Branże energochłonne za Odrą przetestują nowej generacji subsydia na transformację. Miliardy dopłat mogą pogłębić nierównowagę na rynku UE.
Już wiosną br. niemieckie firmy będą mogły się ubiegać o pomoc w ramach nowego mechanizmu wsparcia dekarbonizacji przemysłu, który pod koniec zeszłego tygodnia uzyskał akceptację Brukseli. Energochłonne zakłady będą konkurować na razie o środki o wartości 4 mld euro. Jeśli jednak ta pierwsza, pilotażowa tura programu – opartego na tzw. klimatycznym kontrakcie różnicowym – się sprawdzi, Berlin będzie dążył do uruchomienia kolejnych aukcji. Docelowo na rynek niemiecki trafić mogą w ten sposób publiczne środki rzędu ponad 20 mld euro, a dodatkowo program ten uzyska wsparcie z unijnego funduszu odbudowy.
Na czym polega nowy mechanizm subsydiowania firm? Najkrócej mówiąc, chodzi o to, żeby odwrócić logikę rządzącą rynkiem w sektorach energochłonnych, gdzie korzystne w długim okresie inwestycje oznaczają straty „tu i teraz” względem tych konkurentów, którzy prowadzą biznes po staremu. Tym bardziej że wiele technologii, pozwalających na eliminację przemysłowych emisji – takich jak produkowany z wykorzystaniem OZE wodór czy instalacje do wychwytu dwutlenku węgla – jest dziś kosztownych. Zastosowanie kontraktów różnicowych ma więc pozwolić przybliżyć horyzont czasowy, w którym inwestycje w dekarbonizację przynosić będą korzyści podejmującym je koncernom.
Ma to wyglądać następująco: firmy będą składać oferty, określając w nich swoje koszty redukcji śladu węglowego i konkretne zobowiązania w tym zakresie. Warunki minimum do udziału w mechanizmie to zobowiązanie do redukcji śladu węglowego o 60 proc. już w ciągu pierwszych trzech lat i o 90 proc. w ciągu 15 lat. Firmy będą też miały obowiązek spełniania przez dotowane przedsięwzięcia kryteriów z tzw. unijnej taksonomii, dokumentu opisującego, które technologie cieszą się w UE wsparciem jako element zielonej transformacji. Zakładana maksymalna wartość wsparcia dla jednego wnioskującego to miliard euro.
Zwycięzcy aukcji – energochłonne zakłady, które zadeklarują gotowość do zrealizowania najdalej idącej dekarbonizacji w najkrótszym czasie i przy najniższym poziomie pomocy – podpiszą z rządem umowy na 15 lat, na których mocy uzyskiwać będą dopłaty do każdej tony CO2, która nie trafi do atmosfery. Wysokość subsydiów wyliczana będzie na bazie różnicy pomiędzy zadeklarowaną stawką referencyjną a rzeczywistymi kosztami rynkowymi ponoszonymi w związku z redukcją emisji. Uwzględniane mają być notowania uprawnień na rynku ETS i różnice kosztów w stosunku do tych ponoszonych przez przemysł korzystający z konwencjonalnych technologii. W momencie kiedy sytuacja na rynku odwróci się i będzie premiować zielony przemysł – np. notowania CO2 przewyższą określoną w kontrakcie cenę referencyjną – to posiadacze kontraktów będą oddawać swoje nadwyżki konkurencyjne do budżetu.
Kierowany przez Roberta Habecka resort gospodarki i klimatu chce, żeby – jeśli się sprawdzi – ten właśnie skomplikowany „pionierski” instrument stał się jednym z filarów niemieckiej transformacji. Podobny mechanizm – choć działający tylko w jedną stronę, a więc nieprzewidujący możliwości zwracania przez firmy nadwyżek do budżetu państwa – testowali wcześniej Holendrzy. Według analityków agencji Bloomberga program walnie przyczynił się tam do rozwoju odnawialnych źródeł energii i rozpowszechnienia zielonych technologii w przemyśle i ciepłownictwie.
Zdaniem unijnej komisarz ds. konkurencji Margrethe Vestager program jest skonstruowany w taki sposób, by znacząco obniżyć emisyjność niemieckiego przemysłu, przyczyniając się tym samym do celów klimatycznych UE, a jednocześnie – ograniczyć do minimum wszelkie zakłócenia konkurencji.
Ale dodatkowe środki mogą pogłębić już istniejącą nierównowagę w zakresie poziomu przyznawanych w Europie subsydiów. Jak wynika z aktualnych danych uzyskanych przez nas w KE, w ciągu ostatnich dwóch lat w ramach poluzowanych zasad przyznawania pomocy publicznej przez kraje członkowskie Bruksela wyraziła zgodę na wsparcie o łącznej wartości ok. 778 mld euro, z czego niemal połowa przypadła na Niemcy. Tamtejsze firmy energochłonne aktywnie na rynkach globalnych mogły liczyć m.in. na rekompensaty części kosztów ponoszonych w związku z zakupem uprawnień do emisji. Od uruchomienia specjalnych kryzysowych zasad pomocy publicznej w ub.r. Berlin wypłacił swoim przedsiębiorstwom ponad 70 mld euro. Dla porównania w Polsce raportowana przez KE wartość wypłaconych subsydiów w okresie od marca 2022 r. do czerwca zeszłego roku to zaledwie 750 mln euro.
– W Niemczech funkcjonują już różne instrumenty wsparcia dla przemysłu energochłonnego. Dodatkowo w punkcie wyjścia ceny na ich rynku energii są niższe niż w Polsce. Jeżeli teraz, oprócz tego, dostaną jeszcze kontrakty różnicowe, będzie to oznaczało silne zaburzenie konkurencji w UE, a w szczególności dla polskich firm. To działanie antyrynkowe – mówi DGP Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej. Wątpliwości, jego zdaniem, budzi też sam sposób skonstruowania nowego mechanizmu, który, jak ocenia ekspert, może podważyć spójność systemu ETS. ©℗