Łukaszewska-Trzeciakowska: Wydane przeze mnie decyzje to szansa dla inwestycji w mały atom. Podjęłam je w dobrej wierze i z przekonaniem, że służą bezpieczeństwu energetycznemu Polski. Dziś zrobiłabym to samo.

Słuchała pani sejmowego exposé Donalda Tuska?
ikona lupy />
Anna Łukaszewska-Trzeciakowska, była minister klimatu i środowiska / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski

Nie, miałam wtedy inne zajęcia. Ale wiem, że pojawiła się w nim kwestia wydanych przeze mnie decyzji zasadniczych i małych reaktorów jądrowych.

Zaskoczyło to panią?

Tak. Chociaż temat SMR-ów pojawił się też dzień wcześniej w wystąpieniu Mateusza Morawieckiego. Być może dlatego obecny szef rządu postanowił do tej sprawy nawiązać.

Kontekst i intencje były chyba dość jednoznaczne.

Pan premier, w mojej ocenie, sformułował wnioski w sposób nieoddający faktów i zbyt daleko idący. Zakładam, że po prostu nie miał pełnej wiedzy albo przekazano mu błędne informacje. Martwi mnie jednak, że skoro już coś takiego powiedział, to może być mu trudno to przeformułować.

i zbyt daleko idący. Zakładam, że po prostu nie miał pełnej wiedzy albo przekazano mu błędne informacje. Martwi mnie jednak, że skoro już coś takiego powiedział, to może być mu trudno to przeformułować.

Premier z niepokojem odniósł się do wydania przez panią decyzji zasadniczych dla inwestycji jądrowych spółki Orlen Synthos Green Energy na kilka dni przed zmianą władzy i mimo negatywnej opinii ABW. Zapowiedział zbadanie sprawy i ujawnienie jej tła, wspomniał też o możliwości wystąpienia „korupcji na dużą skalę”. Pani zdaniem w tym postępowaniu wszystko było bez zarzutu?

Jeżeli przesłanki do jakichś podejrzeń są, to ja ich nie znam. Podejmując decyzję musiałam zważyć ryzyka związane z zapaleniem zielonego światła planom OSGE oraz odmową, która by ten projekt jednoznacznie pogrzebała. Jestem gotowa bronić swojej konkluzji. Mam nadzieję, że sprawa zostanie sprawdzona, ale rzetelnie i merytorycznie. A opinie służb – zostaną odtajnione.

Nie było w nich dobrych argumentów?

Do treści tych dokumentów, dopóki są objęte klauzulą, nie mogę się odnosić. Mam nadzieję, że audyt, o którym mowa, zostanie przeprowadzony w sposób rzetelny i wykaże, czy wiedza, którą kierowały się służby była aktualna i kompletna. Na pewno nie ma tam niczego, czego ja bym się miała osobiście bać albo co by mi spędzało sen z powiek. Nie zapominajmy, że wniosek miał pozytywną opinię Ministerstwa Aktywów Państwowych i Głównego Geologa Kraju, a spółka otrzymała uprzednio pozytywną ogólną opinię Prezesa Państwowej Agencji Atomistyki dotyczącą planowanych rozwiązań organizacyjno-technicznych, czyli de facto zielone światło dla technologii i ogólnej zgodności z regulacjami prawa atomowego.

Czy opinię ogólną PAA można interpretować w ten sposób – zostawmy. Ręczy pani także za cały proces poprzedzający wydanie decyzji? Wszystko odbyło się zgodnie z prawem i transparentnie? Nie było obszarów, w których mogło dojść do nieprawidłowości?

Ja takich nie dostrzegam. Niewątpliwie wokół sprawy było i jest bardzo dużo polityki, na to nie miałam wpływu. Z mojego punktu widzenia bezpieczeństwo energetyczne jest sprawą zbyt poważną, by kierować się w niej interesem politycznym albo ulegać różnego rodzaju naciskom. Oczywiście mam świadomość, że za decyzje ponosi się odpowiedzialność i jestem na to gotowa. Nie jest to dla mnie pierwszy raz. Kiedy kierowałam Regionalnym Zarządem Gospodarki Wodnej w Warszawie doszło do awarii Czajki, mieliśmy też kryzys związany z pierwszym od lat zamarznięciem Wisły, zagrożony był m.in. stopień wodny we Włocławku. W tych przypadkach musiałam działać szybko, skutecznie, czasami podejmując duże ryzyko.

W tym przypadku nie było kryzysu, nie miała pani „pistoletu przystawionego do głowy”. Postępowanie w sprawie decyzji zasadniczej dla OSGE toczyło się od ponad pół roku. W obliczu kontrowersji – wątpliwości podnoszonych nie tylko przez służby, ale również urzędników pani resortu – można było zostawić sprawę do rozstrzygnięcia „na spokojnie” przez nowo wyłoniony rząd, który dysponowałby większościowym poparciem w Sejmie.

Miałam przez dwa tygodnie zarządzać ministerstwem w taki sposób, żeby nie podjąć żadnej decyzji, nie wywrzeć na nic wpływu? Bo tę samą logikę można zastosować również w innych sprawach. Np. mojej walki o wieloletni program wsparcia dla pomorskich samorządów w związku z budową elektrowni jądrowej i innych inwestycji energetycznych – uchwałę w tej sprawie również podjęto w ostatnich dwóch tygodniach funkcjonowania rządu Morawieckiego. Nikt nie zmuszał mnie do przyjęcia rozporządzeń w sprawie opłat za jednorazowego użytku produkty z plastiku, które wejdą w życie od stycznia. Być może nie powinnam była także zabiegać o rozpoczęcie przez Polskie Elektrownie Jądrowe wycinki w gminie Choczewo? To nie jest moja filozofia. Choć wiem, że wiele osób i instytucji tak funkcjonuje. W związku z tym wciąż toczą się np. procesy dotyczące portu instalacyjnego dla morskich farm wiatrowych w Trójmieście. Trzeba było podjąć decyzje, więc je podjęłam. W kontekście samej decyzji zasadniczej warto wyjaśnić sobie na początek, czym ona naprawdę jest, a czym nie.

Jak pani to rozumie?

Jako otwarcie długiej drogi, której wynik nie jest w żaden sposób przesądzony. Inwestor może teraz rozpocząć prace i analizy, które doprowadzą bądź nie do kolejnych korzystnych dla niego decyzji administracyjnych. Nic poza tym. To nie jest tak, że decyzja kierunkowa rządu oznacza, że zaraz ktoś rozpocznie prace budowlane albo że niesie to za sobą jakiekolwiek bezpośrednie skutki finansowe.

I gdyby dzisiaj miała pani postanowić jeszcze raz, znając następstwa tej decyzji…

…zrobiłabym to samo. Choć, przyznaję, zaskoczyła mnie skala publicznego hejtu.

Hejtu?

W mediach społecznościowych znajdzie pan na mój temat mnóstwo komentarzy, które w mojej ocenie zachęcają do przemocy czy wręcz stanowią groźby karalne. Przeżyłam coś podobnego po tym jak uchwaliliśmy ustawę ograniczającą nadmiarowe zyski wytwórców i przedsiębiorstw obrotu energią, którzy dzięki rosyjskiej inwazji mieli złote żniwa. Widzę zresztą, że teraz wśród komentujących znowu pojawiają się te same nicki. Zapamiętali mnie sobie i teraz korzystają z okazji.

W tygodniu, w którym zapaliła pani zielone światło przed inwestycjami OSGE, doszło do publicznej wymiany ciosów między zarządem tej spółki a – wskazanymi przez niego z nazwiska – osobami z kierownictwa służb.

Nie chcę tego komentować. Przyszłość energetyki jądrowej w Polsce to poważna sprawa, sytuacja międzynarodowa jest niezwykle trudna. W tej sytuacji takie publiczne wystąpienia to ostatnie, czego potrzebujemy.

Mówi pani, że podjęłaby tę samą decyzję znowu. Tylko czy nie jest tak, że wydanie zgody w ten sposób, w tych okolicznościach nawet z punktu widzenia tych konkretnych inwestycji odbije się czkawką? Projekty jądrowe nie lubią ryzyka.

Z jednej strony sugeruje mi się, że podjęłam decyzję w interesie konkretnych spółek. Z drugiej, że im zaszkodziłam. Ja nie patrzyłam i nie patrzę na to w ten sposób. Każde działanie może zostać ocenione w sposób odległy od czyichś intencji. Ale to nie znaczy, że najlepszym rozwiązaniem jest bezczynność.

Według jednej z kancelarii, którą poprosiliśmy o opinię, decyzja w sprawie inwestycji krytycznej z punktu widzenia bezpieczeństwa nie powinna być podejmowana przez ministra, który nie ma mandatu udzielonego przez Sejm.

Chcę jeszcze raz podkreślić: to nie jest decyzja, która przesądza o tym, że inwestycja powstanie, ona tylko inicjuje procesy, które sprawdzą, czy w danym przypadku jest to możliwe. Wystarczy, że tam się pojawi chroniony gatunek albo okaże się, że lokalizacja nie spełnia wymogów geologicznych i to polityczne „zielone światło” traci swoją moc sprawczą.

Ale kolejnej okazji, żeby odnieść się do projektu całościowo, z punktu widzenia interesu ogółu, polityki energetycznej i bezpieczeństwa państwa może już nie być. To jednak punkt zwrotny. Nie lepiej było dać się w tej sprawie wypowiedzieć przedstawicielom nowo wybranej większości?

To proszę powiedzieć, jakim punktem zwrotnym była decyzja zasadnicza dla inwestycji w małe reaktory planowanej przez KGHM i NuScale? W mediach mało kto ją zauważył. Czy ten projekt powstanie? Nie wiemy. Inny przykład: GAZ-SYSTEM i decyzja w sprawie pływającego terminala do odbioru gazu skroplonego, który ma stanąć w Zatoce Gdańskiej – sprawa opisywana zresztą na łamach DGP. To co, rozstrzygać przetarg czy nie, podejmować decyzję w okresie sukcesji czy czekać i nie przejmować się tym, że stracimy miejsce w kolejce w zakładach stoczniowych? W międzyczasie zapadła decyzja o dokapitalizowaniu spółki – właśnie po to, żeby mogli zarezerwować statek. Z tym należało się wstrzymać? To nie jest tak, że w projektach jądrowych mamy jakikolwiek czas na opóźnienia. Perspektywa długiego procesu inwestycyjnego daje złudne poczucie, że tygodnie nie robią różnicy. To nieprawda. Nie mamy ani tygodnia do stracenia.

Decyzja została podjęta wtedy, kiedy mogła być podjęta. Nie mogła zostać podjęta wcześniej, bo nie dopełniły się wszystkie procedury administracyjne. Choćby w sprawie opinii ABW, o której mówimy: była jedna, od której inwestor złożył odwołanie i czekaliśmy na jego rozpatrzenie. Ponowna opinia wpłynęła już po moim powołaniu na ministra.

Czyli nie jest tak, jak sugeruje wielu moich rozmówców w rządzie, że decyzja nie została wydana ze względu na podejście pani poprzedniczki, Anny Moskwy?

Nie. Pani minister nie mogła rozstrzygnąć tej sprawy, nawet gdyby chciała. W czasie jej urzędowania, według mojej wiedzy, w resorcie były przygotowywane dwa alternatywne projekty decyzji – pozytywny i negatywny. To powiedziawszy: ludzie mają różną odporność na hejt i ryzyko polityczne. Stanowisko ABW niewątpliwie wywołało wśród urzędników efekt mrożący. Nikt nie chciał się narazić.

Efekt mrożący – to brzmi groźnie. A może chodzi o proste pytanie: czy można było wydać zgodnie z prawem decyzję sprzeczną ze stanowiskiem ABW. Może urzędnicy – w tym pani zastępca i pełnomocnik ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Adam Guibourgé-Czetwertyński – przychylili się do stanowiska, zgodnie z którym decyzja powinna być odmowna – kierowali się zasadą legalizmu?

Minister zasięga opinii ABW, a nie uzgadnia z nią swoją decyzję. Gdyby ustawodawca chciał, by stanowisko służb było decydujące, napisałby o uzgodnieniach, a nie o opinii, która z definicji jest niewiążąca. Co więcej, są w regulacjach dotyczących energetyki jądrowej, w innym zakresie merytorycznym, zapisy o konieczności uzyskania „pozytywnej opinii” – na przykład art. 41m ust 3 ustawy – Prawo atomowe, jednak w przypadku wydania decyzji zasadniczej ustawodawca zapisał tylko „opinii” – bez przymiotnika. Takie jest moje zdanie w tej sprawie.

Jak rozumiem, nie tylko pani. Słyszałem m.in. o zbieżnej z tą argumentacją opinii prawnej zleconej przez OSGE, która została przekazana do resortu. To na nią się pani powołuje?

Nie tylko. To nie jest odosobniona opinia.

Jest naturalne, że specsłużby przyglądają się strategicznych dla państwa projektom, a ich stanowisko, jako organów najlepiej przygotowanych do oceny ich wpływu na bezpieczeństwo, jest traktowane poważnie. Nie zgadza się pani?

Oczywiście. Chociaż należy tu nadmienić, że opisane w mediach stanowisko CBA pochodzi sprzed czterech lat. Z punktu widzenia technologii jądrowych to inna epoka. A opinia ABW jest tylko jedną z przesłanek kształtujących decyzję. Przypominam o pozytywnych opiniach innych organów.

Ryzyka, o których pisało CBA, są nieaktualne?

Minęły cztery lata. W międzyczasie plany OSGE uzyskały wsparcie z środków rządu federalnego USA z programu Phoenix. Wątpię, żeby Amerykanie zdecydowali się na to, gdyby chodziło o działania PR-owe jakiejś polskiej spółki. To się nie broni.

A zapowiedzi Orlenu i Synthosu dobrze znoszą konfrontację z realiami? Wnioski złożone do resortu klimatu opiewają na budowę 24 reaktorów w sześciu lokalizacjach. A mówimy o technologii, która wciąż czeka na pierwsze wdrożenie.

Na razie jesteśmy na etapie badania potencjału pierwszych sześciu lokalizacji. Na to wyraziłam zgodę. Do pozwolenia na rozpoczęcie budowy jeszcze daleka droga. W tym kontekście, z mojego punktu widzenia fakt, że wniosek dotyczy sześciu lokalizacji, a nie jednej, zwiększa prawdopodobieństwo, że choć część inwestycji powstanie. A co do technologii małych reaktorów, to rozwija się błyskawicznie. Można udawać, że tego trendu nie ma, albo próbować się w niego włączyć.

Docelowo OSGE chce zbudować w Polsce ponad 70 reaktorów BWRX. To kontrastuje dość wyraźnie z ostrożniejszym podejściem innych podmiotów w branży.

Nikt nie stawia sobie aż tak ambitnych celów, to prawda. Przy czym ja osobiście sobie to ambitne podejście OSGE cenię. Ale ocena regulatora nie odnosi się do tego, co ogłasza inwestor w mediach, tylko do tego, co ma na stole, do wniosków na konkretne lokalizacje. Teraz OSGE ma przed sobą przede wszystkim perspektywę bardzo kosztownego procesu pozwoleniowego. Poza tym: jaka była alternatywa?

Wydanie decyzji odmownej.

To by oznaczało definitywne zamknięcie drogi przed jedną z dwóch najbardziej rokujących projektów opartych na technologii SMR. Miałabym święty spokój, nikt by mnie o nic nie oskarżał, nie chciał topić w Wiśle. Na scenie pozostałby jeden projekt, nad którym unosi się wielki znak zapytania w związku z kłopotami NuScale’a, który stracił ostatnio flagową inwestycję dla swojej technologii.

Zanim weszła pani do rządu była pani na stanowiskach kierowniczych w spółkach, m.in. z grupy Orlen. Gdyby była pani dzisiaj na miejscu Rafała Kasprowa czy Dawida Jackiewicza chciałaby Pani wydawać te, jak pani mówi, duże pieniądze przy tak dużym poziomie ryzyka, że decyzja zostanie przez nowy rząd zakwestionowana? A przynajmniej – że będzie przedmiotem potencjalnie długotrwałych dochodzeń i kontroli?

Robiłabym swoje, bo takie jest moje podejście. Trzymałabym się faktów i wartości, jaką może stanowić realizacja projektu. Moje osobiste zdanie jest takie, że mamy do czynienia z polityczną burzą w szklance wody.

Kiedy, pani zdaniem, pierwsze reaktory OSGE mogłyby powstać? Z opracowanego przez MKiŚ projektu aktualizacji polityki energetycznej wynika, że pierwszy może pracować już w 2030 r.

Moim zdaniem realny termin to wczesne lata 30. Trzeba zdawać sobie sprawę, jak długotrwałym procesem jest postępowanie środowiskowe. To lata zbierania danych, ich analizowania i agregowania, konsultacje transgraniczne. Dość powiedzieć, że przy „dużym atomie” dokumentacja liczyła sobie ok. 19 tys. stron.

A liczba reaktorów?

Nie sposób tego dziś przesądzić.

Może lepiej byłoby działać tak jak kanadyjska prowincja Ontario, która chce, w pierwszym etapie inwestycji, postawić jeden reaktor i dać sobie czas na wyciągnięcie wniosków?

Kanadyjczycy też weryfikują swoje plany i niedawno ogłosili budowę kolejnych bloków. Zresztą w grę wchodzi ich zaangażowanie w projekty GE Hitachi w Polsce. Energia jądrowa wraca do łask na całym świecie – w zeszłym tygodniu potwierdził to światowy szczyt klimatyczny COP28 w Dubaju. Rośnie świadomość, że bez niej transformacja się nie uda. Dlatego SMR-y są przyszłością.

Nie wiadomo, czy nowy rząd podzieli ten pogląd. Strategia transformacji ma być budowana od nowa.

I bardzo mnie to niepokoi, bo nie mamy czasu. Takich zapowiedzi jest zresztą więcej: Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego i wydzielenie aktywów węglowych ze spółek, adaptacja bloków węglowychdo elastycznej pracy w kierunku wytyczonym przez program Bloki 200+. A bilans mocy mamy taki, jaki mamy. Co nam to wróży? Zależność od importu energii i widmo blackoutów raczej nie zapewnią nam kolejnych inwestycji zagranicznych takich jak fabryki Intela. Bez szybkiego uchwalenia strategii w oparciu o już zgromadzony dorobek nie będziemy mieli podstaw choćby dla transformacji ciepłownictwa, która jest kolejną pilną sprawą do załatwienia. SMR-y mogą pomóc w tym sektorze. Gaz nie jest odpowiedzią ani dla ciepłownictwa, ani dla przemysłu.

Proszę to powiedzieć Michałowi Sołowowi, który kończy właśnie budowę bloku gazowo-parowego w Oświęcimiu.

Ta technologia nie uwolni go od kosztów uprawnień do emisji. Być może dlatego chce budować też SMR-y. Im szybciej postawimy jądrówki i im mniej środków „utopimy” w gazowej pułapce, tym lepiej. Musimy wyciągnąć wnioski z porażki niemieckiej Energiewende.

Trudno odmówić nowemu rządowi prawa do rewizji w różnych punktach wcześniejszej polityki. Tak jak Zjednoczona Prawica wytyczała własny kurs.

Mój pogląd jest taki, że bezpieczeństwo energetyczne jest obszarem, który powinien być w istotnej mierze wyłączony ze sporu. Tu powinna obowiązywać ciągłość.

A co zrobiła pani, żeby tę ciągłość zapewnić?

Przygotowaliśmy „raport zamknięcia”, zawierający bilans naszych działań zestawienie najważniejszych realizowanych projektów, których kontynuacja jest kluczowa w kolejnych latach. Przekazałam go Paulinie Hennig-Klosce, niczego nie ukrywając, i wierzę, że zadba o płynność zmian w resorcie.

To nie za mało? Polaryzacja, także w dziedzinie polityki energetycznej i klimatycznej, jest bardzo wysoka i chyba trzeba byłoby się trochę bardziej postarać, żeby wyłączyć jakąś kwestię ze sporu politycznego.

Tylko jak by to miało wyglądać konkretnie? Niestety pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć.

Czuje się dziś pani trochę opuszczona przez koleżanki i kolegów? Sporo osób w ten czy inny sposób zdystansowało się publicznie wobec pani decyzji. Ostatnio, ustami swojego szefa gabinetu z Mariuszem Kamińskim solidaryzował się prezydent. Głosów wstawiających się za panią raczej nie było słychać. A chyba nie była pani jedyną zwolenniczką zgody na inwestycję Obajtka i Sołowowa.

Ja tego tak nie odbieram. Nie postrzegam wypowiedzi przedstawiciela pana prezydenta jako zajmowania stanowiska w tym sporze. Co do reszty przestrzeni publicznej, jestem przekonana, że emocje opadną i wróci merytoryka. Tak jak mówiłam – na część osób na pewno zadziałał efekt mrożący, nie pomagała bieżąca polityka. Natomiast ja przed odpowiedzialnością nie uciekam. Podjęłam decyzję w dobrej wierze i zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą merytoryczną. Jestem przekonana, że służy ona Polsce.

Z naszych informacji wynika, że projekt OSGE cieszył się poparciem Mateusza Morawieckiego, który powołał panią do rządu. Nie ma pani do niego żalu, że nie stanął za panią publicznie?

Pan premier oczywiście był informowany o tym, że ją podejmę, natomiast nie kazał mi tego zrobić ani nie zabronił mi tego. A fakt, że o decyzji dla małego atomu mówił w swoim exposé nie wskazuje raczej o tym, żeby się tego wstydził.

Wielu moich rozmówców opisywało wyjątkowo agresywne działania lobbingowe OSGE wobec administracji rządowej. Słyszałem m.in. o projekcie specustawy o małych reaktorach, który drogą nieformalną został przekazany rządowi i nad którym podjęto prace.

Powinniśmy dążyć do przyspieszenia inwestycji jądrowych. MKiŚ rzeczywiście prowadził analizy w sprawie specjalnych regulacji dla małych reaktorów i zaprosił do współpracy kilku potencjalnych inwestorów, nie tylko OSGE. Podczas tych rozmów różne grupy przynosiły swoje propozycje rozwiązań. Później stworzony na tej podstawie zarys projektu trafił do kierowanego wtedy przeze mnie biura pełnomocnika ds. strategicznej infrastruktury energetycznej. Na tym etapie inicjatywa de facto się zatrzymała. Projekt umarł, co jest chyba dosyć jednoznaczne.

Dlaczego?

Analizy proponowanych rozwiązań wskazały, że wymagają jeszcze bardzo wiele pracy, żeby były dobre. Wilczym prawem każdego – czy NuScale’a, które wraz z KGHM-em brały udział w tych pracach, czy OSGE, czy w ramach dialogu z innymi interesariuszami, np. branżą wiatrową – jest zgłaszanie swoich propozycji i działanie na ich rzecz. Natomiast ostatecznie nie było w tej sprawie żadnych kroków, które wykraczałyby poza etap wstępnych rozmów.

W dyskutowanym projekcie były zapisy, które wprost preferowały OSGE i dyskryminowały jego konkurentów?

Jeszcze raz powtarzam: w tych pracach brali udział także inni inwestorzy, a projekt został zatrzymany w biurze pełnomocnika – którego funkcję wtedy pełniłam.

W czasie, kiedy była pani w rządzie, relacje z państwowymi koncernami energetycznymi były, pani zdaniem, zdrowe?

To był szczególny czas, czas wojenny, w którym spółki były silniej niż kiedykolwiek zaangażowane w wypracowywanie rozwiązań – to bez dwóch zdań. I nie dotyczy to tylko spółek Skarbu Państwa. Ważnymi partnerami były w sektorze węgla brunatnego był też choćby ZE PAK, a w ciepłownictwie – Veolia. Trwała wojna energetyczna w najgorszej odsłonie i współpracowaliśmy z całą branżą bardzo ściśle. Nigdy jednak – przynajmniej jeśli chodzi o to, czego byłam bezpośrednim uczestnikiem czy świadkiem – nie przekraczało to ram właściwych dla takiej współpracy.

OSGE nie było w swoich działaniach bardziej agresywne niż inne podmioty?

To była aktywna spółka, ale znam też inne, które były równie aktywne.

Pani przeszłość w Grupie Orlen w naturalny sposób wypłynęła w czasie dyskusji nad decyzjami dla OSGE. Nie ma problemu w dużym ruchu kadrowym między urzędami publicznymi a spółkami, tych słynnych obrotowych drzwiach?

Rynek energetyczny jest dość hermetyczny. Trudno byłoby zbudować efektywny mur między biznesem a administracją. Ale warto podkreślić, że pracowałam nie tylko dla Orlenu, ale również dla m.in. Enei i PGE. Weszłam do rządu na osobistą prośbę Anny Moskwy. Trwał kryzys energetyczny i trzeba było przygotować legislację, która uchroni Polaków przed jego następstwami, trzeba było szybko, sprawczo i skutecznie reagować na wojnę energetyczną – ataki na infrastrukturę energetyczną na Ukrainie, kryzys ciepłownictwa związany z cenami gazu, ryzyko braku węgla, wyzwania energetyki zawodowej. To był czas intensywnej pracy i podejmowania trudnych decyzji 24 godziny na dobę. W rządzie brakowało doświadczonych, skutecznych rąk do takiej pracy.

Nowy rząd nie powołał dotąd pełnomocnika ds. strategicznej infrastruktury energetycznej. Mówi się, że w grę wchodzi scenariusz włączenia tego stanowiska w struktury resortu klimatu. To dobry pomysł?

To zależy, jak zostaną podzielone kompetencje w rządzie, zwłaszcza w trójkącie ministrów klimatu, przemysłu i aktywów państwowych. Na pewno strategiczna infrastruktura energetyczna potrzebuje decyzyjnego i odpornego na ryzyka ośrodka nadzoru. Bo tam będzie bardzo wiele trudnych dylematów do rozstrzygnięcia. W jakiej strukturze ta funkcja będzie uplasowana? To mniej istotne. Byle merytorycznie i skutecznie.

Rozmawiał Marceli Sommer