Minister aktywów państwowych Borys Budka w wypowiedzi dla Polskiej Agencji Prasowej zapewnił, że aktywa węglowe, czyli wydobycie surowca i produkcja z niego energii elektrycznej, zostaną wydzielone z firm energetycznych.

Budka starał się „posprzątać” zamieszanie, jakie wywołała minister przemysłu Marzena Czarnecka, zapowiadając w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że projekt Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE) nie będzie realizowany, a aktywa węglowe pozostaną w jakiś sposób powiązane z firmami energetycznymi.

Rezygnacja z koncepcji nakreślonej przez poprzedni rząd, w której do NABE miały trafić kopalnie i elektrownie węglowe, dziś będące częścią koncernów energetycznych, zaskoczeniem nie jest. Koalicja 15 października krytykowała ten pomysł, kiedy była jeszcze opozycją. Nie tak dawno miałem okazję rozmawiać z jednym z prawników, który w zeszłym roku pracował nad krytyczną dla NABE opinią, przygotowaną na zlecenie Senatu. Zaznaczył, że jego negatywna ocena NABE dotyczy tego konkretnego rozwiązania, a nie kwestionuje on potrzeby pozbycia się aktywów węglowych przez energetykę. Minister Czarnecka taką potrzebę zakwestionowała, choć z jej słów wynika, że wie, dlaczego taką operację warto przeprowadzić. Bo jeśli energetykę w dalszym ciągu będzie obciążał węgiel, to żaden bank nie udzieli temu sektorowi kredytu, a giełdowi inwestorzy nie będę chcieli kupować akcji producentów i sprzedawców prądu.

Proces odcinania się świata finansów od węglowej, „brudnej” energetyki trwa już od dawna. Na przykład w 2017 r. norweski fundusz emerytalny (GPFG), inwestujący pieniądze z wydobycia węglowodorów, wykluczył ze swojego portfela inwestycyjnego firmę PGE. Powód? Nasz największy producent energii energetycznej wytwarza ją głównie z węgla. Gdyby PGE pozbyło się aktywów węglowych, tę decyzję Norwegowie mogliby zmienić. Jakie znaczenie ma jeden fundusz? GPFG to największy fundusz na świecie, do którego należy ok. 1,5 proc. wszystkich akcji notowanych na światowych giełdach. Kiedy podejmuje określone decyzje, to można zakładać, że wyznacza trendy dla tysięcy podmiotów o podobnym profilu inwestycyjnym.

Pewną podpowiedzią, jak zachowują kursy akcji firm energetycznych, którym udało się przynajmniej część „węgla” sprzedać, może być Tauron. Na początku 2023 r. największy sprzedawca prądu w Polsce pozbył się za symboliczną złotówkę kopalni węgla wchodzących w skład firmy Tauron Wydobycie na rzecz Skarbu Państwa. Latem notowania akcji na GPW przekroczyły 4 zł, po raz pierwszy od ośmiu lat. I choć obecnie kurs znajduje się w trendzie spadkowym, to notowania wciąż są kilkadziesiąt procent wyższe niż na zamknięcie 2022 r. Tauron bez kopalni, choć wciąż z blokami energetycznymi opalanymi węglem w aktywach, wyróżnia się na plus na tle branży. Trudno się dziwić, że kiedy w sierpniu zeszłego roku rząd Mateusza Morawieckiego informował o wstępnych warunkach, na jakich NABE kupi od energetyki kopalnie i elektrownie, kursy na GPW gwałtownie wzrosły.

Koncepcja NABE przywracała producentom i sprzedawcom prądu zdolność do zaciągania kredytów w bankach i przyciągania potencjalnych nabywców akcji. Wywiad minister przemysłu pozbawił inwestorów nadziei na te pozytywne efekty, więc na sesji w ostatnią środę indeks WIG Energia spadł o 5 proc. Czarnecka zaproponowała koncepcję „głębokiego wydzielenia”, w której aktywa węglowe miałyby zniknąć z bilansów firm energetycznych, ale utrzymane byłyby powiązania biznesowe. Chodzi prawdopodobnie o to, żeby węgiel dalej palił się w kotłach starych elektrowni, a powstały w ten sposób prąd trafiał do energetyki. Koncepcja dość skomplikowana, bo wymagałaby wykazania, na gruncie standardów rachunkowości, że energetyka nie sprawuje kontroli nad węglowymi aktywami, choć byłaby z nimi powiązana biznesowo i miała tego samego dominującego akcjonariusza w postaci Skarbu Państwa. Wtedy węgiel można byłoby wykreślić z bilansów i rachunków wyników energetyki.

Patrząc na poziom kursów energetycznych przedsiębiorstw na początku nowego tygodnia, to ministrowi Budce nie udało się naprawić tego, co zepsuła minister Czarnecka. Być może dlatego, że inwestorzy zdali sobie sprawę z upływu czasu. Premier Donald Tusk na czele koalicyjnego rządu PO-PSL wprowadzał spółki energetyczne na GPW na przełomie I i II dekady XXI w. Politycy obiecywali ich „zazielenienie” i odejście od produkcji prądu z węgla. Minęło ponad 10 lat. Produkcja prądu z OZE wzrosła w tym czasie, ale kwestia rezygnacji z węgla pozostaje nierozwiązana.

W raportach rocznych za lata 2025 i 2026 duże firmy będą zobowiązane do raportowania o swoim wpływie na klimat, biorąc także pod uwagę, jak wykorzystywane są ich produkty i usługi. Na przykład CD Projekt, rozpoznawalny globalnie producent gier, już teraz przedstawia szacunki, jaki ślad węglowy zostawią jego klienci grający w „Cyberpunk 2077” czy „Wiedźmina”. Jak w takim raportowaniu wypadać będą krajowe spółki energetyczne, produkujące i sprzedające energię z węgla, w porównaniu na przykład ze swoimi niemieckimi konkurentami, którzy „brudnych” – i szkodliwych dla rynkowej wyceny – węglowodorów już się pozbyły? Pewnie słabo. Inwestorzy mają prawo uznać, że to już nie jest odpowiednia pora na dyskusje o sposobie restrukturyzacji branży węglowej i krajowej energetyki. Czas się skończył. ©℗