Ujemny bilans handlowy USA z państwami europejskimi i wzajemny protekcjonizm będą rzutować w najbliższym czasie na relacje transatlantyckie. Niezależnie od nazwiska zwycięzcy wyborów oba bloki może też poróżnić współpraca z Pekinem.

Choć prawie wszyscy liderzy państw UE oraz wspólnotowych instytucji ostrzegali w ostatnich tygodniach przed zwycięstwem Donalda Trumpa, które miałoby przynieść znaczne ochłodzenie dwustronnych stosunków, to fundamentalne dla tych relacji kwestie pozostają poza amerykańskim sporem politycznym. UE, a zwłaszcza nasz region, koncentruje się na odpowiedzi nowego prezydenta USA wobec wojny w Ukrainie, jednak niezależnie od sytuacji za wschodnią granicą Polski transatlantyckie problemy gospodarcze będą się nawarstwiać. Jak zauważa Andrzej Dąbrowski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, nowy prezydent nie zmieni wysokiego napięcia w relacjach międzynarodowych powodowanych przez Chiny i Rosję. – To, na co należy zwrócić szczególną uwagę, to jak USA ustosunkują się do współpracy ekonomicznej z UE. W przypadku wygranej Donalda Trumpa powrót do polityki nakładania wzajemnych ograniczeń handlowych jest tym, z czym musimy się liczyć, i być może tym razem będzie to mniej chaotyczne, a bardziej zaplanowane – uważa analityk PISM.

Protekcjonistyczne wyrównywanie handlu

Stałym problemem podnoszonym przez stronę amerykańską jest ujemny dla USA bilans handlowy. Od blisko pięciu lat przewaga UE oscyluje wokół 150 mld euro. Czyli dokładnie tyle, ile według szacunków Brukseli Unia straciłaby na wprowadzeniu 10-proc. cła na importowane towary. Marek Wąsiński, kierownik zespołu gospodarki światowej Polskiego Instytutu Ekonomicznego, także uważa, że amerykański protekcjonizm będzie istotnym problemem dla Europy. – Mamy groźbę wprowadzenia ceł na import towarów z UE, co Polskę może dotknąć bezpośrednio, jak i pośrednio przez kraje członkowskie. Drugą kwestią jest nastawienie regulacyjne, czyli zwiększanie kosztów importu przez domaganie się ochrony praw pracowniczych, środowiskowych i poszanowania klimatu czy wprowadzanie zachęt inwestycyjnych. W obu przypadkach Europa odczuje działania administracji amerykańskiej – dodaje analityk PIE.

W Brukseli działa obecnie specjalna grupa robocza, której zadaniem będzie przygotowanie odpowiedzi na handlowe kroki nowej administracji niezależnie od jej barw politycznych. Nastawienie Brukseli jest jednak koncyliacyjne – KE pod wodzą von der Leyen chciałaby jak najszybciej wypracować i podpisać porozumienie gospodarcze, które pozwoli uniknąć wojny handlowej między UE a Waszyngtonem. Pełna i kompleksowa umowa handlowa w świetle obecnych animozji wydaje się bardzo mało prawdopodobna do wynegocjowania, natomiast Bruksela nie chce doprowadzić do licytacji na protekcjonistyczne środki. Tym bardziej że na znacznym osłabieniu relacji skorzystać może największy konkurent USA – Chiny.

Taniec z chińskim smokiem

Ursula von der Leyen prezentowała w pierwszej kadencji jastrzębie stanowisko wobec Pekinu i współpracowała ściśle z administracją amerykańską, czego również można oczekiwać od Niemki w najbliższych latach. Problemem jest jednak fakt, że wiele europejskich gospodarek, w tym niemiecka, jest zainteresowanych raczej pogłębianiem niż zmniejszaniem współpracy z Państwem Środka, co zauważa z kolei Andrzej Dąbrowski z PISM. – Na pewno nakładanie ceł przez przyszłą amerykańską administrację na towary z UE nie pomoże w podjęciu korzystnej dla USA decyzji przez europejskie firmy, które współpracują z Chinami. Będzie musiał nastąpić głębszy proces refleksji ze strony elit w Waszyngtonie – ocenia ekspert.

Bruksela zamierza kontynuować politykę uniezależniania się od Chin, ale pozostaje bezradna wobec jednostkowych działań państw członkowskich, które – jak choćby ostatnio Hiszpania – pozytywnie patrzą na chińskie inwestycje w UE. KE nie ma żadnych środków dyscyplinujących kraje, które będą działały wbrew strategii Brukseli. A presja na osłabienie relacji Unii z Chinami będzie – jak zauważa z kolei Wąsiński – duża i niezależna od wyborczego wyniku w USA. – Demokraci co prawda nie widzą możliwości całkowitego oderwania Chin od gospodarki światowej, więc mogą w jakimś sensie widzieć UE jako mediatora. Natomiast dla obu kandydatów istotne będzie, żeby Amerykanie nie ponosili kosztów relacji UE z Chinami, więc nie będzie przyzwolenia z obu stron amerykańskiej sceny politycznej np. na zwiększanie chińskich inwestycji w Europie – kwituje ekspert PIE.

Liderzy państw członkowskich o współpracy z nową administracją amerykańską w świetle wojny w Ukrainie, sytuacji na Bliskim Wschodzie oraz przede wszystkim relacji handlowych będą rozmawiać już w piątek w Budapeszcie. Efekty tego nieformalnego szczytu UE będą prawdopodobnie jedną z pierwszych oficjalnych reakcji Unii na wyniki amerykańskich wyborów. ©℗