, że brak reakcji urzędu w terminie będzie oznaczał „milczącą zgodę” urzędu. Pan Kowalski będzie mógł spokojnie przystąpić do budowy. Co więcej, wyobraźmy sobie teraz, że w powyższym przykładzie Kowalski jednak otrzymuje po 65 dniach decyzję starosty, ale jest ona negatywna. Składa więc odwołanie do wojewody, który uchyla decyzję i przekazuje sprawę staroście do ponownego rozpoznania, co znacznie wydłuża postępowanie. Po zmianie przepisów, jeśli pan Kowalski będzie odwoływał się od otrzymanej decyzji, to zasadą będzie, że urząd wyższego stopnia będzie ostatecznie rozstrzygał sprawę, wydając pozwolenie.
Faktycznie, to dość zasadnicze zmiany w postępowaniu administracyjnym...
Chcemy też wprowadzić rewolucję w zakresie kar administracyjnych. Zacznijmy znowu od hipotetycznej sytuacji: Kowalski ma na swojej działce uschnięte drzewo, które zagraża jego życiu. Postanawia je wyciąć. Po kilku miesiącach urząd gminy nakłada na niego karę 100 tys. zł za wycięcie drzewa bez zezwolenia. W Polsce było wiele takich przypadków. Pewien rolnik z województwa warmińsko-mazurskiego za wycinkę topoli bez zezwolenia musiał zapłacić 101 tys. zł, zaś właściciel działki w Łodzi za usunięcie buka otrzymał karę w wysokości 150 tys. zł. Na gruncie nowych przepisów urzędy, nakładając karę, będą musiały wziąć pod uwagę różne okoliczności, np. wagę naruszenia przepisów, stopień winy pana Kowalskiego czy jego stan majątkowy. Urząd będzie uprawniony nawet odstąpić od nakładania kary.
Kiedy możemy liczyć na zapowiadaną klauzulę ochrony uzasadnionego oczekiwania podatnika? Tę, która zakłada, że rozstrzygnięcie urzędnika – nawet jeśli się później zmieni – chroni podatnika przed ponoszeniem skutków tej zmiany wstecz?
Tak zwana klauzula pewności prawa już jest gotowa i znajduje się w pakiecie „100 ułatwień dla firm”, a konkretnie w projekcie o zmianie niektórych ustaw w celu poprawy otoczenia prawnego przedsiębiorców. Projekt ten już został przesłany przez Ministerstwo Rozwoju do rządu i w ciągu dwóch tygodni klauzula pewności prawa powinna być przyjęta przez Radę Ministrów. Potem zadbamy o szybką ścieżkę legislacyjną w Sejmie i może już od nowego roku klauzula ta stanie się standardem w relacjach firma – państwo.
Podobnie miała zadziałać klauzula in dubio pro tributario (rozstrzyganie wątpliwości na korzyść podatnika), która już od stycznia obowiązuje. Z marnym efektem.
Tak, czytałem te doniesienia, że urzędnicy tylko 13 razy rozstrzygnęli wątpliwości na korzyść podatnika, a tysiące razy na niekorzyść. Byłbym jednak sceptyczny w ocenie, że to źle. Przeglądałem dziesiątki tych zapytań o zastosowanie klauzuli. One są tak konstruowane – co oczywiste – żeby dla podatnika było jak najkorzystniej. Taka jest dynamika dialogu z urzędem. Ale my nie możemy przesadzić w drugą stronę. Logika systemu podatkowego polega jednak na tym, że podatki trzeba zapłacić. Dodam jednak, że wspomniana już klauzula pewności prawa będzie pomocna przedsiębiorcom w rozstrzyganiu wątpliwości na ich korzyść.
W Estonii obowiązują przepisy, zgodnie z którymi przedsiębiorca płaci CIT dopiero, gdy wypłaca dywidendę. Dopóki zyski inwestuje w rozwój firmy, nie płaci. Tam działa to od dziesięciu lat. I Estonia osiągnęła w tym czasie dwukrotnie wyższy wzrost PKB na osobę niż Polska. Co więcej, mają też dwukrotnie wyższy przyrost wpływów do budżetu. Nie wydaje się panu, że to byłoby dobre rozwiązanie dla Polski? W skali od 1 do 100 dałbym mu 90 punktów.
Obiecuję, że przyjrzę się temu przypadkowi, tym bardziej że odpisy czy ulgi reinwestycyjne w różnych formach funkcjonują też w innych państwach UE. Ale wypada też powiedzieć, że mamy w Polsce z CIT wielki problem. Pozwolę sobie dla odmiany ja zadać panu prezesowi pytanie: przez osiem lat przychody firm w Polsce wzrosły o 100 proc., zyski o 70 proc. Dlaczego w tym czasie wpływy z CIT spadły o 20 proc.?
To dlatego, że zachodnie korporacje, które wchodzą na nasz rynek, przez lata sprzedają po kosztach. Nie płacą CIT, bo nie mają zysku, a przy tym obniżają ceny, więc polski konkurent też nie ma zysku. Siłą rzeczy nie płaci podatku.
Ale zyski są, wzrosły o 70 proc. Mechanizm, który pan przedstawił, na pewno w wielu miejscach miał miejsce, ale statystycznie on się nie broni. Wpływy z CIT wynosiły osiem lat temu 33 mld zł, a kiedy PiS wrócił do władzy, tylko 27 mld zł. Gdzie ten CIT się podział? Podatki trzeba płacić w Polsce, a nie rozliczać się na Cyprze. Znam firmy zagraniczne, które nieraz uczciwiej płacą tu podatki niż niektóre polskie. Bądźmy szczerzy: fakt, do tej pory państwo wiele razy podstawiało nogę przedsiębiorcom, ale i wielu przedsiębiorcom należała się żółta kartka za grę niezbyt fair. Oni też muszą zrozumieć, że jedziemy na jednym wózku i najwyższa pora zrezygnować z egoizmów. Z takiej właśnie postawy bierze się siła najsprawniej działających gospodarek świata.
Panie premierze, mamy problem z VAT. Czesi wprowadzili fajną prostą zasadę podzielonej płatności: przedsiębiorca płaci dostawcy netto, a VAT wpłaca na osobne konto kontrolowane przez służby skarbowe. To rozwiązuje problem!
Nasi fachowcy z Ministerstwa Finansów mówią jednak, że split payment w skali całej gospodarki nigdzie nie został wdrożony. Sprawdzę, jak to się odbyło w Czechach. Uszczelnienie VAT to dla mnie jedno z głównych zadań, bo sytuacja jest tragiczna. Komisja Europejska stwierdziła, że mamy lukę rzędu 50 mld zł. W najbliższych tygodniach wdrażamy więc nowelizację ustawy o VAT, obowiązuje już pakiet paliwowy, przygotowujemy pakiet akcyzowy. Mogę też pana zapewnić, że skrupulatnie przyglądamy się i tej podzielonej płatności (split payment), i innym zabezpieczeniom przed wyłudzeniami VAT. Prawda jest jednak taka, że nie istnieje jedno cudowne remedium na zjawisko unikania VAT. Otwarcie granic siłą rzeczy umożliwia nadużycia, np. przy fikcyjnym eksporcie. Tu też pracujemy nad zmianami, usprawnieniu Służby Celnej służyć ma budowa Krajowej Administracji Skarbowej. Dla mnie to najwyższy priorytet. W ciągu 6–12 miesięcy w tym obszarze będzie się naprawdę dużo działo.
Rząd ma ambitne plany, ale – z całym szacunkiem – sam tego nie zrobi. Jak chcecie zaangażować do tych reform np. urzędników czy wymiar sprawiedliwości?
Dotyka pan zjawiska „Polski resortowej”. Tu jestem więcej niż umiarkowanym optymistą. Proszę zauważyć, że takie projekty jak „Od papierowej do cyfrowej Polski” czy „Mieszkanie plus” przełamują naszą resortowość i są już realizowane ponad murami resortów, wspólnie. Podobnie jest z pakietem „100 ułatwień dla firm”, tu bardzo efektywnie układa się nam współpraca np. z ZUS czy Ministerstwem Rodziny i kilkoma innymi urzędami centralnymi. Nie mówię, że jest łatwo przełamywać budowane przez 26 lat mury polskiej resortowości, ale mówię, że jesteśmy pierwszą ekipą, która to praktycznie robi. Podkreślam jednak – to nie rząd wykona Plan Odpowiedzialnego Rozwoju. Głównym aktorem muszą tu być przedsiębiorcy. Wierzę, że ten plan jest właśnie dla nich i ma pobudzać oddolną przedsiębiorczość, a nie narzucać dodatkowe regulacje.
Przedsiębiorcy chętnie będą się rozwijać, ale nie bardzo mogą. Sam od 15 lat ubiegam się o pozwolenie na utworzenie tysiąca miejsc pracy w turystyce, ale sztucznych barier nie udało mi się pokonać ani przez osiem lat rządów PO, ani teraz. Bo urzędnicy pozostali ci sami. Kiedy ja czytam przepis, widzę, że się da. Kiedy czyta urzędnik, to się nie da. Jak rząd zamierza poradzić sobie z oligarchią urzędniczą, która przedkłada własny interes nad interes państwa?
Piętnaście lat na jedną inwestycję to rzeczywiście trudne do wyobrażenia. Nie odniosę się jednak do tej konkretnej sytuacji, bo jej nie znam. Naszym zamiarem jest jednak to, by gruntownie zmienić mentalność urzędników. Staraliśmy się to zrobić zmianą ustawy o Służbie Cywilnej, bo bez możliwości dokonywania zmian personalnych tego się po prostu nie dokona. To zresztą standard, na przykład w Niemczech. Tam pracownicy szczebla dyrektorskiego i kierowniczego mają status urzędnika „politycznego”, dzięki czemu nie tylko mogą być zwolnieni w dużo łatwiejszy sposób niż pracownicy służby cywilnej, ale też muszą wykonywać polityczne zlecenia każdego rządu. Kiedy jednak zaproponowaliśmy zmiany do ustawy, to byliśmy przez większą część establishmentu i mediów atakowani. Ja tę ustawę mocno wspieram, bo uważam, że musi istnieć mechanizm pozwalający zmienić niektórych trudno reformowalnych urzędników, którzy siedzą w tym samym miejscu od wielu lat i wydają niekiedy te same, szkodliwe decyzje. W zaproponowanym pakiecie zmian mamy jednak propozycje uproszczeń i przyśpieszeń, m.in. w kodeksie postępowania administracyjnego. Pojawia się w nim przepis pozwalający na dogadanie się przedsiębiorcy z urzędnikiem co do optymalnego załatwienia sprawy. Wprowadzamy procedury, funkcjonujące już w krajach zachodnich, po to, by postępowanie administracyjne było bardziej dialogiem niż odgórną decyzją.
To bardzo się przyda. Bo sztywnymi zapisami prawa nie da się przewidzieć wszystkich przypadków, jakie mogą się pojawić w życiu. Tylko co zrobić, żeby urzędnicy chcieli i nie bali się negocjować?
Tu potrzeba kulturowej zmiany, ale przydadzą się też odgórne zalecenia. Jak przyjdą, to przynajmniej ci mądrzejsi – albo ci myślący bardziej propaństwowo – urzędnicy przystąpią do takich rozmów. Bo będą rozumieli, że to nasza wspólna sprawa. Na pewno przykład musi iść od góry. Rozmawiam z panem i setkami przedsiębiorców na bezpośrednich spotkaniach? Rozmawiam. Niech ten przykład idzie od góry w dół. Transparentnie i dla dobra wspólnego nie tylko można, ale trzeba się dogadywać.
Oczywiście, byłoby świetnie, żeby tę dbałość o rozwój gospodarki dało się zapisać w prawie. Ale się nie da. Czy nie należałoby w tym kontekście pomyśleć o powołaniu kogoś takiego, jak rzecznik interesu gospodarczego państwa? Mógłby on weryfikować wątpliwe decyzje urzędników podejmowane względem przedsiębiorców.
Pomyślimy o tym. Choć oczami wyobraźni widzę, że taka instytucja bardzo szybko musiałaby zatrudniać 50 tys. urzędników, bo spraw do zweryfikowania może być około 259 mln miesięcznie...
No właśnie, panie premierze, proste pytanie: czy w Polsce mamy za dużo urzędników? Czy też jest to mit?
Powiem delikatnie: mamy ich troszeczkę za dużo. Za rządów koalicji PO-PSL liczba urzędników zwiększyła się o ponad 140 tys.: z 340 do 488 tys. I nie chcemy, by ta liczba jeszcze rosła. Premier Beata Szydło zleciła przegląd agencji i instytucji pod tym kątem; minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel już przystąpił do integrowania różnych podmiotów, więc jest nadzieja, że wzrost liczby urzędników zostanie co najmniej powstrzymany, a zapewne również ich liczba zostanie ograniczona. O ile? Nie da się powiedzieć, jest choćby dużo zadań unijnych i trudno stwierdzić, że ludzie w administracji rządowej się nudzą.
A może kluczem jest ograniczenie produkcji prawa? Ona generuje pracę urzędników, a przeszkadza przedsiębiorcom. Gdyby zmniejszyć ten poziom nadregulacji, przedsiębiorcy mieliby więcej powietrza.
Znaczna część prawa, które uchwalamy, pochodzi z Unii Europejskiej – nie mamy na to wpływu, musimy je implementować. Zaś to, że mogę dziś nadzorować dwa ważne ministerstwa, pozwoli otworzyć przestrzeń do stworzenia przepisów, które odblokują przedsiębiorczość. Zobaczą je państwo w Sejmie w ciągu miesiąca, a w działaniu w ciągu 2–4 miesięcy, czyli bardzo szybko.
Prowadząc biznes w różnych krajach, uświadomiłem sobie, jak dramatycznie niski mamy poziom kapitału społecznego. Dziś współpraca między urzędnikiem, przedsiębiorcą, konsumentem to ciągła szamotanina w atmosferze wzajemnej nieufności. Czy rząd może podjąć działania, byśmy nie ponosili z tego tytułu strat? Czy da się zmienić tę mentalność?
Dochodzę do tej samej co pan konkluzji, ale wychodząc z innego założenia. Ja po prostu uważam, że w Polsce jest za mało patriotyzmu. Bo kapitał społeczny to właśnie dbanie o dobro wspólne; przyjęcie postawy, zgodnie z którą lepiej wyjść drugiemu naprzeciw i zrobić coś razem, niż się z nim przez lata spierać. Tego wymaga dobro wspólne: miejsca pracy, dobrobyt ludzi. Dziś rzeczywiście kapitału społecznego mamy jeszcze mniej niż kapitału materialnego. Winię za to 45 lat komunizmu, który dążył do atomizacji społeczeństwa, i kolejne 25 lat III RP, gdy nie promowano patriotycznych, wspólnotowych postaw.
I dziś nie da się odbudować kapitału społecznego, sięgając po marketing, akcje promocyjne. Musimy zmienić relacje na linii obywatel – urzędnik, i temu powinny służyć przepisy, które proponujemy. Choćby zachęcanie do arbitrażu i mediacji, a zniechęcanie do procesów sądowych. Więcej uzgodnień z urzędem. Wprowadzenie zasady domniemanej zgody urzędu, jeśli w określonym terminie urząd przedsięwzięciu się nie sprzeciwi. To mechanizmy, które wyciągają urzędnika zza biurka i każą mu się zainteresować konkretnym przypadkiem, a jednocześnie skutkami ewentualnych wątpliwości nie obciążają obywatela.
Chcielibyśmy, żeby i konsumenci, i urzędnicy zrozumieli, że jeśli przedsiębiorca będzie dobrze zarabiał, to stworzy miejsca pracy. A jeśli kupujemy polskie produkty, to jest to w naszym własnym interesie.
99 proc. urzędników – wierzę w to – chce dobrze. Jednak istnieją choćby uregulowania UE, np. środowiskowe, które pewne rzeczy uniemożliwiają. To one pewnie odegrały rolę w przypadku pańskiej inwestycji, tej, której nie da się przez 15 lat zrealizować.
W moim projekcie problem polega na tym, że nie można zbudować tras narciarskich ze względu na ochronę wilków. Ale kiedy te same wilki przebiegną przez Poprad, po jego drugiej stronie Słowacy mają zgodę na ich odstrzał. Na podstawie tego samego prawa unijnego Słowacy budują trasy i wyciągi, a w Polsce jest to zabronione. To jest tylko kwestia podejścia urzędnika.
Jeśli tak, to chętnie zapoznam się z tym projektem.
A skoro jesteśmy przy regulacjach unijnych. Fundamentem wspólnego rynku są cztery swobody: przepływu ludzi, towarów, usług i kapitału. Jednak z chwilą, gdy polskie firmy transportowe zaczęły sobie nieźle radzić na Zachodzie i pojawiła się potrzeba utrudnienia im konkurowania, pojawił się mit „dumpingu socjalnego”. Czy to nie najwyższy czas, by Polska zaczęła na forum UE mówić o realnie występującym dumpingu kapitału i dumpingu efektu skali? Przedsiębiorstwa z krajów starej UE wchodzą na nasz rynek, korzystając już z efektu skali, ale nam blokują konkurowanie, zarzucając „dumping socjalny”. W efekcie polskie firmy upadają. Tu musi się coś zmienić.
Zgadzam się, że wielkie globalne korporacje często korzystają z efektu skali i mogą łatwo dominować lokalne rynki. Kilka dni temu przez trzy godziny rozmawiałem na ten temat z przedstawicielami Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego, bo to jest bardzo poważny problem. W tej rozmowie postawiłem tezę, że Bruksela powinna zdać sobie z niego sprawę dla swojego własnego dobra. Bo jeśli tworzy sytuację monopoli, to lokalne firmy nie mogą się przebić. A monopole korzystają z nieuprawnionych przewag konkurencyjnych i działają niszcząco na daną branżę.
Przykładów takiego podejścia urzędników unijnych jest niestety wiele. W tym kontekście wiele mówi reakcja Komisji Europejskiej na polski podatek handlowy. Jego zablokowanie pokazuje, jak – posługując się zarzutem pomocy publicznej – KE broni tych wielkich, którzy korzystają z efektu skali, zamiast wspierać tych, którzy jej nie mają. I to broni w sposób dyskryminacyjny, ponieważ Francja i Hiszpania mają podatek handlowy. A my mieć nie możemy.
Wracając zaś do firm transportowych, to one są niestety bardzo dobrym przykładem smutnego zjawiska: przez pierwsze pięć lat po przystąpieniu do UE polskie firmy pozostawały niemal niezauważone. Nie było więc też żadnych restrykcji wobec nich. Za to przez ostatnie pięć – siedem lat, kiedy nasz sektor transportowy uzyskał bardzo mocną pozycję w Europie dzięki swojej ciężkiej pracy, zaczęły się pojawiać zarzuty o dumping socjalny i regulacje płacy minimalnej w Niemczech czy we Francji, nastawione również na utrudnienie tej konkurencji.
Mam jeszcze pytanie od jednego z przedsiębiorców drobiarskich. Oni wszyscy drżą na myśl o tym, że rząd zgodzi się na umowę o wolnym handlu z Kanadą (CETA). Boją się, że będą musieli po prostu zwijać biznes.
Zacznę od pytania: czy z punktu widzenia możliwości handlowych dla polskich firm wejście do Unii Europejskiej było korzystne, czy nie?
Generalnie tak – korzystne.
No właśnie. Wcześniej nie było dla nas jednolitych reguł w przypadku działania na terenie Unii, a później weszliśmy na jednolity rynek, gdzie reguły są wspólne. I to okazało się bardzo dobre dla większości polskich przedsiębiorców. Tak samo CETA handlowo okaże się korzystna. Ale przedsiębiorcom drobiarskim mogę powiedzieć wprost: cały sektor drobiu i jaj został spod tej umowy wyłączony. Dla nich więc nic się nie zmieni. Inaczej dla wieprzowiny, wołowiny, przetworów rolnych: tu przewidziany jest siedmioletni okres przejściowy, a także kontyngenty – ograniczenia w ilości wwożonej żywności. Będą więc mieli czas na dostosowanie się. Dla pozostałych gałęzi otwarcie rynku kanadyjskiego powinno być korzystne. Bo trudniej jest eksportować do kraju, którego zasad, porządku regulacyjnego przedsiębiorca nie zna. Po przyjęciu CETA wejście tam będzie pozbawione barier. I dodam jeszcze zdanie o sprawie, która budzi duże emocje: genetycznie modyfikowana żywność z Kanady nie będzie miała wstępu do Polski, tak jak dziś nie ma w całej UE. Takie ryzyko nie istnieje. To, czego się obawiałem i obawiam w przypadku CETA, to sądy inwestycyjne określone w tej umowie. Ale i one dają nam lepszą pozycję niż obowiązująca nas dziś umowa z Kanadą. Dodatkowo ratyfikowanie inwestycyjnej części CETA uzależnione zostało od zgody 2/3 naszego Sejmu, więc zadbaliśmy tu bardzo dobrze o polski interes.
To na koniec: jak my, polscy przedsiębiorcy, możemy pomóc rządowi, aby plan Morawieckiego odniósł sukces i Polacy mogli więcej zarabiać?
Ten plan nie istnieje bez polskich przedsiębiorców. To, że oni są, jest podstawą jego sukcesu i powodem, dla którego Plan rozwoju powstał. Chciałbym, żeby ten pakiet zmian stał się impulsem do ich ekspansji za granicę. Polska jest trochę za małym krajem, by duże przedsiębiorstwa mogły tu osiągnąć pełnię swoich możliwości. Tym, które już urosły, potrzeba więcej tlenu z zagranicy. Dlatego powołaliśmy Polski Fundusz Rozwoju, którego częścią jest Polska Agencja Handlu i Inwestycji. W jej ramach – ze wsparciem BGK – zbudowaliśmy 30-miliardowy fundusz gwarancji i poręczeń kapitału, żeby firmy, które chcą ruszyć za granicę, miały mechanizmy wsparcia takie jak firmy niemieckie czy francuskie. Będzie można uzyskać kredyty eksportowe, choćby przy wchodzeniu do Afryki, Rosji czy na Ukrainę. Tamte rynki wchłoną bardzo wiele, tylko ryzyko braku płatności jest duże. Również przyciąganie kapitału do Polski – LG, Mercedes, IFA Powertrain, Toyota – to nie tylko nowe miejsca pracy, ale też nowe możliwości do kooperacji. Ostatnio w Rzeszowie spotkałem się z polskimi przedsiębiorcami, którzy wyrośli przez ostatnie pięć lat na duże firmy, współpracując z fabryką Pratt & Whitney (dawniej WSK PZL-Rzeszów).
Ale oni dalej są tylko kooperantami amerykańskiego partnera.
Cudowna zdolność polskich przedsiębiorców do rozpychania się sprawia, że zaczynają jako kooperanci jednego zakładu, a potem szybko na całym świecie znajdują nowych odbiorców.
Ten plan bez ich udziału nie będzie miał racji bytu. Chcemy przez te ustawy, o których wspomniałem, uprościć życie przedsiębiorców i zwiększyć ich potencjał na rynkach krajowym i międzynarodowym.
Przedsiębiorcy muszą zrozumieć, że jedziemy na jednym wózku i najwyższa pora zrezygnować z egoizmów
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama