Chińska motoryzacja rośnie w siłę mimo działań antydumpingowych Brukseli. W dłuższej perspektywie mogą na tym ucierpieć i polskie fabryki.

W Chinach, największym rynku motoryzacyjnym na świecie, systematycznie spada sprzedaż samochodów z silnikami spalinowymi. Jeszcze w 2020 r. aż 94 proc. nowych samochodów w Chinach miało jednostki na benzynę lub olej napędowy, ale w pierwszej połowie 2024 r. liczba ta spadła do 59 proc. Chociaż samochody elektryczne odnotowały ostatnio wzrost sprzedaży. Zdaniem ekspertów może być to zwiastun problemów dla europejskiej branży motoryzacyjnej – w tym także polskiej. Funkcjonujące od półtora miesiąca europejskie cła na chińskie elektryki mogą je pogłębić.

Według raportu Chińskiego Stowarzyszenia Samochodów Osobowych (CPCA) w lipcu br. po raz pierwszy zarejestrowanych zostało więcej samochodów elektrycznych i hybryd typu plug-in niż z silnikami wysokoprężnymi i benzynowymi. Chińscy producenci, tacy jak BYD czy Geely, zwiększyli swój łączny udział w rynku nowych samochodów do 52 proc. (z 33 proc. w 2020 r.). W raporcie czytamy także, że w lipcu produkcja elektryków wyniosła 984 tys. sztuk, co oznacza wzrost o 22,3 proc. rok do roku. Sprzedaż samochodów elektrycznych wyniosła łącznie 991 tys. sztuk, co oznacza wzrost o 27 proc. w ujęciu rocznym.

Dobre wieści dla Chińczyków to złe wieści dla Europejczyków

W miarę jak rynek silników spalinowych kurczy się w Chinach, europejscy producenci funkcjonujący na rynku Państwa Środka jak Volkswagen ponoszą tego konsekwencje. Udział niemieckiego koncernu na chińskim rynku spadł z 19 proc. do 14 proc. w ciągu czterech i pół roku. BMW, Mercedes czy Audi również notują spadki sprzedaży.

Ponad dekadę temu Chińczycy postawili na rozwój elektromobilności z powodu złej jakości powietrza w miastach. Dzięki współpracy ze światowymi koncernami obecnymi na chińskim rynku zdobyli niezbędne know-how. W ciągu ostatnich lat zdobyli nawet przewagę technologiczną na tym polu nad konkurencją z Europy. Pozwoliło im to na ekspansję na rynki zagraniczne. Dzisiaj Chińczycy zdobywają coraz ważniejszą pozycję na światowym rynku zarówno samochodów spalinowych, jak i elektrycznych. W tym roku Komisja Europejska postanowiła wdrożyć postępowanie, by sprawdzić, czy chińscy producenci nie stosują dumpingu, otrzymując dotacje od rządu w Pekinie. W efekcie od lipca nałożone zostały cła na producentów.

Europa ma interesy w Azji

Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM), zwraca uwagę w rozmowie z DGP, że, wprowadzając cła, trzeba pamiętać, że europejskie przedsiębiorstwa mają w Azji rozległe interesy. – Jeśli Chińczycy na zasadzie retorsji wprowadzą lustrzane obostrzenia, nasi producenci będą mieć poważne problemy na tamtejszym rynku. Po drugie, nie sądzę, by Pekin zatrzymał się wyłącznie na branży motoryzacyjnej, więc jeśli dojdzie do wojny celnej, to ucierpią inne gałęzie europejskiej gospodarki – zauważa Faryś.

Wysokość ceł tymczasowych jest zróżnicowana i dla tych firm, które były kontrolowane indywidualnie, zależy od ustalonego przez KE poziomu subsydiów (17,4 proc. dla BYD, 19,9 proc. dla Geely, 37,6 proc. dla SAIC). Dla innych producentów, jeśli współpracowali z KE w dochodzeniu w sprawie subsydiów, wynosi 20,8 proc., a 37,6 proc. dla tych, którzy nie współpracowali.

Opłaty na elektryki mogą sięgnąć 50 proc.

Cła będą obowiązywały dodatkowo, łącznie z wprowadzonym wcześniej 10-proc. na import samochodów elektrycznych. Oznacza to, że opłaty dla niektórych producentów sięgną ok. 50 proc. Prezes PZPM uważa jednak, że chińskie firmy motoryzacyjne są w stanie na tyle obniżyć marże, by mimo wszystko utrzymać konkurencyjność na europejskim rynku. – W mniejszym stopniu dotyczy to samochodów z segmentu premium, gdzie dla klientów znacznie ważniejszy od ceny jest prestiż, ale na większości rynków europejskich o zakupie danego samochodu decyduje przede wszystkim jego cena. Z tego powodu podejrzewam, że znaczna część klientów w Europie będzie wybierała chińskie auta – ocenia nasz rozmówca.

Obostrzenia dotyczą tylko samochodów elektrycznych, a nie spalinowych, a te z kolei w dalszym ciągu dominują na rynku europejskim. Konsekwencją może być to, że więcej klientów na Starym Kontynencie będzie kupować produkty chińskie. Zdaniem Jakuba Farysia przyniesie to ze sobą spadek produkcji w europejskich i światowych fabrykach. – Jeśli z kolei spadnie zapotrzebowanie na części i podzespoły, to automatycznie będzie potrzeba mniej ludzi do pracy. Może się okazać, że będą problemy z produkcją samochodów w Europie. Jednocześnie wprowadzony został zakaz rejestracji nowych spalinowych samochodów osobowych i dostawczych od 2035 r., dla ciężarowych ten zakaz będzie obowiązywał od 2040 r. i na razie nic nie zapowiada, by w tej kwestii coś się miało zmienić. Branża europejska może mieć przez to kłopoty – mówi DGP.

– Tymczasem motoryzacja jest mocno zglobalizowaną częścią gospodarki i problemy producentów w Niemczech, Czechach czy Hiszpanii oznaczają także problemy dla firm w Polsce. Dlatego absolutnie kluczowe jest to, byśmy odnaleźli się w tej sytuacji i rozwiązali problem ceł. Wprowadzenie ich może krótkoterminowo sprawić, że na europejskie drogi trafi mniej chińskich elektryków, ale w dłuższej perspektywie, biorąc pod uwagę kondycję naszej motoryzacji, przyniesie nam to straty – konkluduje prezes PZPM. ©℗