Rolnicy zeszli z barykad, negocjacje z rządem przeniosły się w zacisze gabinetów. W każdej chwili strajki i blokady dróg mogą jednak powrócić, i to ze zdwojoną siłą.
– Głos polskich rolników był w Brukseli słyszalny, bez tych protestów nie byłoby zmian w Zielonym Ładzie – powiedział mi unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski przy okazji ogłaszania pakietu zmian w unijnych przepisach środowiskowych. Można by go posądzić o pewną kurtuazję, bo przecież i tak nie mógł powiedzieć otwarcie, że trwające kilkanaście tygodni i angażujące dziesiątki tysięcy jego potencjalnych wyborców manifestacje były bez sensu. Ale nie w tym przypadku.
Faktem jest bowiem, że Bruksela pod presją środowiska rolniczego wykonała kilka kroków w tył. Najpierw, w lutym, wprowadziła korzystne dla polskich producentów zmiany dotyczące zasad wwożenia na wspólnotowy rynek produktów z Ukrainy. Po raz pierwszy od wybuchu wojny i otwarcia unijnego rynku Ukraina zderzyła się więc z limitami na niektóre produkty (cukier, drób, jaja). Zadowolenie europejskich rolników z tej decyzji było jednak umiarkowane, więc Bruksela wykonała kolejne kroki – najpierw rozszerzyła restrykcje o kolejne produkty (owies, kukurydza, kasza i miód), a następnie zawęziła limity przez uwzględnienie korzystniejszego okresu do wyliczeń kontyngentów. Jednocześnie UE poszła na ustępstwa w swoim flagowym projekcie, czyli Zielonym Ładzie – dławiące unijną produkcję rolną restrykcje i wymogi zostały poluzowane, część odroczona, a część zupełnie wymazana.
Być może w maju nastąpią jeszcze kolejne przetasowania w regulacjach dotyczących europejskiego rolnictwa (od wielu tygodni tli się chociażby problem z importem żywności z Rosji i jej krajów satelickich), ale mam wrażenie, że pewien etap w przeciąganiu liny między Komisją Europejską a rolnikami się zakończył.
Protestujący osiągnęli niemało, z pewnością więcej, niż jeszcze pół roku temu komentatorzy mogli przewidzieć. Udało się zburzyć pewien unijny porządek, który wydawał się nienaruszalny, a już na pewno nie przez zwykłe pospolite ruszenie. Bo o ile kierowanie postulatów do polskiego rządu wydawało się w miarę racjonalne i ewentualnie owocne, o tyle ugranie czegokolwiek u unijnych decydentów jawiło się jako „mission impossible”. I choć o pełnym zwycięstwie nie może być mowy, to jednak rolnicy dopięli swego.
Warto zauważyć, że został zbudowany wspólny antyzielonoładowy front przez zaangażowanych w sprawę polskich polityków reprezentujących przecież przeciwne obozy. Minister Czesław Siekierski i komisarz Wojciechowski grali do jednej bramki. Nie jest żadną tajemnicą, że panowie znają się od lat i utrzymują koleżeńskie relacje, ale że umieli ponad partyjny interes przedłożyć rację rolniczego stanu – to w polskich realiach budzi zaskoczenie. Zresztą Wojciechowski ocenił, że współpraca z rządem Tuska, w tym z Siekierskim, w walce na arenie międzynarodowej o dobrostan polskiego rolnictwa była budująca i „taka, jaka być powinna”.
UE poszła na ustępstwa, koncyliacyjny ruch wykonali też protestujący. Masowe strajki, przynajmniej chwilowo, ustały, a negocjacje przeniosły się z ulicznych barykad do ministerialnych gabinetów. Trudne rozmowy lubią bowiem ciszę, stronom łatwiej ustąpić, gdy nie stoją w blasku kamer i nie są rozliczane przez własne środowisko z każdego słowa. Na taki efekt liczą jedni i drudzy – głośno już było, teraz pora na merytorykę i konkrety. Zarówno polski rząd, jak i unijni decydenci wiedzą już, jaka siła perswazji drzemie w rolniczych pikietach i że w każdej chwili mogą one powrócić, więc dodatkowej presji rolnicy wywierać już nie muszą. Tym bardziej że protesty się radykalizowały (przypomnijmy sobie sceny sprzed Sejmu czy kancelarii premiera w trakcie tzw. marszu gwiaździstego na Warszawę), co groziło utratą poparcia idei w oczach społeczeństwa (jak podawał CBOS w marcu: ponad 80 proc. Polaków rozumie frustrację rolników, ale już tylko 69 proc. popiera blokady dróg).
Zejście z barykad to jednak też efekt narastających pęknięć w jeszcze do niedawna skonsolidowanym środowisku. Z każdym kolejnym tygodniem rolniczych strajków uwidoczniał się coraz większy podział. Pierwsze protesty, jeszcze pod koniec 2023 r., były zorganizowane oddolnie, przez farmerów z południowo-wschodniej Polski (którym najmocniej dawał się we znaki zalew tanich produktów z Ukrainy). Potem, na fali popularności i medialności akcji protestacyjnych, do gry włączyły się organizacje branżowe oraz związki zawodowe. Na scenę wróciły stare twarze i stare nazwiska, gra się upolityczniła. Spontaniczne protesty powiatowe przerodziły się w scentralizowane i zarządzane odgórnie marsze przed Sejmem i KPRM. Gros rolników nie popierało kierunku, w jakim ogólnopolska akcja skręcała, miało za złe liderom środowiska, że przywłaszczają manifestacje.
Z dużym zdziwieniem śledziłem panel dyskusyjny podczas Europejskiego Forum Rolniczego w Jasionce z udziałem liderów organizacji branżowych i ministra Siekierskiego. Dopuszczeni do mikrofonu tzw. rolnicy indywidualni, którzy przysłuchiwali się dyskusji na sali, zaczęli kierować słowa oburzenia i dezaprobaty do „swoich” przedstawicieli: „Kim w ogóle jesteście?”, „Kogo reprezentujecie?”, „Dlaczego sobie uzurpujecie…”. Doszło do groteskowej sytuacji, gdy jeden z liderów dużej rolniczej organizacji w akcie bezradności spontanicznie odstąpił swoje miejsce przy stole panelistów rolniczce, która paręnaście sekund wcześniej skierowała do niego niewygodne pytanie.
Rozłam między rolnikami wydaje się coraz większy, bo w grę zaczęła wchodzić polityka. W kwietniu minister Siekierski w kolejnej rundzie negocjacyjnej spotkał się w resortowym gmachu z przedstawicielami protestujących. Zgodności w tejże grupie nie było – dwóch związkowców z NSZZ RI „Solidarność” odmówiło opuszczenia budynku po zakończonym spotkaniu. Resort skomentował to zachowanie w oficjalnym komunikacie jako świadczące „o politycznych pobudkach kontynuowania protestu przez przedstawicieli NSZZ RI Solidarność”.
Tak czy inaczej, na początku kwietnia sytuacja się uspokoiła. Być może jest to klasyczna cisza przed burzą, bo ze strony zarówno organizacji branżowych, jak i rolników niezrzeszonych słyszę, że trwa przegrupowanie sił. Farmerzy zapowiadają, że jeśli po raz kolejny zostaną przez resort rolnictwa wystawieni, a dotychczasowe ustalenia nie zostaną dotrzymane, to znów wyjdą na barykady. Dotyczy to nie tylko polskich, lecz także europejskich producentów rolnych. O skali ich determinacji na pewno przekonamy się 4 czerwca – w przeddzień wyborów do Europarlamentu jest planowana ogromna, ogólnoeuropejska manifestacja rolnicza w Brukseli. Tak, aby nowo wybrani komisarze i przewodniczący (przewodnicząca?) Komisji Europejskiej od pierwszego dnia nowej kadencji czuli na plecach oddech rolników. ©Ⓟ