Rolnicy coraz bardziej zdecydowanie żądają zamknięcia granic dla towarów rolnych z Ukrainy. Ani myślą przerwać blokady. Za tydzień kolejna fala.

Wczoraj od godzin porannych ruch na polskich drogach był utrudniony przez kolejną odsłonę protestów zorganizowanych przez rolników, myśliwych i producentów miodu. Blokowane były centra miast, drogi ekspresowe i szosy lokalne. Stanął ruch ciężarowy na granicy z Ukrainą. To trzecia wielka manifestacja w ostatnich tygodniach.

Na przyszły wtorek z kolei zapowiedziany został najazd na Warszawę, choć nie wszystkie organizacje branżowe popierają tę formę. Lider stowarzyszenia „Oszukana Wieś” Roman Kondrów apeluje, aby akcję protestacyjną skupić na przejściach granicznych z Ukrainą, „gdzie można wygrać najwięcej”. – Ja do Warszawy się nie wybieram, blokowanie miast to nie mój sposób. Apeluję do rolników z całej Polski o przyjazd na granicę, tu jest sprawa do wygrania. Będziemy tu stali, dopóki nie przyjedzie do nas rząd, na czele z premierem Tuskiem – wyjaśnił w rozmowie z DGP Kondrów, dodając, że złożył wniosek do wójta o zgodę na przedłużenie granicznego protestu do kwietnia.

Rolnicy po raz kolejny zarzucają rządowi bierność i mydlenie oczu – za rozmowami i ustaleniami mają nie iść realne działania. Oprócz Tuska domagają się przyjazdu na miejsce także ministrów infrastruktury i rolnictwa.

Ten ostatni wystosował do uczestników list otwarty. Czesław Siekierski podkreślił, że „rolnicy protestują w słusznej sprawie, bo zachowanie produkcji rolnej decyduje o bezpieczeństwie żywnościowym kraju”, to zaapelował, by zamiast uciążliwych dla społeczeństwa blokad dróg wybrać dialog z przedstawicielami rządu. „Całkowite zamknięcie granicy może spowodować wstrzymanie polskiego eksportu towarów rolnych do Ukrainy, co może skutkować likwidacją wielu miejsc pracy” – napisał w liście minister i przypomniał, że w 2022 r. Polska miała 3,5 mld euro nadwyżki w handlu ze wschodnim sąsiadem, a w zeszłym roku polscy rolnicy sprzedali tam towary za 1 mld euro. Siekierski wbił także szpilkę w rząd Mateusza Morawieckiego, pisząc, że „rolnicze protesty miały już miejsce jesienią 2023 r. i były pochodną błędów popełnionych przez poprzednio rządzących”.

W rzeczywistości pierwsze protesty, będące konsekwencją wybuchu wojny w Ukrainie, miały miejsce już w marcu 2022 r., gdy rolnicy z Agrounii – wspierani przez rodzimych przewoźników – blokowali polsko-białoruską granicę, wskazując, że ukraińscy, rosyjscy i białoruscy transportowcy omijają sankcje i wywożą na wschód polskie towary. Napięcia – w formie lokalnych strajków, manifestacji na punktach granicznych, protestów w Warszawie – trwały z mniejszym lub większym natężeniem przez cały 2022 i 2023 r. Rolnicy wskazywali na wyniszczającą ich konkurencję z Ukrainy i domagali się od polskiego rządu wprowadzenia zakazu importu produktów rolnych ze wschodu, w tym przede wszystkim zboża i kukurydzy. Zarzucali politykom, że ich działania ochronne są spóźnione, niewystarczające i narażające polską produkcję na nieuczciwą konkurencję. Od maja do września 2023 r. obowiązywało unijne embargo. Po jego wygaśnięciu – na miesiąc przed wyborami parlamentarnymi – zostało zastąpione embargiem krajowym. Hurtowe ceny produktów rolnych były nadal jednak bardzo niskie, bo tani towar z Ukrainy wciąż trafiał na nasz rynek. Przełomem miało być porozumienie, jakie pod koniec grudnia rząd Donalda Tuska wypracował z koordynującym graniczne protesty stowarzyszeniem „Oszukana Wieś”. Rolnicy na czas świąt zeszli z barykad i mieli decydentom dać czas na spełnienie ustalonych postulatów. Ich cierpliwość jednak szybko się skończyła i niecały miesiąc później znów wyszli na polsko-ukraińskie punkty graniczne. Fala strajków rozlała się na całą Polskę, włączyły się kolejne organizacje rolnicze, a do postulatów dołączono walkę z unijnymi restrykcjami dławiącymi produkcję rolną. To zresztą powód, dla którego na drogi wyjechali rolnicy w wielu innych krajach członkowskich, a ich protesty stały się problemem całej Europy.

Wtorkowe manifestacje pokazały, że nastroje się radykalizują. Na blokadach pojawia się coraz więcej haseł i transparentów wskazujących na antagonistyczne nastawienie do obywateli Ukrainy. Ponownie rozsypano też na tory ukraińskie zboże. Nerwy puszczają również kierowcom uwięzionym w kilometrowych kolejkach do granicy. W sobotę na przejściu granicznym w Medyce jeden z ukraińskich przewoźników znieważył polską flagę, wykonując nią gest podcierania się. 41-letni obywatel Ukrainy został oddany w ręce policji. Prowokator przyznał się do winy i tłumaczył, że „był nietrzeźwy i zmęczony tygodniowym oczekiwaniem na przejazd, nie myślał racjonalnie i bardzo żałuje tego, co zrobił”. Wymierzono mu karę sześciu miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. ©℗