W 2006 r. w jednym z raportów przewidziałem głęboki kryzys gospodarczy i finansowy na Islandii. Niestety okazało się, że moja prognoza się spełniła i w 2008 r. Islandczycy przeżyli ostry kryzys bankowo-ekonomiczny. Oczywiście jestem dumny z tamtej prognozy, ale jednocześnie zachowuję pokorę w obliczu faktu, że aby coś poprawnie przewidzieć, trzeba mieć sporo szczęścia. Ogólnie rzecz biorąc, nie sądzę, by ekonomiści i politolodzy byli szczególnie biegli w prognozowaniu.
/>
W rzeczywistości – co może być niespodzianką dla większości nieekonomistów – na studiach ekonomicznych nie ma przedmiotu związanego z prognozowaniem. Nie jest to po prostu rzecz, której uczy się przyszłych ekonomistów.
Z drugiej strony taki specjalista potrafi przeanalizować wpływ różnego rodzaju wstrząsów na gospodarkę albo wpływ takiego zdarzenia, jak na przykład zwiększenie płacy minimalnej. Innymi słowy refleks ekonomistów jest dobry, ale spóźniony – większość z nich potrafi wyjaśnić, co się stało i dlaczego. A powód, dla którego nie umieją oni przewidzieć przyszłych szoków – porównywalnych z trzęsieniem ziemi, atakiem terrorystycznym albo, z drugiej strony, z pozytywnym przełomem technologicznym – wynika z definicji szoku, czyli zdarzenia, którego nie przewidzieliśmy.
Zastanówmy się, co dokładnie robi ekonomista, gdy usiłuje przewidzieć, co się stanie z polską gospodarką w 2017 r. Cóż, przede wszystkim stara się sprawdzić, czy obecny wzrost gospodarczy jest wyższy czy niższy od czegoś, co można określić mianem długoterminowej stopy wzrostu PKB Polski, czyli porównuje go z historyczną średnią stopą rozwoju gospodarczego. Innymi słowy, jeśli obecny wzrost PKB jest wyższy niż wartości historyczne, ekonomista przewidzi, że w ciągu kolejnego roku, dwóch tempo rozwoju spadnie w pobliże historycznej średniej. Prognoza inflacji z grubsza polega na tym samym, może z uwzględnieniem, czy bank centralny postawił sobie jakiś cel inflacyjny.
Oczywiście kiedy zdarzy się szok, na przykład gdy NBP drastycznie podwyższy stopy procentowe, ekonomiści wezmą to pod uwagę. Ale generalna zasada zakłada wieczne dążenie do wartości średniej. Co wcale nie jest złą strategią prognostyczną albo raczej jest to jedyne, co ekonomista może zrobić. I wcale nie mam z tym problemu. Z drugiej strony kłopot polega na tym, że ekonomiści nieszczególnie chętnie przypominają ludziom, że w ten właśnie sposób najczęściej powstają ich prognozy.
Czy zatem powinniśmy przestać ich słuchać? Nie sądzę, ale na pewno powinniśmy też pamiętać o dowcipie, zgodnie z którym Bóg stworzył ekonomistów, by meteorolodzy nie wyglądali tak źle. Nie jesteśmy wszak wcale lepsi w przewidywaniu wzrostu PKB w Polsce w 2017 r. niż badacze pogody w swoich prognozach na lato przyszłego roku. Ale jest i coś, co moglibyśmy zrobić. Moglibyśmy mianowicie wsłuchać się w mądrość tłumów. Czyli coś, co można by nazwać rynkiem prognostycznym. Zakłady, w których można by obstawić na przykład dokładną wartość wzrostu PKB w III kw. 2016 r. Nie mam pojęcia, jaka to będzie wartość, ale jestem pewien, że gdyby takie zakłady istniały, ich przewidywania byłyby lepszą prognozą niż jakakolwiek z tych, które mógłbym sam przygotować.