Fala tanich nawozów z Rosji i Białorusi – szczególnie obficie zalewających polski rynek – potęguje problemy europejskiego przemysłu, ale korzystają na niej rolnicy.
Według danych Europejskiej Sieci Operatorów Systemów Przesyłowych Gazu (ang. European Network of Transmission System Operators for Gas, ENTSOG) w samym czerwcu średnie dziennie zużycie gazu przez polskich odbiorców przemysłowych spadło do ok. 6 mln m sześc. To wyraźnie mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku i aż dwukrotnie mniej od średniej z lat 2017–2022.
Gigant w naprawie
Największym odbiorcą gazu w Polsce jest Grupa Azoty. Jej roczne zużycie to ok. 2,4 mld m sześc. Gaz jest podstawowym surowcem do produkcji nawozów azotowych, amoniaku i innych produktów. Ceny tego surowca są jednym z głównych czynników, które decydują o jego rentowności, czego boleśnie doświadczył podczas kryzysu energetycznego wywołanego rosyjską inwazją na Ukrainę.
Zapytaliśmy Azoty, czy i jaki udział mają ich zakłady w gwałtownym spadku zapotrzebowania na gaz. „W Grupie Azoty prowadzone są obecnie zaplanowane remonty instalacji, co przekłada się na mniejsze zużycie gazu” – przeczytaliśmy w odpowiedzi biura prasowego. Orlen, który po przejęciu PGNiG stał się dostawcą „błękitnego paliwa” na potrzeby Azotów, również uspokaja, że „zużycie gazu, co do zasady, jest zmienne w czasie i uzależnione od wielu czynników, m.in. rynkowych, pogodowych oraz regulacyjnych”. „Taki krótkoterminowy spadek może wynikać m.in. ze spadku zapotrzebowania w energetyce lub przestojów remontowych u dużych odbiorców gazu” – czytamy w odpowiedzi na nasze pytania.
Czy rzeczywiście nie ma powodów do obaw? W 2023 r. strata netto Grupy Azoty wyniosła 3,29 mld zł, a zadłużenie wzrosło z 7,1 mld zł pod koniec 2022 r. do 9,9 mld zł. Na wartości straciły też aktywa należące do Azotów – w 2023 r. grupa dokonała odpisów w wysokości nieco ponad 1,4 mld zł. Spółka pracuje teraz nad planem naprawczym.
Recesja i brak sankcji
Henryk Kaliś, prezes Izby Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii (IEPiOE), zwraca uwagę, że polski przemysł już od dłuższego czasu nie radzi sobie dobrze. – Jego słabą kondycję oddaje wskaźnik PMI (ang. Purchasing Managers’ Index, wskaźnik aktywności finansowej) – w Polsce jest on na poziomie 45 punktów, we Francji wynosi 46,4 punktu, natomiast we Włoszech 47,3 – i jest to jednocześnie średnia unijna. Jedynym krajem, w którym jest on wyższy niż 50 punktów, jest Hiszpania – 52,5 punktu. To tam też są najniższe ceny energii, i właśnie to obecnie determinuje kondycję krajowych gospodarek – zauważa.
Zdaniem Kalisia niższe zużycie gazu przez przedsiębiorstwa przemysłowe to również efekt recesji: – Być może dotknęła ona również branżę chemiczną w większym stopniu niż pozostałe. Recesja jednak utrzymuje się w europejskich gospodarkach tak długo z powodu rosnącego importu towarów spoza Unii Europejskiej. Nie chodzi wyłącznie o produkty branży chemicznej, jak nawozy, ale również stal, metale nieżelazne, cement, szkło czy wapno – zauważa prezes IEPiOE w rozmowie z DGP.
Problemem, który dotyka naszej branży chemicznej – i może pośrednio wpływać także na zużycie gazu – jest też widoczna na polskim rynku ogromna fala tanich nawozów ze Wschodu. Według danych Eurostatu od początku roku Polska importowała z Rosji i Białorusi ponad 600 tys. ton nawozów – niemal tyle, co w całym 2023 r. – i stała się w tym zakresie europejskim liderem. Drugi co do wielkości odbiorca nawozów ze Wschodu Belgia nie osiągnęła do tej pory pułapu 400 tys. ton. Udział Rosji i Białorusi w sprowadzonych do Polski nawozach sięga już niemal 60 proc. całego naszego importu w tej dziedzinie, w porównaniu z niespełna 40 proc. w roku ubiegłym.
Zalew rosyjskich nawozów to w niemałej części efekt dziurawej i niekonsekwentnej polityki sankcyjnej na poziomie Unii Europejskiej. Wspólnota do dziś nie wprowadziła formalnych restrykcji dotyczących importu rosyjskiego gazu ziemnego. W tej dziedzinie Unia reagowała raczej na działania Kremla, który mniej więcej od połowy 2021 r. wprowadzał coraz dalej idące ograniczenia eksportu do Europy. W związku z politycznie motywowanym zakręceniem gazowego kurka i ograniczeniami infrastrukturalnymi, które uniemożliwiały Gazpromowi przekierowanie błękitnego paliwa ze złóż w zachodniej części Syberii do odbiorców w innych częściach świata, rozwój krajowej produkcji nawozów stał się naturalnym sposobem, by wykorzystać gazowe nadwyżki. Ich sprzedaż za granicę dodatkowo wspierana była szczodrymi upustami. W rezultacie w 2023 r. rosyjski przemysł nawozowy zwiększył swoje wytwarzanie o ok. 10 proc., a udział Rosji w globalnym rynku chemicznym się zwiększał.
Nie drażnić rolników
Kwestia nałożenia embarga na rosyjskie i białoruskie produkty chemiczne wykorzystywane w rolnictwie, w tym nawozy, jest w UE żywa. Bruksela nadal nie wypracowała jednak w tej sprawie wspólnego stanowiska. Jednym z możliwych wyjaśnień jest fakt, że wprowadzenie obostrzeń dla tanich produktów ze Wschodu mogłoby podnieść koszty dla gospodarstw rolnych. A sytuację dodatkowo komplikuje to, że niektóre kraje – jak Turcja czy Kazachstan – stały się pośrednikami we wprowadzaniu rosyjskich i białoruskich towarów na rynek unijny. Według przeciwników sankcji embargo mogłoby spowodować wzrost finalnych cen produktów chemicznych ze względu na dodatkowe marże pośredników, nie będąc zarazem skutecznym narzędziem uderzenia w Moskwę i Mińsk czy instrumentem ochrony europejskiego rynku. Pełne embargo na nawozy oraz produkty rolno-spożywcze z Rosji i Białorusi popierają jednak m.in. Polska i Łotwa.
Jak informują nas przedstawiciele branży chemii rolniczej, głównym czynnikiem decydującym o imporcie jest dostępność produktów nawozowych. – Nawozów fosforowo-potasowych brakuje w Europie i na świecie, a ich dostawy ze Wschodu reguluje kontyngent. Są zatem zgodne z prawem europejskim – tłumaczy Marek Tański z Polskiego Stowarzyszenia Obsługi Rolnictwa POLSOR, które zrzesza firmy handlowe zajmujące się zaopatrzeniem rolników w środki do produkcji rolnej. Dodaje, że całkowite embargo na nawozy z Rosji i Białorusi „z pewnością przełożyłoby się na osłabienie europejskiego rolnictwa”.
Trzy miesiące temu o tym, że Bruksela przygląda się wpływowi dostaw rosyjskich nawozów i zbóż na unijny rynek, informował rzecznik KE Olof Gill. – Przyglądamy się uważnie rozwojowi wydarzeń, monitorujemy przepływy tych towarów i to, jak wpływają na nasz rynek, a w szczególności na sytuację naszych rolników – mówił wtedy Gill, zastrzegając, że „na razie” stanowisko Unii nie zakłada objęcia nawozów sankcjami. Zapowiedział jednocześnie, że Komisja będzie rozważała dalsze kroki, jeśli uzna, że okoliczności tego wymagają. Zwróciliśmy się do Komisji z pytaniami o efekty analiz, ale do zamknięcia tego wydania DGP nie uzyskaliśmy odpowiedzi.
Cena niezależności
– Dobrze by było, żeby – jak tylko ukonstytuuje się nowy, powyborczy ład – odbyła się w UE dyskusja o tym, co tak naprawdę chcemy osiągnąć w naszej polityce wobec Rosji. Czy np. chcemy całkowicie uniezależnić się handlowo? Czy priorytetem jest dotkliwość sankcji wobec Kremla czy raczej zminimalizowanie własnego narażenia na instrumentalizację handlu przez Rosję? Bo te dwa wymiary nie zawsze będą iść w parze. W momencie, w którym te cele będą lepiej określone, możliwa będzie ewaluacja dotychczasowych sankcji i określenie, jakich nowych instrumentów potrzebujemy. Być może Polska, która przymierza się do objęcia prezydencji unijnej w przyszłym roku, mogłaby być inicjatorem takiej debaty, szczególnie w odniesieniu do współpracy z Rosją w sferze energetycznej – mówi Agata Łoskot-Strachota z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Jak wskazuje ekspertka, Rosja, podobnie jak inne kraje objęte sankcjami w przeszłości, adaptuje się i znajduje nowe sposoby przetwarzania surowców w krajowej gospodarce. – Fakt, że to się dzieje, nie powinien być dla nikogo zaskoczeniem. Niestety, jak na razie, Unia zamiast wyprzedzać te działania, na nie reaguje – zauważa Łoskot-Strachota. – To są trudne wyzwania i na pewno nie pomaga w wypracowaniu polityki fakt, że handel nawozami bezpośrednio dotyka kolejnego wrażliwego dla Europy sektora, jakim jest gospodarka i bezpieczeństwo żywnościowe. Dlatego na wstępie trzeba odpowiedzieć sobie na kluczowe pytania: o nasze priorytety, gotowość poniesienia kosztów i ich skalę – dodaje. ©℗