Trzeba w końcu zacząć się oswajać z myślą, że euro przestało być silnikiem integracji europejskiej. Jest nawet gorzej – wspólna waluta coraz częściej jest zagrożeniem dla przyszłości Wspólnoty. I dlatego trzeba się zacząć zastanawiać, jak ją w sposób kontrolowany rozwiązać. Zanim będzie zbyt późno.
Wiem, że dla wielu czytelników takie dictum może być z początku zbyt wielkim obrazoburstwem. Nie ma się czego wstydzić. Jesteśmy w Unii od niedawna, a nasze do niej wchodzenie przypadało na okres, gdy nad europejskim niebem świeciło słońce. Nic dziwnego, że przyzwyczailiśmy się traktować Europę jako współczesną spełnioną utopię. Projekt polityczny, który zawsze sunie we właściwym kierunku. Tylko że życie to nie jest bajka.
I gdy niebo nad Wspólnotą się zachmurzyło w 2008 r., to szybko wyszło na jaw, że model integracji europejskiej ma wiele poważnych felerów. Wśród nich ten najpoważniejszy to obecny kształt strefy euro. Czyli – mówiąc w skrócie – zamknięcie w obszarze wspólnej waluty gospodarek narodowych o bardzo różnym potencjale ekonomicznym. Od kilku lat euro generuje więc kolejne fale politycznych napięć wewnątrz UE. Dzieje się tak dlatego, że wspólna waluta jest zbyt słaba dla nadmiernie konkurencyjnych gospodarek (Niemcy, Holandia). I powoduje, że notują one permanentne nadwyżki handlu zagranicznego. Ale drugą stroną tych nadwyżek są deficyty krajów słabszych (Grecja, Hiszpania, Włochy). Które nie mogą swojej konkurencyjności odrobinę podreperować, dewaluując pieniądz, nad którym władztwo oddali wszak do Frankfurtu. Muszą więc ratować finanse publiczne polityką wewnętrznej dewaluacji (zaciskania pasa). A to rodzi napięcia polityczne. I u krajów z nadwyżką (ach, te darmozjady z Południa!), i u zadłużonych (ach ci egoistyczni Niemcy!). W efekcie projekt europejski coraz bardziej przypomina łajbę, która chybocze się coraz bardziej i nabiera wody. Ale nikt nie poczuwa się do tego, by wreszcie załatać dziurę w dnie.
I właśnie tu wchodzą do gry Stefan Kawalec i Ernest Pytlarczyk. Ekonomiści, którzy uznali, że nie ma co udawać dalej, że wszystko jest w porządku. I napisali o tym świetną i pionierską na polskim rynku książkę. Autorzy przekopują się przez trwające od miesięcy dyskusje wokół przyszłości strefy euro i odważnie szkicują klarowny scenariusz. Ich zdaniem strefa euro powinna się rozwiązać w sposób kontrolowany. Jeśli tego nie zrobi, to też się rozleci. A wtedy koszty będą już dużo większe.
Jak to zrobić? Najpierw muszą wyjść kraje najbardziej konkurencyjne (Niemcy), dwa lata później średniacy (Francja), potem cała reszta. EBC powinno jeszcze przez pewien czas odgrywać rolę wspólnego banku centralnego, po czym przeistoczyć się w koordynatora unijnych polityk monetarnych. Kawalec i Pytlarczyk są optymistami: skoro dało się stworzyć proces budowania euro, to przecież da się również skoordynować coś dokładnie odwrotnego.
Co to będzie oznaczało dla przyszłości integracji? I z takimi pytaniami Kawalec i Pytlarczyk próbują się zmierzyć. Uspokajają, że może to Europę nawet wzmocnić. Bo euro to w historii Unii najpoważniejszy jak dotąd zakręt. Z którego można albo wypaść i się połamać. Albo go pokonać i mieć potem kolejny mit założycielski na następne 50 lat integracji.
/>