Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, ogłoszona jako operacjonalizacja planu Morawieckiego, jest niczym innym jak aktualizacją Strategii Rozwoju Kraju 2020 przyjętej przez rząd Donalda Tuska w 2012 r.
To ustawowy obowiązek rządu, wynikający z naszej przynależności do Unii Europejskiej. PiS postanowił zrobić z niego marketingowy fajerwerk, ale odpalony w sezonie ogórkowym, gdy większość ekonomistów i ekspertów przebywa na urlopie. To słuszna decyzja, bo nie ma się czym chwalić. Autorzy piszą, że głównym celem strategii jest „tworzenie warunków dla wzrostu dochodów mieszkańców Polski”, a więc poprawa jakości naszego życia. W tym celu powołują niezliczone narodowe instytucje, instytuty, programy i projekty – a zwolennicy Marksa i gospodarki planowej zacierają ręce, bo znajdą tam i bazę, i nadbudowę.
Jaki ma być zatem wynik „większej efektywności inwestowania” oraz funkcjonowania nowych narodowych instytucji, od Polskiej Platformy Przemysłu 4.0 przez Dom Polskich Terytorialnych Marek Turystycznych po programy dotyczące dronów, promów i luxtorpedy 2.0? Otóż efektem nadzwyczajnego zaangażowania narodowych sił wsparcia dla innowacji, inwestycji i rozwoju (wyraz „narodowy” został użyty w strategii 45 razy) jest dogonienie Europy Zachodniej i osiągnięcie wskaźnika 95 proc. PKB per capita UE według parytetu siły nabywczej w 2030 r., czyli o pięć lat później, niż gdybyśmy rozwijali się bez planu Morawieckiego, w tempie z ostatnich ośmiu lat, gdy za rozwój Polski odpowiadała P O.
I nie ma co mówić, że był kryzys, a państwa UE były w recesji, więc łatwiej było je gonić. Fakt, że Polska biegła w kryzysie szybciej, nie był cudem nad Wisłą, lecz konsekwencją determinacji Polaków w utrzymywaniu własnych firm w niezwykle trudnym otoczeniu gospodarczym oraz polityki rządu, który nie bał się zamrożenia wynagrodzeń i reformy systemu emerytalnego, w tym OFE, chociaż wiedział, że te działania nie przysporzą mu sympatii wyborców. To także efekt licznych ułatwień, które PO wprowadziła dla przedsiębiorców, jak: szybsze zwroty VAT, zniesienie sankcji za błędną deklarację vatowską, kredyty pod zwrot VAT itd.
O doganianie najlepiej spytać naszego medalistę z Rio Rafała Majkę. Odpowie, że musisz jechać szybciej niż inni. Ekonomiści dodadzą, że to nie tak – bo teoria wzrostu, bo łatwiej uzyskać szybsze tempo, gdy dzieli nas większy dystans itd. Zgoda, ale nie można ogłaszać z przytupem i fanfarami idei Wielkiej Polski, skoro efekt strategii będzie raczej mizerny. Niesmak jest tym większy, że to, w jakim tempie pojedzie Polska w najbliższych latach, zależy przede wszystkim od zrównoważonych finansów publicznych, wzrostu wydajności pracy, ale także jej podaży, pozytywnego klimatu dla inwestowania, dobrych relacji z Europą. Tymczasem rząd PiS robi wszystko, żeby osłabić warunki konieczne do rozwoju, nawet nie szybkiego, ale w ogóle jakiegoś!
Przykłady? Odstąpił w Wieloletnim Planie Finansowym Państwa i APK od szybkiego schodzenia z deficytem do średniookresowego celu budżetowego, tzn. 1 proc. PKB, żeby zapewnić środki na wyborcze obietnice, w tym program 500+. Pozytywnie zaopiniował prezydencki projekt obniżenia wieku emerytalnego, mimo zmniejszania się populacji w wieku produkcyjnym i dłuższego trwania życia. Sparaliżował Trybunał Konstytucyjny, który gwarantował funkcjonowanie standardów państwa prawa. Zniechęcił banki do finansowania inwestycji przez opodatkowanie akcji kredytowej. Sukcesywnie niszczy naszą pozycję w świecie i relacje z Europą.
To te działania zdecydują, czy dystans między nami a starą Europą będzie malał. Żaden plan ani strategia nie pomogą, gdy dług publiczny będzie coraz większy, koszt kredytu coraz wyższy, rąk do pracy coraz mniej, a nasi strategiczni partnerzy polityczni i gospodarczy odwrócą się od nas. Dlatego fakt, że SOR napisała zagraniczna firma konsultingowa – chociaż jest to ustawowy obowiązek rządu, a polski podatnik dwukrotnie zapłacił za to samo (raz w wynagrodzeniu ministrów i urzędników, drugi raz w zleceniu dla firmy) – jest najmniejszą, choć wstydliwą dla rządu, wadą strategii.