Dokument, który przedstawiła Komisja Europejska, to nie ostateczna decyzja w sprawie systemu wsparcia polskiej elektrowni jądrowej. Dużo mogą zmienić umiejętnie poprowadzone negocjacje wsparte ze szczebla szefa rządu. Punkt wyjścia nie napawa jednak optymizmem.

Miało być szybko i bezboleśnie. Kiedy pisaliśmy w DGP o ryzykach i wątpliwościach związanych z przyjętymi założeniami dla modelu wsparcia elektrowni jądrowej oraz groźbie „wypychania” energii z atomu przez OZE, w otoczeniu projektu słyszeliśmy, że polski system wsparcia dla elektrowni jądrowej zbudowany jest tak, żeby zapewnić bezproblemową akceptację KE. Tłumaczono, że kształt polskiego modelu wynika bezpośrednio z europejskich przepisów i orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości UE. A sformułowanie wniosku o zgodę na udzielenie pomocy publicznej poprzedziły roczne rozmowy prenotyfikacyjne, które pozwoliły określić granice tego, co możliwe do zaakceptowania przez Brukselę.

O co chodzi z kontraktem różnicowym?

Przypomnijmy jeszcze raz, na czym polega kontrakt różnicowy, który stanowić ma podstawę modelu biznesowego pomorskiej elektrowni. To mechanizm, który opiera się na wyznaczeniu umownego pułapu cenowego megawatogodziny energii z planowanej jednostki – tzw. strike price – który pozwoli inwestorowi zabezpieczyć zwrot poniesionych nakładów, godziwy zysk oraz spłatę podjętych zobowiązań. Kiedy rozpocznie się eksploatacja „atomówki”, powołany przez państwo fundusz dopłaci do energii sprzedanej poniżej ustalonego kosztu (wciąż nierozstrzygnięte pozostaje, w jaki sposób finansowany będzie ów fundusz – z opłaty na rachunkach czy z budżetu). Elektrownia odda z kolei środki, gdy prąd "kursować" będzie powyżej strike price. Rząd chce, żeby tego typu rozliczenia prowadzić w cyklu miesięcznym. Z konieczności uzgodniony wskaźnik cenowy musi uwzględniać czynniki ryzyka, którymi obarczone jest dane przedsięwzięcie, a jako że elektrownia jądrowa jest przedsięwzięciem kosztownym, złożonym, długotrwałym i obarczonym licznymi ryzykami, utrzymanie go w ryzach może stanowić wyzwanie.

Kiedy opisywaliśmy na naszych łamach wyliczenia, wskazujące, że oparta o kontrakt różnicowy elektrownia może wymagać znaczących dopłat ze strony państwa lub odbiorców energii, Maciej Bando, ówczesny pełnomocnik ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, który kierował pracami nad wnioskiem do Komisji, zarzucał nam „pompowanie emocji” wokół możliwych dopłat. I zapewniał, że rząd dąży do zrównoważonego modelu wsparcia, w którym potrzeby subsydiowania pracy elektrowni będzie jak najmniej.

Komisja nie idzie rządowi na rękę

Niestety, co stwierdzam bez satysfakcji, to, co można wyczytać w upublicznionej w zeszłym tygodniu decyzji Komisji Europejskiej otwierającej postępowanie w sprawie mechanizmów finansowania dla polskiego projektu jądrowego, nie potwierdza nadziei i obietnic, które formułowali gospodarze projektu jądrowego i nie wystawia dobrej recenzji pracom, które toczyły się pod kierunkiem dwóch kolejnych rządów. Wątpliwości co do szans na zbilansowanie tego projektu, o którym mówił nam Bando, budzi sam kształt zreferowanych nam przez Komisję pomysłów na model dla atomu. A stanowisko Komisji jeszcze bardziej to zadanie rządowi utrudni.

Na wstępie postępowania Bruksela przychyliła się do tego, że interwencja państwa jest w projekcie nieodzowna i odłożyła na bok kontrowersje dotyczące wyboru technologii. Ale takie same konkluzje można znaleźć w stanowisku otwierającym notyfikację dla czeskiej elektrowni w Dukovanach, która na ostateczną decyzję KE czekała ponad dwa lata i uzyskała warunki bardzo odległe od tych, o jakie wnioskowała. A na tym pozytywne sygnały dla polskiego rządu ze strony KE w zasadzie się kończą.

Daleko do kompromisu z Brukselą

Mimo wysiłków Polski, aby wpisać się w określone przez Unię ramy – w tym poprzez wybór kontraktu różnicowego jako kluczowego składnika systemu wsparcia dla elektrowni – Bruksela formułuje podobne uwagi jak w przypadku czeskim. I nie daje wielu nadziei na szybkie i korzystne dla naszej inwestycji rozstrzygnięcia.

Pośrednio przyznaje to zresztą Wojciech Wrochna, który w listopadzie przejął stery w projekcie i jako rządowy pełnomocnik ds. strategicznej infrastruktury energetycznej poprowadzi negocjacje z Brukselą. W piątek mówił, że horyzont trwania unijnego postępowania to 1,5-2 lat – okres niewiele krótszy niż w przypadku Dukovan i analogiczny jak w przypadku kontrowersyjnego węgierskiego projektu Paks II. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej Maciej Bando przekonywał, że uzyskanie decyzji jest możliwe w perspektywie połowy bieżącego roku.

Ceny pozornie konkurencyjne

Bazowy scenariusz określony przez Polskę zakłada wprawdzie stosunkowo konkurencyjne widełki cenowe dla planowanego kontraktu różnicowego (480-550 zł za megawatogodzinę), ale co z tego, skoro oparte są one na nierealistycznych założeniach, obejmujących pracę elektrowni na poziomie maksimum technicznego (w propozycjach rządu zaszyto w związku z tym rozwiązania, które cyklicznie dostosowywać będą ową cenę i bilans między rządowym funduszem wsparcia a operatorem „jądrówki”)? A to tylko jedno z ryzyk, które pchać będą faktyczną podstawę tych rozliczeń w górę. W samym wniosku wskazano niektóre z nich: wydłużenie czasu budowy, zwiększenie kosztów, które może wiązać się np. z warunkami wynegocjowanymi z amerykańskim konsorcjum Westinghouse’a i Bechtela, czy ryzyko wahań kursów walut.

Do tego dołożyć należy skutki zmian, których zażąda KE – bezpośrednio wpływających na poziom ryzyka inwestycyjnego oraz koszty pozyskania finansowania dłużnego – oraz efekty współwystąpienia kilku z wyżej wymienionych okoliczności. A od ekspertów w branży słyszymy, że propozycje rządu zawierają sporo furtek, by nawet raz ustaloną cenę kontraktową zmieniać na korzyść operatora.

Prognozy dla rynku. Czy atom się zepnie?

Równocześnie, co wynika z większości długoterminowych prognoz cenowych, średnie notowania energii w hurcie, pod wpływem dużych wolumenów taniej energii ze źródeł odnawialnych, spychać będą w dół faktyczne ceny sprzedaży energii – modele firmy Energy Brainpool, na której prognozy powołano się w polskim wniosku, zakładają, że w pierwszych dekadach pracy polskiej elektrowni jądrowej będą mieścić się w granicach 100 euro za MWh (według wartości z 2022 r.). Polski Instytut Ekonomiczny, rządowy think tank, prognozował ceny rynkowe dla Polski na 2040 r. w przedziale między 251 (scenariusz dynamicznego rozwoju OZE) a 334 zł (scenariusz stosunkowo konserwatywnej Polityki Energetycznej Polski z 2021 r.).

Dokument, który przedstawiła Bruksela to jeszcze nie ostateczna decyzja i dużo może zmienić proces negocjacji, umiejętnie poprowadzony przez ekspertów, urzędników i dyplomatów, a przede wszystkim wsparty z najwyższego – i podobnego dysponującego znaczącym kapitałem w polityce europejskiej – szczebla, czyli ze strony szefa rządu. Należy kibicować, żeby tak właśnie się stało i polski atom miał szansę nie tylko wystartować w przyszłej dekadzie, ale także przynieść krajowym odbiorcom maksymalne korzyści, jakie oferuje ta technologia.