W tym biznesie porażek było znacznie więcej niż sukcesów.
Każdy by chciał mieć własny bank, prawda? Dziś coś takiego to rzadkość, lecz w minionym trzydziestoleciu (z małym okładem) mieliśmy wiele prywatnych banków. I nader często zdarzało się, że były to niewypały.
Kolekcjoner tarcz
Dziś, gdy powiedzielibyśmy „bank z prywatnym właścicielem”, w dziewięciu na 10 przypadków (o 10. trochę później, a jeszcze dalej o 11.) pomyślelibyśmy zapewne o Leszku Czarneckim. Piętnaście lat temu na czele listy najbogatszych Polaków, już wcześniej honorowany przez „Financial Times” jako wschodząca gwiazda środkowoeuropejskiego biznesu, mógłby pokusić się nawet o miano kolekcjonera banków.
W finansach zaczynał od leasingu. Na początku lat 90. stworzył Europejski Fundusz Leasingowy, który w krótkim czasie stał się największą firmą w branży. Po 10 latach od uruchomienia firmy sprzedał ją za ok. miliard euro francuskiemu bankowi Credit Agricole. Marka EFL była na tyle silna, że Francuzi do dziś jej nie zmienili (zmieniło się tylko logo). Zarobione pieniądze biznesmen przeznaczył na budowę grupy bankowo-ubezpieczeniowej (wejścia w bankowość próbował w latach 90., ale bez powodzenia). Zaczął w 2004 r. od odkupienia Górnośląskiego Banku Gospodarczego i przemianowania go na Getin Bank. Niedługo potem Czarnecki po raz pierwszy pomógł nadzorowi: odkupił pogrążony w kłopotach łódzki Bank Przemysłowy i połączył obie instytucje.
Na tym jego apetyt nie wygasł: wkrótce przejął Wschodni Bank Cukrownictwa z siedzibą w Lublinie. Tym razem pomógł grupie największych banków – parę lat wcześniej zrobiły one zrzutkę na dokapitalizowanie WBC, które uchroniło lubelski bank przed upadkiem. Na bazie WBC powstał Noble Bank – łączący bankowość dla bogatych klientów z kredytami hipotecznymi (oczywiście: we frankach). Z czasem Getin Bank i Noble Bank zostały połączone.
Ale to nie koniec bankowych przejęć Czarneckiego. W 2010 r. odkupił Allianz Bank Polska od niemieckiej grupy ubezpieczeniowej, która po mniej więcej dwóch latach od startu uznała, że biznes bankowy w Polsce nie jest dla niej. Przemianował spółkę na GetBank. A wkrótce do grupy dołączył kolejny „klocek” – amerykański koncern General Motors sprzedał mu GMAC Bank, udzielający głównie kredytów samochodowych. Czyli zajmujący się biznesem doskonale Czarneckiemu znanym, bo i EFL wyrósł na leasingu aut i dla Getin Banku była to ważna część działalności. GMAC Bank wcześniej nazywał się Opel Bank, a jeszcze wcześniej Hortex Bank. To tę instytucję w połowie lat 90. bezskutecznie starał się przejąć biznesmen z Wrocławia.
Na początku poprzedniej dekady Czarnecki mógł stać się głównym konkurentem dla państwowych banków – starał się o przejęcie Banku Zachodniego WBK, sprzedawanego przez poturbowaną przez globalny kryzys finansowy irlandzką grupę AIB. Finalnie BZ WBK, kierowany przez Mateusza Morawieckiego, trafił w ręce hiszpańskiej grupy Santander.
GMAC Bank stał się rosnącym jak na drożdżach Idea Bankiem. Getin Noble Bank po zatrzymaniu biznesu frankowego miał trochę słabszy czas, ale jeszcze w 2014 r. był wyceniany na prawie 10 mld zł. A Czarnecki cały czas kupował – od wycofujących się z Polski lub ograniczających działalność w naszym kraju bankowych grup z zagranicy. W 2012 r. przedmiotem transakcji była detaliczna część skandynawskiego DnB Bank Polska, a rok później belgijsko-francuska z pochodzenia Dexia Kommunalkredit. Większość z tego to były niewielkie instytucje. Jaki sens w ich kupowaniu? Na ogół były na minusie, nowy właściciel zyskiwał „tarczę podatkową”.
Niestety nie było „tarczy frankowej” ani „GetBackowej”. I dwa banki, przez które finalnie była prowadzona bankowa działalność Czarneckiego, wpadły w tarapaty, a ostatecznie – mimo prób uzdrawiania – stały się przedmiotem przymusowej restrukturyzacji. Czarnecki widział obie operacje jako działanie władz na polityczne zlecenie poprzedniej ekipy rządowej. Wśród bankowców przeważa opinia, że dobrze, że dwa duże problemy sektora udało się załatwić bez ogłaszania upadłości (wtedy pojawiłaby się konieczność wypłaty środków gwarantowanych).
Kłopotliwe weksle
Dziś na listach najbogatszych Polaków brylują Michał Sołowow i Zygmunt Solorz-Żak. Pierwszy próbował wielu biznesów, ale specjalnego doświadczenia w bankowości nie miał. Najwyraźniej ma ochotę na to, by spróbować sił i na tym polu – był wymieniany jako poważny kandydat do zakupu VeloBanku (tę instytucję sprzedaje Bankowy Fundusz Gwarancyjny, Velo to zdrowa część biznesu Getin Noble’a).
Drugi, jeśli patrzeć na czas trwania inwestycji, jest w bankowości dłużej nawet od Czarneckiego. Więc to pewnie z nim byłoby związane 10. skojarzenie na hasło „prywatny właściciel banku”. Większościowym udziałowcem Invest-Banku stał się w drugiej połowie lat 90., mając już telewizję, ale będąc jeszcze przed zaangażowaniem w biznes telekomunikacyjny, energetyczny czy nieruchomościowy. Tyle że dość nieszczęśliwie wybrał zarówno cel inwestycji, jak i partnera biznesowego. Invest-Bank stworzył biznesmen z Wielkopolski Piotr Bykowski, który stał również za uruchomieniem Banku Staropolskiego. Obie instytucje dość mocno współpracowały, ale do połączenia nie doszło.
W ostatecznym rozrachunku Staropolski na początku 2000 r. zbankrutował (długo była to największa upadłość w naszym sektorze, w wymiarze nominalnym pobił ją spółdzielczy SK Bank w 2015 r.), jak się okazało, wyprowadzono z niego pieniądze. Bykowski został aresztowany, próbował uciekać, skacząc z drugiego piętra sądu, proces trwał kilkanaście lat, w pierwszej instancji zakończył się uniewinnieniem, prawomocny wyrok dwóch lat więzienia zapadł dopiero w ubiegłym roku.
Dla historii Invest-Banku istotne jest jednak to, że Bykowski miał być posiadaczem weksli o wartości 0,5 mld zł, jakie wystawił podobno Invest-Bank. Konieczność ich wykupienia oznaczałaby de facto upadłość banku. „Zdaniem Zarządu Banku nie istnieje żaden wiarygodny tytuł do zakwalifikowania sprawy (weksli – red.) do grupy zobowiązań warunkowych, a informacja jest ujawniana jedynie ze względu na medialny charakter zdarzenia” – napisano w ostatnim sprawozdaniu finansowym (które zresztą pokazało niewidziany długo zysk). Ale przecież nie przez jakąś nadmiarową „oszczędność” – Solorz unikał wkładania do banku nowych pieniędzy.
Przez ćwierć wieku funkcjonowania banku pod kontrolą obecnego właściciela kilka razy mówiło się o planach rozwijania działalności, ale na tym się kończyło.
Doszło do tego, że Plus Bankiem (zainwestowano w nową nazwę) coraz mocniej interesował się nadzór. I kilka lat temu zdecydował się na rzadko spotykane rozwiązanie – dał bankowi szereg ograniczeń w prowadzeniu działalności, jak zakaz udzielania kredytów większych niż 50 tys. zł, zakaz zwiększania portfela kredytowego czy zakaz oferowania depozytów z promocyjnym oprocentowaniem. Efektem było skurczenie bilansu („Bank w latach 2018–2022 znacząco ograniczył aktywność, koncentrując się głównie na bieżącej obsłudze aktywnych klientów, prowadzeniu działań restrukturyzacyjnych i windykacji, przy jednoczesnym zaprzestaniu sprzedaży nowych kredytów” – napisał audytor w opinii do sprawozdania za 2022 r.), a Plus Bank stał się chyba najmniejszym z działających na naszym rynku banków komercyjnych.
Trzeba powiedzieć, że w ostatnich latach właściciel wyasygnował pieniądze na zasilenie kapitałowe (w 2022 r. zarejestrowano nawet trzy emisje akcji). Pomogło o tyle, że – jak wynika z ostatniego sprawozdania finansowego – bankowi przestało grozić zawieszenie działalności albo zaaranżowane przez nadzór przymusowe przejęcie przez konkurencję.
Ciekawostka związana z Plus Bankiem: gdy w 2018 r. zrobiło się głośno o problemach Leszka Czarneckiego z Getin Noble Bankiem i nadzorem – bo na jaw wyszła rozmowa, w której ówczesny szef KNF domagał się tam stanowiska dla wskazanego przez siebie człowieka, ten człowiek był już w radzie nadzorczej Plus Banku. I wciąż był tam, gdy ostatnio sprawdzałem dane w Krajowym Rejestrze Sądowym, czyli na początku grudnia.
Trudny biznes
Bankowych porażek najbogatszych było więcej. Inny przykład to Bank Współpracy Europejskiej Aleksandra Gudzowatego, właściciela Bartimpeksu, pośrednika w handlu między Polską a Rosją. Jeszcze w pierwszej połowie lat 90. Bartimpex odkupił od Skarbu Państwa kulejący Bank Turystyki i przemianował go najpierw na Bank Wschodnio-Europejski, później nadając mu docelową nazwę. BWE miał udział w finansowaniu budowy Gazociągu Jamalskiego, ale później właściciel i menedżerowie mieli na niego różne pomysły, z których żadnego nie udało się z sukcesem zrealizować. Pod koniec lat 90. Gudzowaty, w poprzednich latach jeden z liderów list najbogatszych Polaków, stracił wpływy zarówno w Rosji, jak i w Polsce, jego najważniejsza firma zaczęła się kurczyć. Podobnie bank, dla którego finalnie znaleziono nowego właściciela – amerykański fundusz inwestycyjny.
Wspominając prywatnych właścicieli banków, którym „nie wyszło”, możemy sięgnąć jeszcze trochę bardziej wstecz – do Pierwszego Komercyjnego Banku, otwartego na początku lat 90. w Lublinie przez amerykańskiego biznesmena Davida Bogatina. Był to jeden z pierwszych niepaństwowych graczy na naszym rynku, który otworzył się po 1989 r. i który znalazł prosty sposób na odniesienie sukcesu – przyciągał klientów wysokim oprocentowaniem depozytów. Cóż z tego, skoro okazało się, że Bogatin wybrał Polskę do prowadzenia biznesu, bo w USA był ścigany za oszustwa podatkowe, a do tego kapitał banku pochodził z kredytu (co w bankach nie jest dopuszczalne), a dokonane dokapitalizowanie było fikcyjne. Były tam jeszcze pewne zwroty akcji, ale finalnie PKBL został przejęty i w ten sposób uratowany przez Narodowy Bank Polski. Po paru latach bank sprzedano większemu konkurentowi.
Złote strzały
Ale były też sukcesy. Jak Alior Bank. Wprawdzie kapitał pochodził z zagranicy, ale od rodziny o polskich korzeniach – właścicielem grupy Carlo Tassara, która wyłożyła początkowe 400 mln euro, jest pochodzący z Polski Romain Zaleski. Jednak mózgiem operacji był inny Polak – Wojciech Sobieraj, wcześniej doradca w The Boston Consulting Group i wiceprezes, który miał walny udział w wyprowadzeniu regionalnego Banku Przemysłowo-Handlowego na drugie miejsce w kraju.
Z Aliorem Sobieraj wystartował tuż po wybuchu globalnego kryzysu finansowego, w trakcie którego banki za granicą kładły się pokotem. W Polsce udało mu się osiągnąć spektakularny sukces. Dzięki szybkiemu wzrostowi – jak mówią finansiści: organicznemu – oraz kilku przejęciom nowy bank w ciągu kilku lat znalazł się w pierwszej dziesiątce krajowego sektora. Z powodzeniem zadebiutował na giełdzie. Sobieraj i jego zespół mógł liczyć zarobki w dziesiątkach, jeśli nie setkach milionów. W 2015 r. głównym właścicielem został Powszechny Zakład Ubezpieczeń, Alior wszedł więc w sferę wpływów państwa. Po paru miesiącach od transakcji władzę przejął PiS, jednak twórca banku pozostał na stanowisku jeszcze półtora roku. Jego odejście rozkręciło karuzelę prezesów w Aliorze. Chodziło nie tylko o politykę, lecz także o to, że – jak się okazało – drugą stroną sukcesu było kilka trudnych transakcji, które w ostatecznym rozrachunku sporo kosztowały.
Mniej spektakularne – a to dlatego, że bez debiutu giełdowego i bez otoczki związanej z zaangażowaniem państwa – były dokonania Mariusza Łukasiewicza. Kolejny, po Czarneckim, biznesmen z Wrocławia w latach 90. rozkręcił największy w kraju biznes polegający na pośrednictwie w sprzedaży ratalnej: firmę Lukas. Ale pośrednictwo to było za mało, więc postawił bezpośrednio wejść w bankowość.
Razem z partnerem z branży funduszy private equity przejął niewielki Bank Świętokrzyski. Po przemianowaniu na Lukas Bank był to jeden z trzech uruchomionych w końcówce lat 90. „McBanków” – z tanimi, ale sympatycznie wyglądającymi oddziałami, które wyróżniały się na tle tradycyjnych „marmurów”, z obsługą przez telefon (internet wszedł dopiero po chwili). „Tak powinno być w każdym banku” – głosiła reklama, w której przypominano, że każdy klient dostanie w oddziale kawę. Skusił się na nią Credit Agricole. Za pośrednika kredytowego i bank Francuzi zapłacili ok. miliarda złotych. Jak tylko minął zakaz konkurencji, Łukasiewicz spróbował jeszcze raz. Od dotychczasowych właścicieli odkupił dwa drobne banczki – Społem i Wschodni – i na ich bazie uruchomił Euro Bank. I ten koncept okazał się sukcesem. Po kilku latach znalazł się nabywca z Francji Societe Generale, tyle że Łukasiewicz nie doczekał owoców inwestycji – zmarł w kwietniu 2004 r.
Inny przykład specjalistów od sprzedaży ratalnej, którzy postanowili uruchomić bank – małżeństwo Cacków. Sylwester i Dorota najpierw rozkręcili firmę Dominet, a później dołożyli do niej bank – odkupiony od państwowego KGHM. Dominet Bank, podobnie jak inni tworzeni wówczas praktycznie od podstaw prywatni konkurenci, miał „lekką” strukturę: Cackowie byli u nas pionierami, jeśli chodzi o franczyzę w bankowości (sama franczyza też była wówczas dość mało popularna). Trudności w pozyskaniu depozytów też udało się przekuć w sukces – Dominet Bank był jedną z pierwszych instytucji, która zdobywała finansowanie w formule sekurytyzacji aktywów (należności wydziela się do osobnej spółki, która wypuszcza na rynek obligacje zabezpieczone początkowymi należnościami).
Podobnie jak w przypadku Sobieraja czy Łukasiewicza, tu również chodziło nie tyle o posiadanie banku, ile o zrobienie na nim biznesu – po kilku latach spółka została odkupiona przez belgijską grupę Fortis (niedługo potem przejętą przez francuski BNP Paribas). A zarobione pieniądze Sylwester Cacek mógł zainwestować np. w restauracyjną grupę Sfinks, z której jest najbardziej znany obecnie.
Jedenasty z dziesięciu
Od pewnego czasu banki w Polsce nie cieszą się specjalnym zainteresowaniem inwestorów. Co dopiero biznesmenów, którzy chcieliby zrealizować własny koncept w finansach (i oczywiście na tym zarobić). Twórca mBanku Sławomir Lachowski swój Golden Sand Bank – internetowy, ale dla zamożnej klienteli – zakładał na Malcie, ostatecznie bez powodzenia. Parę lat temu na pomysł nowego banku wpadł Jacek Obłękowski, kilkanaście lat temu wiceprezes PKO BP, największego polskiego banku, odpowiedzialny tam za segment detaliczny. Horum Bank ciągle nie ma jednak licencji na działalność.
Jest jednak ten 11. przypadek: banku, który mało kto kojarzy z prywatną krajową własnością. Bo też jego akcjonariusze dobrze chronią swoją prywatność. Mowa o Banku Nowym. To instytucja, do której przeniesiono zdrową część Podkarpackiego Banku Spółdzielczego – największego spółdzielczego banku w Polsce, który na początku 2020 r. został poddany przymusowej restrukturyzacji. Bank Nowy należał do Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, któremu jesienią 2021 r. udało się sprzedać go neoBankowi (oficjalna nazwa: Wielkopolski Bank Spółdzielczy). NeoBank nie był jedynym nabywcą. Mniejszościowy pakiet trafił w ręce kilku osób fizycznych. Ciekawie zrobiło się w końcówce 2023 r. KNF wydała bowiem zgodę na odkupienie przez Bank Nowy przedsiębiorstwa bankowego WBS. Czyli spółka córka działająca na podstawie kodeksu handlowego przejmie działalność swojego spółdzielczego właściciela. Jak widać, ktoś jeszcze wierzy, że prowadzenie biznesu bankowego może się u nas opłacać. ©Ⓟ