- Trump zagra z Europą cłami, Harris poszuka sojuszu równoważącego wpływy Chin. Oboje są zgodni, że Polska to sprawdzony partner handlowy - uważa Bartłomiej Kot, ekspert od polityki międzynarodowej w Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego, fot. Materiały prasowe.
Kamala Harris i Donald Trump – czy dla polskiej gospodarki ma znaczenie, kto z nich zostanie prezydentem?

Bezpośredniego przełożenia na Polskę nie będzie, ale na Unię Europejską – już tak. W aspekcie gospodarczym wynik amerykańskich wyborów będzie miał znaczenie głównie w dwóch obszarach: regulacji oraz handlu. W tym pierwszym trwa przeciąganie liny między Waszyngtonem i Brukselą, przede wszystkim jeśli chodzi o wykorzystywanie sztucznej inteligencji oraz ograniczanie oligopolu wielkich amerykańskich firm technologicznych, takich jak Google czy Microsoft. Kamala Harris wydaje się bardziej skłonna do poszukiwania synergii z europejskimi regulacjami na tym tle, podczas gdy Donald Trump prezentuje podejście zdecydowanie bardziej wolnorynkowe i domaga się pełnej swobody działania amerykańskich firm technologicznych na terenie Unii.

W kwestii handlowej Trump też prezentuje bardziej jastrzębie nastawienie.

W przypadku Trumpa mówi się przede wszystkim o jego bardzo protekcjonistycznym podejściu. W zeszłym tygodniu mocno zaatakował UE, twierdząc, że Europa wykorzystuje relacje z USA dla własnych zysków, i przypominając, że bilans handlowy jest nieproporcjonalny: Europejczycy mniej chętnie kupują amerykańskie produkty niż Amerykanie europejskie. Dotyczy to głównie branży motoryzacyjnej oraz spożywczej. Żeby przywrócić równowagę handlową, Trump będzie chciał grać cłami, podobnie jak wobec Chin.

Z punktu widzenia Polski największym zagrożeniem byłoby nałożenie barier na import niemieckich samochodów. Nasz eksport do Niemiec jest bardzo mocno związany z przemysłem motoryzacyjnym tego kraju, więc jakiekolwiek ograniczenia dla niemieckiego eksportu uderzyłyby też w polskich dostawców. Tego typu ruchy Trump zapowiadał ostatnio na wiecach w Pensylwanii i Michigan, czyli w stanach bardzo mocno związanych z branżą motoryzacyjną.

ikona lupy />
Bartłomiej Kot, ekspert od polityki międzynarodowej w Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego, fot. Materiały prasowe / Materiały prasowe
A bezpośrednie relacje handlowe Polska–USA mogą ucierpieć, jeśli wygra protekcjonistyczna wizja Trumpa?

Stany Zjednoczone są strategicznie kluczowym, jednakże niegłównym partnerem handlowym Polski, odpowiadają jedynie za ok. 3 proc. naszego eksportu. Nadwyżka jest po stronie Amerykanów – w 2023 r. kupili od nas towary i usługi za 11,8 mld dol., a sprzedali nam za 16,2 mld dol. W interesie USA jest więc utrzymanie status quo. Istotne jest też spojrzenie na sektory, które dominują w polsko-amerykańskiej wymianie handlowej – nasz import dotyczy głównie sektora obronnego i energetycznego. Trump nie podważałby tego układu, bo on jest zainteresowany tym, żeby Europa kupowała amerykańską technologię militarną oraz amerykański atom czy LNG. Podobnie zresztą jak Harris, bo tu raczej panuje między nimi zgoda. Oboje uważają Polskę za sprawdzonego partnera, którego można traktować jako amerykański hub na Europę.

USA to istotny dostarczyciel kapitału na polski rynek, tymczasem Trump, z hasłem „America First”, optuje za tworzeniem miejsc pracy w USA. Czy zatem dalszy napływ amerykańskich inwestycji bezpośrednich do Polski byłby zagrożony?

Trump celuje w stworzenie większej zdolności produkcyjnej w USA, niezależnie, czy będzie to oznaczać konkurencję z Chinami, czy z UE. Niemniej specyfika obecności kapitału amerykańskiego w Polsce jest mocno związana z sektorami gospodarki o znaczeniu strategicznym nie tylko dla Polski, lecz także dla USA. Polityka Trumpa może ograniczać nowe inwestycje bezpośrednie w Polsce, ale na pewno nie będzie stanowić zagrożenia dla inwestycji w sektorze obronnym czy energetycznym. Ograniczenia mogą także wynikać z natury regulacji europejskich, które mogą wpływać negatywnie na obecność amerykańskich gigantów technologicznych i ich skłonność do zwiększania inwestycji na terenie UE. Kluczowe będzie tutaj utrzymanie wizerunku Polski jako państwa o klimacie pozytywnym dla amerykańskiego kapitału, a to wyzwanie także dla naszych polityków.

Kamala Harris kontynuowałaby politykę Joego Bidena i optowałaby za szeroką współpracą transatlantycką?

Harris już sygnalizowała, że chce bliższej współpracy z Europą w zakresie technologii czy sztucznej inteligencji jako sojusz atlantycki w kontrze do Chin. Z pewnością relacje gospodarcze między USA a Europą byłyby bardziej przewidywalne, ale i demokraci ostatnio podpadli politykom UE. Biden wprowadził dwa lata temu „Inflation Reduction Act”, czyli zestaw działań, które poprzez ulgi podatkowe i inne zachęty mają napędzać w USA m.in. przemysł związany z zielonymi technologiami. Unia przyjęła ten dokument negatywnie, ponieważ doprowadził on do lepszej pozycji Stanów Zjednoczonych wobec gospodarki europejskiej i tym samym spowodował odpływ przedsiębiorców i kapitału z Europy za ocean. Jeśli Harris wygra, to zapewne pozostałaby w narzuconym przez Bidena trendzie wspierania transformacji energetycznej, który z kolei skrytykował ostatnio na wiecu Trump. Myślę jednak, że była to tylko publiczna retoryka, by krytykować demokratów, bo Trump też jest zainteresowany wspieraniem chociażby sektora bezemisyjnej motoryzacji, skoro jego silnym stronnikiem jest Elon Musk. Publicznie krytykuje on argumenty ideologiczne, które mają zachęcać do zielonej transformacji, ale faktycznie kieruje się także względami ekonomicznymi, z których także, mimo wszystko, wynika konieczność rozwoju zielonych technologii. ©℗

Rozmawiał Nikodem Chinowski