Przerost PR-u nad treścią czy szansa na renesans energetyki jądrowej? Wątpliwości wokół modułowych reaktorów typu SMR narastają. Nie tylko w Polsce.
- Parlament domaga się precyzji
- Tańsze i prostsze w budowie? To się okaże
- Druga połowa lat 30.
- Tymczasem w Kanadzie…
- Ze szkodą dla państwa
Parlament domaga się precyzji
Jest mało prawdopodobne, aby pierwszy brytyjski reaktor typu SMR rozpoczął pracę przed 2035 r., który rząd przyjął jako termin osiągnięcia dekarbonizacji elektroenergetyki – to konkluzją prac komisji audytu środowiskowego Izby Gmin, analizującej plany w zakresie rozwoju małych jednostek jądrowych. Ustalenia posłów to spory cios w ambicje gabinetu Rishiego Sunaka, który w zeszłym roku zapowiedział wielki powrót atomu.
Obecne ok. 6 GW mocy jądrowych, którymi dysponuje Wielka Brytania, miałoby zostać powiększone aż czterokrotnie do 2050 r. W tym celu, jak przewiduje przedstawiona w styczniu br. strategia brytyjskiego rządu, poczynając od 2030 r., w każdej pięciolatce do sieci powinno być podłączanych 3-7 GW nowych źródeł wytwórczych. Kluczową rolę w tych planach mają odegrać właśnie SMR-y.
W liście do sekretarz stanu ds. bezpieczeństwa energetycznego i neutralności klimatycznej Claire Coutinho posłowie wezwali gabinet Sunaka do pilnego sprecyzowania swojej wizji. Wskazano, że obecne dokumenty rządu dopuszczają bardzo znaczący rozstrzał efektów programu jądrowego – w mniej korzystnym scenariuszu mowa jest o zaledwie 12 GW mocy jądrowych w 2050 r. Do 2035 r., kiedy zakładano cel neutralności klimatycznej w elektroenergetyce, najprawdopodobniej nie zakończy się, według nich, budowa ani jednego SMR-u. Ich rola w zastępowaniu produkcji prądu z paliw kopalnych jest więc pod znakiem zapytania – czytamy w liście.
Tańsze i prostsze w budowie? To się okaże
Brytyjscy posłowie zwrócili również uwagę na inne problemy, jakie rodzi wczesny etap komercyjnego rozwoju małych reaktorów. Wskazano, że oczekiwania wobec tych technologii, związane z ograniczeniem czasu i kosztów budowy, czekają na praktyczną weryfikację. Choć faktem jest, że doświadczenia wskazują, że większa standaryzacja produkcji pozwala na zwiększanie efektywności i obniżanie kosztów, zwiększanie skali może też – jak podkreślają parlamentarzyści – nieść ze sobą wyzwania, np. w zakresie zarządzania czy kontroli jakości. Istnieją w związku z tym przesłanki, dodali, że ostatecznie redukcje kosztów mogą być nie być tak znaczące. Źródłami ryzyka dla projektów SMR – w ich ocenie – może być m.in. zabezpieczenie dostępu do specjalistów i płynność łańcuchów dostaw dla nowych inwestycji.
Druga połowa lat 30.
Niewiele lepiej rysują się perspektywy realizacji pierwszych reaktorów w innych krajach europejskich, które w przeciwieństwie do Brytyjczyków nie dysponują własnymi technologiami czy choćby istniejącą już flotą elektrowni jądrowych. – Przygotowania do wdrożenia reaktorów GE Hitachi w Kanadzie są relatywnie zaawansowane, inne projekty na tym tle mają dziś niewiele więcej niż prezentacje w Powerpoincie – ocenia jeden z naszych rozmówców z branży.
– Duże reaktory mają za sobą dziesiątki wdrożeń, dekady mozolnej pracy, wprowadzania korekt i modyfikacji nieudanych rozwiązań. OK, ostatnia fala targanych opóźnieniami i wielokrotnymi przekroczeniami budżetów budów w Europie i USA zepsuła im reputację, ale SMR-y będą musiały przejść bardzo podobną drogę. Jeżeli projekt kanadyjski wypali, jest szansa na to, że ruszą kolejne inwestycje w Europie. Optymistyczna perspektywa dla ich ukończenia to druga połowa lat 30. – słyszymy. – Działa trochę podobny mechanizm, co w przypadku wodoru. Politycznie takie „cudowne rozwiązania” dobrze się sprzedają. Ale inwestowanie dużego kapitału politycznego w niepewne technologie może się zemścić. A jeśli nie będziemy budować tego, co jest dostępne na rynku dzisiaj, to za 10 lat branża nie będzie miała ludzi i kompetencji do wdrażania reaktorów kolejnej generacji – podkreśla osoba z branży.
Tymczasem w Kanadzie…
Z kilku źródeł w branży docierają do nas sygnały, że szacowany koszt budowy najbardziej w tym momencie zaawansowanego projektu SMR, czyli reaktora BWRX-300 w Darlington, w kanadyjskim stanie Ontario może sięgnąć 15-20 mln dol. za każdy megawat zainstalowanej mocy. Dla elektrowni składającej się z czterech tego typu bloków – jakie w Polsce planowała spółka Orlen Synthos Green Energy (OSGE) – oznaczałoby wartość inwestycji na poziomie co najmniej kilkunastu miliardów dolarów. Dla porównania, według ostatnich szacunków think tanku Britain Remade, koszty najdroższych dużych jednostek jądrowych budowanych w ostatnich latach, brytyjskiego Hinkley Point C i amerykańskiego Vogtle, po uwzględnieniu inflacji, mieściły się w przedziale 10-11 mln funtów dol. za megawat (ekwiwalent 12,5-14 mln dol.). Na fakt, że koszty jednostkowe pierwszej fali małych reaktorów mogą być „wyraźnie wyższe” niż dla „dużego atomu” wskazywali też badacze z amerykańskiego MIT.
Koncerny jądrowe deklarują jednak, że po, siłą rzeczy najdroższym, pierwszym wdrożeniu nowej technologii kolejne inwestycje mogą przynieść oszczędności rzędu nawet 40 proc. Pierwsze oficjalne szacunki – jak deklaruje inwestor z Darlington, spółka Ontario Power Generation (OPG) – mają zostać upublicznione za rok.
Na zeszłorocznej konferencji klimatycznej w Dubaju dyrektor operacyjna OPG Nicolle Butcher mówiła, że przedwczesne określanie kosztów inwestycji, które później stanowią podstawę do ich publicznego rozliczania, za jeden z błędów popełnianych w ostatnich latach przy projektach jądrowych. – Dlatego nie podaliśmy kosztów budowy pierwszego SMR-a i nie zrobimy tego, dopóki nie zakończymy prac inżynieryjnych i nie będziemy mieli pełnego obrazu jak one się kształtują – tłumaczyła. – Spodziewamy się, że pod koniec przyszłego roku lub na początku 2025 uzyskamy ostateczną zgodę na budowę (…) i wtedy będziemy mieli jasność, ile może kosztować pierwszy reaktor, ale też jakie będą koszty budowy czterech modułów (…). Bo ten pierwszy, to wiemy, będzie droższy niż kolejne – dodała Butcher.
Jak wskazują nasi rozmówcy, 15-20 mln dol. za megawat to stawka porównywalna z anulowanym w zeszłym roku flagowym projektem NuScale’a w amerykańskim stanie Idaho. To właśnie rosnące koszty i ograniczone zainteresowanie po stronie odbiorców energii złożyły się na fiasko tamtego przedsięwzięcia, a w konsekwencji na masowe zwolnienia załogi spółki. W rezultacie niepewne są losy innych inwestycji wykorzystujących technologię NuScale’a, w tym elektrowni, którą miał w planach polski KGHM. Miedziowy koncern, który latem zeszłego roku uzyskał rządowe zielone światło na podjęcie prac nad budową takiej jednostki na terenie wielkopolskich gmin Lubasz i Wieleń, chciał postawić na reaktory VOYGR ze względu na relatywnie zaawansowany etap procedur licencyjnych dla tej technologii w amerykańskiej Komisji Dozoru Jądrowego, ale nie wyklucza też współpracy z innymi dostawcami, np. brytyjskim Rolls-Roycem albo francuskim EDF.
Ze szkodą dla państwa
Tymczasem plany budowy elektrowni zasilanych małymi reaktorami przez OSGE po raz kolejny znalazły się pod publicznym ostrzałem. Do sprawy, którą szeroko opisywaliśmy w DGP w grudniu, odniósł się podczas jawnej części zwołanej przez prezydenta Rady Gabinetowej premier Donald Tusk. Według niego w postępowaniu, które w grudniu doprowadziło do wydania przez ówczesną minister klimatu Annę Łukaszewską-Trzeciakowską decyzji zasadniczych umożliwających rozpoczęcie przygotowań sześciu inwestycji, służby „wielokrotnie zwracały uwagę, że spółka, która ma zajmować się małymi reaktorami, powstała ze szkodą dla interesów państwa polskiego”.
Podobne do obecnego szefa rządu zdanie na temat inwestycji OSGE wyrażał Mariusz Kamiński, który jako koordynator służb specjalnych w rządach PiS nadzorował działania Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. ABW jest jednym z organów, które muszą wydać swoją opinię w sprawie każdego projektu jądrowego ubiegającego się o wsparcie władz państwowych. I – co potwierdzają dokumenty, które uzyskaliśmy w resorcie klimatu na podstawie wniosku o informację publiczną – w przypadku planów Daniela Obajtka i Michała Sołowowa, dwukrotnie przekazała MKiŚ negatywne stanowisko (za drugim razem w odpowiedzi na odwołanie inwestora). Wkrótce po otrzymaniu przez OSGE pozytywnych decyzji rządu Kamiński tłumaczył, że na podstawie przeprowadzonego w tej sprawie postępowania Agencja uznała, że prowadzone przez spółkę inwestycje w nienależyty sposób zabezpieczyły interesy Skarbu Państwa, w tym Orlenu.
We wtorek Tusk poszedł dalej i zasugerował wprost, że Łukaszewska-Trzeciakowska została – najprawdopodobniej – powołana do rządu na dwa tygodnie przed przekazaniem władzy w ręce obecnej koalicji w tym właśnie celu, by wydać decyzje korzystne dla przedsięwzięcia Orlenu i Synthosu. To nie pierwsze tak mocne słowa premiera w tej sprawie. Tusk odnosił się do sprawy małych reaktorów jądrowych OSGE już podczas sejmowego expose, wspominając o podejrzeniu, że w sprawie mogło dojść do „korupcji na dużą skalę” i zapowiadając przedstawienie „w ciągu kilkudziesięciu godzin” informacji o tym, jak doszło do wydania pozytywnej decyzji rządu. Paulina Hennig-Kloska, która wkrótce potem objęła urząd ministra klimatu w jego rządzie zapowiadała z kolei w DGP, że dokumenty dotyczące tej sprawy będą jednymi z pierwszych, o które poprosi w resorcie. Rządowe młyny mielą jednak powoli. Dwa miesiące później MKiŚ informuje nas, że „możliwe scenariusze rozwiązania tej sytuacji” są wciąż analizowane, a o ewentualnych decyzjach informować będzie „w późniejszym terminie”.
Z Orlenem lub bez?
Minister aktywów państwowych Borys Budka zapowiedział tymczasem, że sytuacja w spółce odpowiedzialnej za projekt jądrowy zostanie poddana audytowi przez nowe, wyłonione w konkursie władze Orlenu. Sam nie chciał przesądzić, czy projekt ten będzie kontynuowany, zastrzegł jednak, że nie kwestionuje potrzeby rozwoju małych reaktorów jądrowych.
W zeszłym tygodniu prezes OSGE Rafał Kasprów stwierdził, że byłoby „niedobrze”, gdyby Orlen wycofał się z projektu, ale zapewnił jednocześnie, że przedsięwzięcie może być kontynuowane także bez tego koncernu. Według naszych rozmówców wycofanie się polskiego koncernu naftowego z projektu mógłby jednak zmusić Synthos do ponownego ubiegania się o aprobatę rządu. Przepisy specustawy jądrowej przewidują bowiem konieczność zwrócenia się do ministra właściwego ds. energii o zgodę na osiągnięcie pozycji dominującej w spółce, która uzyskała wcześniej decyzję zasadniczą rządu.
Niezależnie od rozstrzygnięć, które zapadać będą w rządzie i Orlenie, najprawdopodobniej nie dojdzie do skutku przynajmniej jedna z sześciu inwestycji, na które OSGE ma wstępną zgodę rządu. Chodzi o projekt krakowski, z na którego kontynuację nie zdecydował się właściciel terenu i potencjalnie jeden z głównych odbiorców energii z SMR-ów, huta ArcelorMittal.
Atomowy PR
Jak pisaliśmy w grudniu, w związku z opinią ABW wydanie decyzji odmownej rekomendował szefowej Ministerstwa Klimatu i Środowiska jej własny resort. Projekt w takim brzmieniu przygotowali urzędnicy Departamentu Energii Jądrowej MKiŚ i aprobował go wiceminister Adam Guibourgé-Czetwertyński, który pełnił jednocześnie funkcję pełnomocnika ds. strategicznej infrastruktury energetycznej.
Kilka lat wcześniej, jeszcze przed włączeniem się do projektu przez Orlen, przed przedsięwzięciami Michała Sołowowa (właściciela Synthosu) związanymi z atomem ostrzegało rząd także Centralne Biuro Antykorupcyjne. W ocenie analityków służby stanowić one miały element polityki wizerunkowej spółki i nie zmierzały do faktycznej realizacji SMR-ów.