Branże drobiarska i cukrowa z pewnym rozczarowaniem przyjęły informację o proponowanym przez Komisję Europejską sposobie naliczania kwot na import mięsa drobiowego, jaj i cukru z Ukrainy. Choć mówią, że jest to krok we właściwym kierunku, to zaznaczają, że krok zdecydowanie zbyt mały.
– Z jednej strony wprowadzony limit jest lepszy niż brak limitu. Z drugiej strony nie rozumiemy, czemu okresem referencyjnym mają być lata 2022–2023, co pozwoli na import 320 tys. t cukru w pierwszym okresie i 145 tys. t cukru w drugim okresie – mówi mi dyrektor Związku Producentów Cukru w Polsce Michał Gawryszczak. Rozczarowanie jest zrozumiałe, jeśli się weźmie pod uwagę, że zgodnie z zapisami z przedwojennej umowy Ukraina miała ustalony bezcłowy kontyngent taryfowy, pozwalający na przywóz do UE maksymalnie 20 tys. t cukru rocznie.
Podobne niezadowolenie zgłasza branża drobiarska. – Jest to krok w dobrym kierunku, ale sposób wyliczenia i wysokość progu, po którego przekroczeniu zostaną przywrócone cła, nie są satysfakcjonujące. Problemem jest również moment, od kiedy będą obowiązywać nowe procedury. Do czerwca pozostały cztery miesiące, w tym okresie mogą wjechać do UE, w tym Polski, ogromne ilości cukru – komentuje Rafał Strachota z Krajowego Związku Plantatorów Buraka Cukrowego. Takie same obiekcje ma Andrzej Danielak, prezes Polskiego Związku Zrzeszeń Hodowców i Producentów Drobiu. – Niestety propozycje są oparte na danych z dwóch ostatnich lat, czyli okresu o najwyższych wolumenach wysyłanych z Ukrainy na rynki unijne, a szczególnie na rynki im najbliższe. Ukraiński towar jest gorszy jakościowo, ale w cenach o 30–40 proc. niższych – ocenia.
Stanowisko resortu rolnictwa
W polskim Ministerstwie Rolnictwa też nie kryje się, że przyjęte rozwiązanie nie jest zadowalające. W komentarzu, jaki DGP otrzymał z resortu, podkreślono, że ministerstwo „prezentowało stanowisko, i je podtrzymuje, że zamiast przedłużać autonomiczne zawieszenie ceł wobec Ukrainy, należy raczej powrócić do kwot taryfowych wynikających z układu o stowarzyszeniu UE–Ukraina”. Wskazano też, że proponowana przez stronę polską stopniowa wzajemna liberalizacja handlu powinna być połączona ze zbliżeniem ukraińskiego prawa do unijnych regulacji dotyczących standardów i wymogów produkcji rolnej. Takich zapisów, obligujących producentów ukraińskich do prowadzenia coraz bardziej jakościowego rolnictwa, w nowej propozycji umowy próżno jednak szukać.
Również Komisja Europejska nie ugrała do końca tego, co planowała jeszcze kilka tygodni temu. W dniach poprzedzających ogłoszenie decyzji w DGP na bieżąco przedstawialiśmy dynamicznie zmieniające się scenariusze. Początkowo KE optowała za utrzymaniem całkowicie wolnego handlu z Ukrainą. Później – na bazie naszych przesłuchów z brukselskich korytarzy – informowaliśmy o lekkich ustępstwach, na które zaczęła być gotowa główna unijna decydentka, czyli przewodnicząca KE Ursula von der Leyen. Ostatecznie do dalszego procedowania przeszła oferta, zgodnie z którą trzy najbardziej wrażliwe produkty (jaja, drób i cukier) będą od razu objęte kontyngentami, zaś napływ pozostałych towarów rolnych może zostać w dowolnej chwili ograniczony. Wystarczy, że Bruksela oceni (choć będzie to decyzja uznaniowa, na co też kręcą nosem rolnicy), że napływ danego produktu znad Dniepru powoduje zaburzenia w choćby jednym kraju Wspólnoty.
Ukraina zadowolona z decyzji KE
Wydaje się, że KE ugięła się pod presją głosów zarówno urzędników (minister Czesław Siekierski i komisarz UE ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski trzymali wspólny front, by chronić polską i unijną produkcję), jak i samych rolników. Będąc w decydujących dniach w Brukseli, słyszałem od dobrze poinformowanych osób, że von der Leyen boi się narastającego niezadowolenia farmerów i nie będzie chciała iść w zaparte. W środę i czwartek, gdy zapadały najważniejsze decyzje, belgijscy rolnicy zablokowali śródmieście Brukseli. Centralnym punktem protestów był budynek Parlamentu Europejskiego, wokół którego stanęło kilkaset ciągników, co nie tylko skutecznie paraliżowało ruch na brukselskich ulicach, lecz także utrudniało urzędnikom poruszanie się między budynkami i instytucjami UE. Te wydarzenia nie mogły pozostać przez unijną wierchuszkę niezauważone czy zignorowane. I choć postulaty zachodnioeuropejskich farmerów ogniskują się głównie wokół poluzowania bardzo restrykcyjnej polityki prośrodowiskowej („Green Deal”, „Fit for 55”), to protestujący niosą też na sztandarach problem ukraiński. Ukrócając, nawet nieznacznie, skalę importu produktów znad Dniepru, KE wysłała więc do unijnych rolników sygnał: „słyszymy was, działamy”, co przynajmniej częściowo złagodziło napięcie.
W zasadzie jedyną stroną, która nadal może być w pełni zadowolona z zeszłotygodniowych rozstrzygnięć, jest Kijów. Pamiętając o dramacie, którego od dwóch lat doświadczają Ukraińcy, i o dewastujących dla tamtejszej gospodarki skutkach wojny, trzeba odnotować, że bezcłowy i nielimitowany handel z UE był im na rękę. I ukraińscy producenci rolni z tych przywilejów chętnie korzystają. W 2023 r. wprowadzili na unijny rynek prawie 175 tys. t drobiu (przedwojenny limit – 90 tys. t), ponad 35 tys. t jaj (6 tys.) oraz prawie 470 tys. t cukru (20 tys.). Pozorne bariery nałożone przez UE, które mają obowiązywać od czerwca 2024 r., w praktyce nie wyrządzą ukraińskiemu eksportowi żadnej krzywdy. Dość powiedzieć, że różnica między limitem na cukier sprzed 2022 r. a obecnie postulowanym (320 tys. t) jest 16-krotna.
Efekt tego kilkutygodniowego przeciągania liny między trzema interesariuszami jest taki, że mamy dwie strony skromnie usatysfakcjonowane (rolnicy, KE) i jedną znacząco usatysfakcjonowaną (Ukraina). Można więc mówić o kompromisie, choć to kompromis, z którego najbardziej zadowolony może być Kijów. ©℗