Na nowe ubezpieczenia nie ma chętnych. Przedsiębiorcy wolą wysyłać towar z kraju, niż produkować go na Wschodzie.

Nikt nie skorzystał dotąd z oferowanego od trzech miesięcy przez KUKE polskim firmom ubezpieczenia inwestycji bezpośrednich w Ukrainie oraz zabezpieczenia spłaty ich finansowania. Produkt może objąć projekty związane z budową fabryki, centrum magazynowego, dystrybucji, akwizycją, a także przedsięwzięcia związane z odbudową i modernizacją Ukrainy, np. przez odtwarzanie zniszczonej infrastruktury energetycznej czy paliwowej.

– Coraz częściej pojawiają się pytania od firm o możliwość ubezpieczania inwestycji na rynku ukraińskim, ale finalnych wniosków od klientów i finansujących banków jeszcze nie ma – mówi Piotr Maciaszek, dyrektor departamentu ubezpieczeń i współpracy międzynarodowej w KUKE.

Dodaje, że inaczej wygląda sytuacja w przypadku wymiany handlowej, która po krótkiej przerwie z początku agresji Rosji na Ukrainę, od czerwca 2022 r. jest ponownie objęta ubezpieczeniem należności handlowych i gwarancjami pod akredytywy. Tu wartość zabezpieczonych transakcji przekracza 2 mld zł.

Brak wniosków o ubezpieczenie inwestycji może zaskakiwać. Jak mówi Jacek Piechota, prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej, już 32 polskie firmy mogą się pochwalić konkretnymi planami przedsięwzięć, jakie chciałyby zrealizować w Ukrainie. Mowa o zakładach produkcyjnych.

Polska Agencja Inwestycji i Handlu informuje o ponad 3 tys. podmiotów zainteresowanych współpracą z Kijowem.

– Firmy robią rozeznanie rynku: w co najlepiej zainwestować, na jakich zasadach mogą to zrobić, czy mogą liczyć na jakieś ulgi ze strony ukraińskiego rządu. Jednym słowem, badają teren. Inwestycji natomiast jak na razie nie ma – przyznaje Karol Kubica, dyrektor zagranicznego biura PAIH w Kijowie.

I przyznaje, że wcale się temu nie dziwi. Według niego inwestowanie dziś w Ukrainie, zwłaszcza od podstaw, to wyzwanie. Przede wszystkim dlatego, że brakuje pracowników, głównie mężczyzn.

– Ci, którzy nie walczą na froncie, nie chcą się oficjalnie zatrudniać. Muszą bowiem przedstawić dokument, który potwierdzi, że nie są akurat potrzebni na froncie. Nie chcą się natomiast o niego ubiegać w obawie, że zostaną wcieleni do wojska – tłumaczy Kubica.

Inna sprawa to nasilenie się w ostatnim czasie nalotów na Ukrainę. – To powoduje ciągle przestoje w pracy, bo trzeba się udawać do schronu. Dla fabryk to przerwanie ciągłości produkcji, a dla ich właścicieli konieczność wypłaty pełnego wynagrodzenia – dodaje przedstawiciel PAIH.

Brakuje też osób, które mogłyby realizować inwestycje na miejscu. – Tu można by akurat skorzystać z polskich podwykonawców – podpowiada Jacek Piechota. Przyznaje jednak, że w podejmowaniu decyzji o inwestycji w Ukrainie nie pomagają informacje o załamaniu kontrofensywy czy o kończących się w USA środkach na uzbrojenie dla broniącego się kraju.

– Wizja szybkiego rozwiązania konfliktu oddala się w czasie. Budowa zakładu wymaga zaangażowania się w projekt przynajmniej przez dwa lata. Istnieje ryzyko, że jak zostanie zrealizowany, to ulegnie uszkodzeniu. Wolimy więc na razie swoje moce przekierować na inne inwestycje. Bardziej pewne – mówi przedstawiciel jednej z firm przetwórczych.

Na razie oprócz Polski własne instrumenty zabezpieczenia przed skutkami wojny w Ukrainie wprowadziły: Niemcy, Wielka Brytania, Francja i Szwecja. ©℗