Na piątkowej konferencji prasowej w Katowicach minister przemysłu Marzena Czarnecka zapowiedziała, że „przyszłość energetyki i jej zaplecza, w tym ewentualne wydzielenie ze spółek elektroenergetycznych aktywów węglowych oraz kształtu takiego potencjalnego wydzielenia, wymaga jeszcze analiz, w tym określenia, czy w ogóle takie działania będą podejmowane”.

Stawia to pod dużym znakiem zapytania przyszłość Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego. Politycy Koalicji Obywatelskiej przed wyborami otwarcie krytykowali ideę utworzenia NABE (w przeciwieństwie np. do Lewicy), choć spółki energetyczne nalegały na to rozwiązanie, a wprowadzająca je ustawa ostatecznie utknęła w Senacie, gdzie zastał ją koniec kadencji parlamentu. Zgodnie z zasadą dyskontynuacji parlament nowej kadencji nie może kończyć prac poprzedniego, więc nowa koalicja ma w tej kwestii carte blanche.

Problemy spółek energetycznych nie zmieniły się jednak, pozostają takie same, jak przed wyborami. Elektrownie węglowe, w szczególności te stare i wysłużone, stanowią coraz większe obciążenie – prace modernizacyjne są coraz droższe, coraz trudniej pozyskać na nie ubezpieczenie, nie wspominając o kosztach uprawnień do emisji CO2. Wprawdzie obecnie są one niskie (56 euro/t), ale jak ceny będą się kształtowały choćby za pół roku – tego nie wie nikt. Tymczasem o kondycji polskiego górnictwa niech zaświadczy fakt, że wysokość pensji jest tam odwrotnie proporcjonalna do wielkości wydobycia, a nierównowaga ta pogłębia się z roku na rok.

Jeśli rząd podejmie decyzję o porzuceniu prac nad wydzieleniem elektrowni węglowych i kopalń z koncernów energetycznych z udziałem Skarbu Państwa, będzie musiał znaleźć alternatywne rozwiązanie. Być może ekipą rządzącą kieruje optymizm po uwolnieniu środków z Krajowego Planu Odbudowy. Zgodnie z jego założeniami 28 mld euro w formie grantów i preferencyjnych pożyczek ma zostać przeznaczonych na inwestycje w transformację energetyczną. Tyle że główny ciężar przeprowadzenia transformacji energetycznej w Polsce spoczywa właśnie na spółkach energetycznych. A ponieważ same środki z KPO mogą nie wystarczyć, potrzebne będzie zewnętrzne finansowanie, którego zdobycie będzie znacznie utrudnione, jeśli państwowe koncerny nadal będą miały węgiel w swoim portfolio. Inwestycje oczywiście są w trakcie realizacji, jak choćby w morskie farmy wiatrowe na Bałtyku, jednak wraz ze spadkiem zdolności finansowych spółek spadać będą też ich tempo i rozmiary.

Jakiś rodzaj wydzielenia węgla jest więc potrzebny. To, czy przeprowadzane przez Ministerstwo Przemysłu analizy i audyty będą trwały tygodniami czy nawet miesiącami, z punktu widzenia realizacji inwestycji nie ma większego znaczenia. Być może będą one trwać wystarczająco długo, by trudne politycznie i niepopularne decyzje o przyszłości górnictwa i energetyki węglowej nie zapadały akurat w trakcie kampanii przed wyborami do samorządów i Parlamentu Europejskiego.

Przed wyborami politycy opozycji mówili, że zamiast utworzyć jeden, wielki podmiot, jak NABE, lepiej skupić elektrownie i kopalnie w ramach trzech konkurujących ze sobą grup. Były też pomysły polegające na wydzieleniu z koncernów energetycznych aktywów, ale nie węglowych, tylko dystrybucyjnych, co dla komentatorów i samych zainteresowanych spółek było opcją dość nieczytelną.

Obecnie mówi się o przejęciu elektrowni węglowych nie przez nowo utworzony holding, a przez operatora sieci przesyłowej, czyli spółkę Polskie Sieci Elektroenergetyczne. Jesienią ub.r. mówił o tym m.in. Grzegorz Onichimowski, wtedy ekspert Instytutu Obywatelskiego, a obecnie świeżo upieczony prezes PSE.

Takie rozwiązanie mogłoby mieć sens. Wówczas rząd zdołałby oszczędzić sobie prac nad utworzeniem nowego podmiotu, a zamiast tego oddałby najmniej rentowne jednostki do dyspozycji operatora, który utrzymywałby je w rezerwie – i uruchamiał w okresach największego zapotrzebowania. Nie jest jednak jasne, jak miałoby to zostać zrealizowane z własnościowego punktu widzenia, ponieważ PSE co do zasady nie mogą być jednocześnie operatorem sieci i właścicielem jednostek wytwórczych. Gdyby jednak rząd zdołał znaleźć sposób na pogodzenie tych kwestii, może spać spokojnie. Powierzenie operatorowi nowych zadań nie spotkałoby się z oporem nowych władz spółki. ©℗