Duża niechęć Polaków do antyunijnych, niekiedy wręcz „polexitowych” haseł wynika przede wszystkim z ewidentnych korzyści, jakie Polska ma z uczestnictwa w rynku wewnętrznym Unii Europejskiej. Ten rynek opiera się na zapewnianiu wszystkim obywatelom Unii Europejskiej (z zatem również Polakom) możliwości swobodnego handlowania towarami oraz usługami.
W jego ramach swobodę podejmowania pracy mają pracownicy (i wiele innych grup ludzi, np. uczniowie i studenci), a także pracodawcy, którzy mogą zatrudniać niezbędnych im pracowników z innych państw UE. Przedsiębiorcy mają możliwość zakładania spółek i oddziałów w każdym z państw członkowskich. W ramach rynku wewnętrznego UE działa także daleko idąca swoboda przepływu kapitałów i płatności bieżących. Rynek wewnętrzny UE to także wspólna polityka rolna, której beneficjentami mają być także polscy rolnicy.
Żadna ze wspomnianych swobód rynku wewnętrznego Unii Europejskiej nie jest nieograniczona. Każda z nich ma swoje granice wynikające np. z konieczności ochrony zasobów dziedzictwa historycznego danego kraju, z ograniczenia przez niego dostępu do sprawowania stanowisk urzędowych; ograniczenia w wykonywaniu wspomnianych swobód mogą także wynikać z poważnego i bezpośredniego zagrożenia porządku publicznego, jakie działanie danej osoby może stwarzać. Także polityka rolna UE okazała się trudniejsza niż to przewidywała Komisja Europejska od dawna włączając do niej cele ochrony środowiska. W pewnym momencie określono je zbyt ambitnie, co wywołało silne protesty rolników i w końcu skłoniło Komisję Europejską do zaproponowania państwom członkowskim mniej kosztotwórczych (dla produkcji rolnej) wymagań w zakresie ochrony klimatu.
Podstępni wrogowie
Szczególnie „podstępnymi” ograniczeniami swobód są te wynikające z różnic regulacji tych samych postaci aktywności gospodarczej obowiązujących w poszczególnych państwach członkowskich. Z tego powodu przedsiębiorstwa usługowe działające na rynku wewnętrznym UE muszą dokładnie analizować wymagania prawne państw, w których ich usługi miałyby być świadczone. Przedsiębiorstwa handlowe muszą natomiast upewnić się, czy przestrzegają obowiązujących w danym państwie członkowskim zasad organizacji handlu. Ograniczający wpływ na wielkość sprzedaży produktów w danym państwie członkowskim mogą mieć także regulacje krajowe, które określają jakieś zasady korzystania z nich albo pozwalają na jeden sposób ich używania, wykluczając inne.
Obrona rynku wewnętrznego
Trzeba jednak także zauważyć, że Komisja Europejska stara się przeciwdziałać negatywnemu wpływowi tych praktyk na funkcjonowanie rynku wewnętrznego. W odniesieniu do usług specjalna, poświęcona im dyrektywa (tzw. Dyrektywa Usługowa) już w 2006 r. wprowadziła zasadę pełnej przejrzystości zasad krajowych; przejrzystości reguł służy także tzw. Dyrektywa Notyfikacyjna, wymagająca od państw członkowskich informowania o przyjętych przez nie krajowych przepisach technicznych. W zakresie reguł organizacji handlu, Komisji Europejskiej udało się przeforsować – w TSUE – stanowisko, że muszą mieć one uzasadnienie, muszą być proporcjonalne do swojego celu, a także muszą być stosowane niedyskryminacyjnie. W zakresie wymagań co do produktów, Komisja, we współpracy z państwami członkowskimi. rozwija regulacje dotyczące wzajemnego uznania certyfikatów bezpieczeństwa wyrobów, a także jednolitych reguł dotyczących ich badań i certyfikacji.
Co do krajowych regulacji ograniczających korzystanie z produktów. Komisja skutecznie inicjuje skargi przed TSUE w odniesieniu do tych z nich, które są ukrytą formą dyskryminacji. Z tego powodu TSUE uznał włoskie reguły dotyczące zakazu korzystania z przyczepek do skuterów („tylko włoskie!”), szwedzkie reguły ograniczające ruch motorówek na ich wodach wewnętrznych („tylko szwedzkie!”) czy portugalski zakaz stosowania przyciemniających folii na szyby samochodowe („w Portugalii nie produkują, a więc zakażmy!”) – za niezgodne z unijnym prawem. Komisja Europejska skutecznie zapobiega także dyskryminacyjnemu opodatkowaniu produktów – zakazanemu przecież także w postanowieniach traktatowych (w szczególności w art. 110 TFUE).
Orka na ugorze – usługi mobilne i cyfrowe
Wszystkie te reguły mają także za zadanie wyrównanie zasad, na których konkurują ze sobą przedsiębiorstwa mające swoje siedziby w Unii Europejskiej i płacące tu podatki. Komisja Europejska stara się zapewnić tę równość także w odniesieniu do przedsiębiorstw, które mają siedzibę w państwach trzecich ale wykonują usługi lub sprzedają towary na terytorium Unii Europejskiej. Szczególnie trudne to zdanie jest w zakresie usług mobilnych (np. usług transportowych) oraz tych świadczonych cyfrowo, w Internecie.
Wyrazistym przykładem trudności w tej mierze jest podejście organów podatkowych do opodatkowania np. usług polegających udostępnianiu platform do zbieraniu od zainteresowanych osób funduszy potrzebnych do wytworzenia nowych produktów lub usług (tj. tzw. platform crawdfundingowych). Szczególnym rodzajem tego rodzaju działalności jest crowfunding produktowy, w którym te osoby, które składają się na pokrycie kosztów stworzenia produktu lub usługi, w ostatecznym rozrachunku ją otrzymują. Jest to zatem swoisty rodzaj przedsprzedaży towarów.
Tego rodzaju crowfunding jest jedną z tych europejskich branż gospodarki cyfrowej, które także świetnie rozwijają się w Polsce. Jednocześnie ta branża jest poniekąd emblematyczna dla pokazania problemów, które przedsiębiorstwa cyfrowe napotykają w konkurencji z przedsiębiorstwami z całego świata. Tu jest bowiem pies pogrzebany – ich usługi świadczone na terytorium UE (w tym i Polski) powinny być nieodmiennie opodatkowane tak samo jak inna dostawa towarów. Same platformy crowdfudningu produktowego powinny być uznawane za sprzedawców. Dotyczy to także platform spoza Unii, które zbierają pieniądze na wytworzenie produktów lub usług a potem zapewniają do nich dostęp tym, którzy w zbiórce wzięli udział. Jeżeli dostawę otrzymuje klient z państwa członkowskiego Unii Europejskiej, także te przedsiębiorstwa powinny być traktowane jak sprzedawcy i stosownie do swojego statusu rozliczać w Unii podatek VAT. Wymagałoby to zarejestrowania dokonanych dostaw i rozliczenia tego podatku w każdym kraju, w którym dostawa jest dokonana.
Nowość rozwiązań gospodarczych branży cyfrowej jest najpewniej głównym powodem nierównego traktowania podatkowego platform crowdfundingowych mających siedzibę w UE i tych z siedzibą poza Unią. Przynajmniej w Polsce (ale też w kilku innych państwach Unii), platformy spoza UE nie rozliczają VAT od sprzedaży. Najpewniej wynika to stąd, że organy skarbowe nie dostrzegają problemu znacznej wartości obrotów takich platform, a także stąd, że platformy te nie mają przecież fizycznej obecności w Polsce czy innym państwie UE – kontrola takich podmiotów napotyka więc znaczne, ale nie niemożliwe do pokonania, przeszkody. W sukurs tym organom może iść orzecznictwo sądów, które przecież uznają, że dochody zrealizowane w Polsce podlegają – odpowiednio - opodatkowaniu CIT lub PIT, a także które uznają za miejsce prowadzenia działalności także to, w którym znajduje się końcówka połączenia internetowego, umożliwiającego sprzedaż towarów lub usług.. Co ciekawe, wsparcie dla tego rodzaju rozumowania można znaleźć nawet w starszym – z pewnością „przedcyfrowym” - orzecznictwie TSUE, które uznaje, że obecność przedsiębiorstwa w danej jurysdykcji może mieć postać każdego, wystarczająco stałego jego „przedłużenia” (tak np. w orzeczeniu w sprawie 33/78 Somafer).
Na razie jednak, unijne plaformy crowdfundingowe muszą konkurować z platofmami pozaunijnymi na nierównych zasadach. Nie należy jednak tego akceptować. Należy zrobić wszystko, co konieczne by po pierwsze, skłonić państwa członkowskie do dokonania odpowiednich zmian praktyki organów podatkowych. Nie można wykluczyć, że konieczne będzie tu skłonienie samej Komisji Europejskiej do działania na rzecz równości zasad konkurencji na rynku wewnętrznym UE. Jest to zatem jeden z tych obszarów, w którym należy oczekiwać energicznego działania rządu.