Operator największej u nas sieci bankomatów, należący do notowanej na amerykańskiej giełdzie firmy Euronet Worldwide, sięgnął wczoraj po narzędzie, z którego znaliśmy do tej pory raczej rolników czy branżę transportową – postanowił zastrajkować.

Czyli zrobił to, czego można się spodziewać po pracownikach niezadowolonych z działań właściciela swojej firmy (prawdziwe zwłaszcza w odniesieniu do zawodów systematycznie przypominających się państwowemu „właścicielowi”, jak górnicy czy – rzadziej – nauczyciele albo medycy), ale nie po biznesie. Choć oczywiście starannie unikano słowa strajk. Mowa była o „akcji protestacyjnej”.

Euronet nie wyłączył maszyn całkowicie, ale postarał się nieco utrudnić życie klientom, którzy chcieli pobrać za jego pośrednictwem większe kwoty: ograniczył limit pojedynczej wypłaty gotówkowej do 200 zł. W oczekiwaniu na gotówkę klienci mieli też okazję zapoznać się z odpowiednimi „komunikatami informacyjnymi”.

Oba elementy strajku wybrano najprawdopodobniej po starannej analizie i trzeba przyznać, że zapewne celnie. Autor nie miał wczoraj potrzeby, żeby zaopatrywać się w gotówkę, ale jest gotów przyznać, że irytujące bywa nawet codzienne oglądanie reklam, zanim pojawi się kolejny „ekran” albo otworzy szuflada z banknotami. A konieczność dwu-, trzykrotnego przejścia procedury w bankomacie, gdy chciało się wziąć 400 albo 600 zł, niechybnie tylko wzmagała irytację (zarówno u stojących bezpośrednio przed bankomatami, jak i w kolejce do maszyny).

Przeciwko czemu był to protest? Przeciwko zbyt niskim prowizjom płaconym Euronetowi przez firmy kartowe – Visę i Mastercard oraz Polski Standard Płatności, czyli operatora systemu Blik. Według właściciela bankomatów stawki przy wypłatach kartowych nie zmieniły się tu od 14 lat.

„Doprowadziło to do sytuacji, w której krajowe wypłaty gotówki realizowane są przez operatorów bankomatów w Polsce ponad dwukrotnie poniżej kosztów, jakie ponoszą oni w związku z taką usługą. Dysproporcja pomiędzy przychodami a kosztami transakcji wypłaty krajowej, w sytuacji zwiększającego się zapotrzebowania na gotówkę pozyskiwaną z bankomatów oraz zmniejszające się możliwości subsydiowania wypłat krajowych innymi źródłami przychodów, niosą za sobą ryzyko braku możliwości dalszego utrzymywania sieci bankomatowych” – tłumaczył w informacji prasowej towarzyszącej akcji protestacyjnej Euronet.

Kilkanaście lat temu rozpoczęło się u nas przykręcanie śruby sektorowi finansowemu – od ustawowego uregulowania opłaty interchange dotyczącej transakcji kartowych. W 2010 r. organizacje kartowe obniżyły opłaty serwisowe, jakie otrzymują operatorzy bankomatów – z 3,5 zł do 1,2 zł za transakcję.

Biznes bankomatowy nie zaczął narzekać wczoraj. Już lata temu jego przedstawiciele argumentowali, że w wielu lokalizacjach utrzymywanie maszyn po prostu się nie opłaca. Tak tłumaczono powstawanie „pustyń bankomatowych”. W ostatnim czasie takich maszyn nieco przybyło, ale i tak jest ich mniej niż w latach 2015–2019. A liczba wypłat – zarabia się od sztuki, nie od kwoty – która przez większą część poprzedniej dekady przekraczała 700 mln w skali roku, w latach 2021–2022 obniżyła się do mniej niż 500 mln. W ubiegłym roku lekko przekroczyła ten poziom, ale teraz jest mniej więcej taka jak w 2005 r., przy zupełnie innym poziomie „ubankowienia” Polaków.

W ubiegłym roku przychody Euronetu w Polsce wyniosły niemal 115 mln dol. wobec 98 mln dol. rok wcześniej (wzrost to w pewnej części zasługa umocnienia złotego). Co z zyskownością? Podnoszenie jej usługami dodatkowymi albo wprowadzaniem ograniczeń w wypłatach – w dniach „bez protestu” bankomaty Euronetu nie pozwolą na podjęcie więcej niż 800 zł naraz – ma granice.

„Analiza bazująca na danych z 69 proc. rynku bankomatów w Polsce (bankowych i niebankowych) potwierdza, że rentowność branży konsekwentnie spada, a przychody z krajowej wypłaty gotówki (interchange bankomatowy) pokrywają tylko ok. 49 proc. kosztów krajowej transakcji wypłaty ponoszonych przez operatorów niezależnych” – podała firma we wczorajszym komunikacie, powołując się na ubiegłoroczne badanie zrealizowane na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.

Dlaczego akcja została przeprowadzona wczoraj? Może dlatego, że minęły dwa tygodnie od wprowadzenia (zapowiedzianej dużo wcześniej) prowizji za wypłaty z bankomatów w mBanku? Nie jest to pierwsza instytucja, która każe sobie płacić za podejmowanie pieniędzy „ze ściany” (w niektórych darmowa jest jedna, może dwie albo trzy wypłaty w miesiącu, są oczywiście i takie banki lub rodzaje kont, gdzie bankomaty są za darmo). Ale że mBank jest dużym graczem na naszym rynku bankowości detalicznej i zdecydował się na dużą zmianę, to niewykluczone, że sieć bankomatowa została dotknięta nagłym spadkiem zainteresowania.

Strajk da się uzasadnić. Problem w tym, że jego forma mogła raczej zachęcać do płatności bezgotówkowych, niż służyć większemu wyważeniu interesów różnych graczy zaangażowanych w wypłaty w bankomatach. Ale też przypomniał o ważnej rzeczy: czegoś takiego jak darmowe usługi nie ma. ©℗