Polska uwolniła się z zależności od rosyjskiej ropy. Ale rosnący udział Arabii Saudyjskiej w imporcie wystawia nas na wyższe niż wcześniej ryzyka geopolityczne związane z konfliktami na Bliskim Wschodzie.
Narastające obawy przed eskalacją na linii Izrael–Iran i rozlaniem się konfliktu na cały Bliski Wschód na razie nie dotknęły fizycznych przepływów ropy naftowej. Jak mówi nam Andrzej Sikora, prezes Instytutu Studiów Energetycznych, rynek był już wcześniej przygotowany na utrudnienia. – Już od pół roku trwają działania zbrojne na Morzu Czerwonym w związku z atakami Huti, co zamknęło transport przez Kanał Sueski. Dlatego rynek już wcześniej brał pod uwagę, że dostawy ropy będą utrudnione. Fakt, że rynki ropy nie zareagowały panicznie na ostatni atak Iranu, świadczy o tym, że wszyscy się tego spodziewali – wyjaśnia ekspert.
W rezultacie notowania surowca, choć już od zeszłego tygodnia utrzymują się na rzadko spotykanym od czasu kryzysowego roku 2022 pułapie 90 dol. za baryłkę, nie skoczyły – mimo weekendowego uderzenia ponad 300 rakiet i dronów z Teheranu na Izrael (w odwecie za wcześniejszy nalot na irańską ambasadę w Damaszku).
Być może z uwagi na to, że atak powszechnie uznano za akt pozornej eskalacji, a w istocie – wyraz dążenia ajatollahów do zachowania twarzy bez radykalnej destabilizacji regionu. Po niemal całkowitym zneutralizowaniu uderzenia przez izraelską obronę powietrzną Binjamin Netanjahu mógł odtrąbić sukces. Określił jednak kroki Teheranu wypowiedzeniem wojny i zapowiedział kolejne kontruderzenie ze strony państwa żydowskiego.
Na rynkach niewątpliwie panuje stan podwyższonej nerwowości. Agencja Bloomberga wskazuje w komentarzu, że większość prognoz zapowiada co najmniej utrzymanie na dotychczasowym poziomie globalnego zapotrzebowania na ropę i jej pochodne. A to oznacza, że – o ile znacząco nie wzrośnie produkcja w innych regionach – każde zakłócenie dostaw z Bliskiego Wschodu może odbić się na cenach surowca, a w czarnym scenariuszu zagrozić bezpieczeństwu energetycznemu importerów i zmusić ich do posiłkowania się zapasami magazynowymi. Eksporterzy z Zatoki Perskiej stanowiący trzon grupy OPEC+, na czele z Saudyjczykami, mają spore rezerwy umożliwiające zwiększenie produkcji – szacowane są na ok. 5 mln baryłek dziennie. Ale stabilizować ceny będzie trudno, jeśli dojdzie do poważniejszych ograniczeń z dostępem surowca do globalnych rynków.
45 proc. polskiego importu ropy pochodzi z Arabii Saudyjskiej
Ewentualne zaostrzenie sytuacji i pojawienie się dalej idących utrudnień dla ruchu tankowców z Zatoki Perskiej – np. w uznawanej za miękkie podbrzusze globalnego rynku cieśninie Ormuz dzielącej Zatokę Perską od wód Morza Arabskiego – jest z niepokojem obserwowane także z Polski. Już w zeszłym roku na pozycji dominującego dostawcy Rosję zastąpiła Arabia Saudyjska, która – według danych Polskiej Organizacji Przemysłu i Handlu Naftowego – odpowiadała za 45 proc. polskiego importu tego surowca (w porównaniu z 29 proc. w 2022 r.).
Andrzej Sikora przekonuje jednak, że na ten moment wydarzenia na Bliskim Wschodzie „nie zagrażają bezpośrednio bezpieczeństwu energetycznemu Polski”. – Mamy zapasy ropy, które wystarczą nam na 90–100 dni. Dopiero konflikt o dużo większej skali wyraźniej przełożyłby się na stabilność dostaw – uspokaja.
Podobnie sytuację ocenia dr Jakub Bogucki, analityk portalu branżowego e-Petrol. – Na razie nie stało się nic, co mogłoby zagrozić spokojowi na rynku ropy. Nie została zaatakowana żadna infrastruktura do wydobywania i transportu ropy na Bliskim Wschodzie. Sytuacja polityczna była napięta i taka pozostaje, ale nie dzieje się nic, co mogłoby budzić większe obawy – mówi DGP. Jak zaznacza, dla rynku ropy największe znaczenie miałaby blokada cieśniny Ormuz. Ta wiązałaby się jednak dla Iranu z ryzykiem pogorszenia dla stosunków politycznych z wieloma krajami regionu, które są zainteresowane ciągłością realizacji dostaw ropy i „na razie nie zapowiada się na to, że do niej dojdzie”.
Bogucki zwraca uwagę, że na razie na rynku spotowym ropa wręcz tanieje. – Dostawy do Europy płyną wokół Afryki w związku z atakami Huti (jemeńskich rebeliantów – DGP), surowiec dociera później, ale w końcu do nas trafia. Nie zakładamy obecnie ryzyka braku dostępności ropy, raczej widzimy ryzyko wyższych cen – dodaje ekspert. Według analityków waszyngtońskiego Centrum Studiów Międzynarodowych i Strategicznych (CSIS) absolutne minimum oczekiwań stanowi dziś utrzymanie notowań ropy na aktualnym poziomie.
Szef ISE przyznaje, że nie można wykluczyć, że konflikt izraelsko-irański będzie eskalował. – Siedzimy na beczce prochu, jedna nieodpowiedzialna decyzja może spowodować konflikt o znacznie szerszej skali, a wówczas będziemy się zastanawiać nie nad dostawami ropy, a nad własnym bezpieczeństwem – dodaje.
Beneficjentem napięć na Bliskim Wschodzie są eksporterzy rosyjscy, a pośrednio – budżet Kremla. Jak pisaliśmy w DGP w piątek, ceny, po których sprzedawana jest ropa Ural, od miesięcy coraz bardziej oddalają się od limitu 60 dol. za baryłkę, która teoretycznie powinna być warunkiem dostępu do usług – dominujących w branży – firm z krajów antyputinowskiej koalicji (UE, G7 i Australia). W rezultacie przychody naftowo-gazowe rosyjskiego budżetu w I kw. br. wzrosły o niemal 80 proc. w porównaniu z zeszłym rokiem, a deficyt finansów publicznych skurczył się do zaledwie 0,3 proc. PKB. W ostatnim tygodniu, według szacunków Agencji Reutera, przeciętne notowania baryłki ropy Ural sięgnęły już prawie 79 dol. Jednocześnie pole do rynkowej ekspansji zwiększy się, jeśli Zachód zaostrzy sankcje na ropę irańską. ©℗
Izraelska prasa o ataku Iranu
Reakcja mediów w Izraelu na ostrzał dronowo-rakietowy Iranu jest nieco bardziej stonowana niż po ataku Hamasu z 7 października 2023 r., gdy gazety od lewa do prawa żądały starcia Strefy Gazy z powierzchni ziemi.
Ostrej odpowiedzi oczekuje Ariel Kahana, publicysta prorządowego tabloidu „Jisra’el ha-Jom”. „Sukces żydowsko-arabsko-zachodniej współpracy doprowadził do porażki Iranu, ale teraz musimy się skupić na reakcji. Rząd i Siły Obrony Izraela tym razem nie mogą przegapić okazji do mocnej odpowiedzi wymierzonej w Hamas i Hezbollah” – pisze Kahana, podkreślając zarazem udzielenie pomocy przez Jordańczyków i Saudyjczyków. „Amerykanie mogą nie wesprzeć takich działań Izraela, ale historia nas uczy, że po pewnym czasie okażą się zadowoleni. Poważny cios zadany irańskiemu projektowi nuklearnemu w pełni koresponduje z podstawowymi interesami amerykańskimi” – dodaje.
Erfan Fard na łamach „The Jerusalem Post” wzywa do wsparcia irańskiej opozycji w obaleniu ajatollahów. Jego zdaniem w ten sposób „można będzie przywrócić nadzieję nie tylko Iranowi, ale całemu Bliskiemu Wschodowi, zwiastującą nową erę stabilności i współpracy w regionie od dawna nawiedzanym przez konflikty”. Z kolei Noa Landau w opozycyjnym „Ha-Arecu” wzywa premiera Binjamina Netanjahu, by przeprosił coraz mocniej skonfliktowanego z nim prezydenta Joego Bidena za niewdzięczność. Ludzie Netanjahu „podkopali związki Izraela z Partią Demokratyczną USA oraz strategiczne relacje z Jordanią. Naciskali na osłabienie Autonomii Palestyńskiej i wzmocnienie Hamasu. Jeśli ktokolwiek powinien pozbyć się złudzeń, to nie lewica, która przed tym regularnie ostrzegała. Netanjahu i jego zwolennicy powinni przeprosić nie tylko Bidena, ale i Jordańczyków” – pisze Landau. ©℗