– Potrzebujemy prawdziwej umowy społecznej – pomiędzy polityką, biznesem a nauką. Musimy w jej ramach uzgodnić wspólne działania na 10, 20 lat, bo to stworzy trajektorię naszego rozwoju – mówi prof. Stanisław Mazur, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Konferencji Rektorów Uczelni Ekonomicznych (KRUE)

Istnieje ścisła zależność między poziomem finansowania nauki a wzrostem PKB. Mnóstwo dowodów na to znajdziemy w tegorocznym raporcie KRUE. Czy one przemawiają do decydentów?
ikona lupy />
Stanisław Mazur, rektor Uniwersytetu Eknomicznego w Krakowie, członek Konferencji Rektorów Uczelni Ekonomicznych (KRUE) / Materiały prasowe

Najkrótsza odpowiedź brzmi: nie.

A dłuższa?

Politycy w bardzo wielu krajach, również u nas, od lat powtarzają, że nauka, badania naukowe, kształcenie akademickie jest fundamentem nowoczesnej, innowacyjnej i konkurencyjnej gospodarki. Funkcjonuje to w przestrzeni publicznej jako swego rodzaju oczywistość. Niestety elementarna różnica między większością krajów Europy Zachodniej, ale też Środkowej, a Polską polega na tym, że u nas politycy o tym dużo mówią, a tam politycy starają się wiele w tym zakresie robić. Jeśli praktyka polskiej władzy szybko, wręcz już, się nie zmieni, zostaniemy gospodarką i cywilizacją peryferyjną.

Jaki punkt startowy ma nowy rząd?

Spójrzmy na dane, bo one mają swoją siłę i dzięki nim łatwiej zrozumieć problemy, z którymi się boryka polska nauka, w tym narastającą frustrację w tym sektorze, oraz to, że tylu ludzi odchodzi z uczelni. Elementarnym kryterium pozycji nauki w każdym kraju są wydatki na ten sektor w stosunku do PKB. W Polsce stanowią one między 1,3 proc. a 1,4 proc. PKB, gdy w krajach Europy Zachodniej między 2,5 proc. a 2,7 proc., a są i takie państwa, w których ten udział wynosi 3,3 proc. W efekcie, mówiąc najprościej, polskie uczelnie muszą rywalizować na globalnym rynku za połowę tego, co otrzymują uczelnie zachodnie i – co jest już mocno zadziwiające – za ok. 70 proc. tego, co dostają uczelnie na Słowacji, Węgrzech czy w Czechach. Jeśli zaś uwzględnimy wartości nominalne w najbardziej strategicznym dla rozwoju gospodarczego i postępu cywilizacyjnego sektorze badawczo-rozwojowym, to te różnice stają się jeszcze bardziej wstrząsające.

A konkretnie?

W 2021 r. wydatki na badania i rozwój per capita wyniosły w Danii ok. 530 euro. W Niemczech 471 euro, w Szwecji i Finlandii ponad 400 euro, w Austrii – 399, we Francji – 261, zaś w Czechach - 150 euro. A w Polsce – 62 euro. I my mamy konkurować z najlepszymi. Jak?

Symbolem zapaści na uczelniach stały się wynagrodzenia.

Trudno, by było inaczej. Poziom finansowania jest tak katastrofalny, że w chwili podnoszenia płacy minimalnej rektorzy bardzo wielu uczelni drżą, bo wiedzą, że będą zmuszeni automatycznie podnieść wynagrodzenia wielu pracownikom, a nie mają na to pieniędzy. Powtórzmy: brakuje środków na wyrównanie do ustawowej płacy minimalnej. Przypomnę w tym miejscu, że 12 lat temu przeciętne wynagrodzenie w sektorze nauki i szkolnictwa wyższego było o ok. 80 proc. wyższe od średniej krajowej, a dzisiaj ta różnica wynosi ok. 11 proc. Równolegle w uczelnie uderzają skutki wadliwie od lat prowadzonej polityki gospodarczej.

Sfrustrowani badacze odpływają z polskich uczelni…

Tak. Coraz częściej trafiają do firm globalnych. Chodzi nie tylko o wynagrodzenia, lecz także o możliwość rozwoju, realizacji swoich ambitnych projektów. Kształcimy za publiczne pieniądze kadry wzmacniające w coraz większym stopniu potencjał innych państw. To jest bardzo niebezpieczny trend, który absolutnie trzeba zatrzymać i odwrócić, jeśli myślimy o silnej podmiotowej gospodarce narodowej.

Mamy tu do czynienia z pewnym paradoksem, bo z jednej strony z liczbami świadczącymi o finansowej mizerii trudno polemizować, a z drugiej – inwestorzy walą do Polski drzwiami i oknami z uwagi na bardzo dobrze wykształcone kadry, w tym świetny potencjał badawczo-rozwojowy. Czyli ci fatalnie wynagradzani pracownicy uczelni kształcą na wysokim poziomie, ale wartość dodana, jaką wytwarzają potem absolwenci naszych uczelni, w dużym stopniu wyjeżdża z Polski.

Tak to wygląda w dużym stopniu. Z wielką satysfakcją przeczytałem parę tygodni temu artykuł w jednym z najbardziej poczytnych globalnych czasopism biznesowych, w którym znalazło się stwierdzenie, że wśród globalnych inwestorów nasz kraj pozycjonowany jest na trzecim, czwartym miejscu pod względem jakości kształcenia, czyli kompetencji, w jakie wyposażamy naszych absolwentów. Nie czarujmy się: kolejne firmy lokują w Krakowie swoje siedziby nie z uwagi na wspaniałe walory turystyczne i barwną historię, tylko dlatego, że jest tutaj tyle talentów. To znaczy, że potrafimy wykształcić kadry będące fundamentem nowoczesnej gospodarki. Pytanie pierwsze: czy jesteśmy i będziemy w stanie nadal to robić przy obecnym poziomie finansowania. I drugie, fundamentalne: czy model rozwoju, w którym korporacje globalne – odgrywające ważną i absolutnie potrzebną rolę w naszej gospodarce, oferujące przy tym bardzo wysokie wynagrodzenia – stają się elementem dominującym, jest przez nas w pełni pożądany.

A nie jest?

Warto rozmawiać o wszystkich konsekwencjach tego modelu. Wiemy już np., że ta dominacja jest nie lada problemem i wyzwaniem dla sektora małych i średnich przedsiębiorstw, których nie stać na tak wysokie wynagrodzenia. Tymczasem z przyczyn demograficznych kurczy nam się rynek absolwentów, co może się stać absolutnie fundamentalną barierą dla rozwoju Polski, nie tylko Krakowa. Kilkanaście lat temu mieliśmy pod Wawelem ponad 200 tys. studentów, a obecnie ok. 130 tys. To pokazuje skalę i dynamikę spadku. I wymaga skutecznej reakcji.

Jakiej?

Skoro wiemy, jakie będą w najbliższych latach trendy demograficzne i w konsekwencji – jakimi realnymi zasobami ludzkimi będziemy dysponować, powinniśmy robić wszystko, by odejść od dotychczasowego modelu rozwoju, czyli – mówiąc najogólniej – od bycia montownią i rezerwuarem talentów dla zagranicznych inwestorów ku gospodarce opartej na własnych pracach badawczo-rozwojowych, wynalazkach i innowacjach. Niestety, nie da się przeprowadzić tej kluczowej dla naszej przyszłości transformacji, nie da się przeskalować polskiej gospodarki z pomocą innowacji, przy finansowaniu nauki na wielokrotnie niższym poziomie, niż to robią nasi europejscy i światowi konkurenci. Polski przedsiębiorca też nie będzie w stanie konkurować z o wiele silniejszymi korporacjami, jeśli nie będzie dysponował odpowiednio dużym potencjałem innowacyjnym. Potrzebuje do tego wsparcia nauki, ale inaczej finansowanej i zorganizowanej niż obecnie.

Mówi pan o konieczności demokratyzacji technologii. Co to znaczy?

Ujmując rzecz najprościej: aby efektywnie wykorzystać technologię do rozwoju gospodarczego w kierunku, o którym tu mówimy, innowacyjne rozwiązania muszą być tworzone przez naukę i udostępniane sektorowi przedsiębiorstw bardzo szeroko, wręcz powszechnie.

Czy wystarczy, że władza teraz zasypie naukę gotówką – i wszystko cudownie się wyprostuje?

W tak dramatycznej sytuacji, jak obecnie, zawsze pojawia się postulat dołożenia pieniędzy i on jest co do zasady słuszny, ale z pewnością nie rozwiąże fundamentalnych problemów polskiej nauki. One wynikają przede wszystkim z braku poważnej polityki gospodarczej i polityki naukowej. Obie te sfery w nowoczesnych państwach z ambicjami mocno się dziś wiążą. My je zaniedbaliśmy – i nie mówię tu tylko o ostatnich ośmiu latach. Aby to sobie uzmysłowić, warto spojrzeć na kraje, takie jak: Stany Zjednoczone, Irlandia, Holandia, Australia. Wszędzie tam mądra polityka gospodarcza polega w ogromnej mierze na tym, że lwia część prorozwojowych środków publicznych trafia najpierw do uniwersytetów i ośrodków badawczych. One przygotowują innowacje, by udostępnić je biznesowi – w pierwszej kolejności, oczywiście, temu krajowemu. Prowadzi to do naturalnego wzrostu innowacyjności, a w konsekwencji – efektywności i konkurencyjności tych gospodarek.

Czyli samo dosypanie pieniędzy do systemu, który mamy, niewiele da?

Nie. Musimy zmienić model, czerpiąc rozwiązania strukturalne od najlepszych. To wymaga zupełnie nowej polityki, łączącej gospodarkę, naukę i edukację. Trzeba to zrobić absolutnie jak najszybciej. Zmarnowaliśmy zbyt wiele czasu i świat nam odjeżdża, a właściwie odlatuje. Musimy równocześnie odbudować inne fundamenty państwa, naruszone, podkopane, a nawet bezceremonialnie niszczone w ostatnich latach. Nie da się budować i rozwijać nowoczesnej innowacyjnej gospodarki bez transparentnych, wiarygodnych i sprawnych instytucji prawnych, bez naprawdę dobrze działającego wymiaru sądownictwa, bez poprawnej legislacji, bez zrozumiałego i powszechnie akceptowanego systemu podatkowego. Jeśli Polska obsunęła się w tych obszarach we wszystkich globalnych rankingach, lądując na odległych miejscach, to znaczy, że sami utrudniliśmy sobie pościg za liderami.

Zrobili to politycy twierdzący, że walczą o godne miejsce Polski w globalnej czołówce.

Nie liczą się deklaracje, słowa, lecz efekty. A te świadczą przeciwko rządzącym Polską w ostatnich latach. Potrzebna nam jest całkiem inna, mądra polityka. Co szalenie istotne – to nie może być polityka wymyślana, jak dotąd, przez garstkę ludzi, którym wydaje się, że już wszystko wiedzą. Potrzebujemy prawdziwej umowy społecznej – pomiędzy polityką, biznesem a nauką. Musimy w jej ramach uzgodnić wspólne działania na 10, 20 lat, bo to stworzy trajektorię naszego rozwoju. Potrzebujemy poważnej i rozważnej strategii. Jeżeli jej razem nie stworzymy, będziemy się nadal poruszać od ściany do ściany, od przypadku do przypadku, od rzekomo „epokowego” projektu inicjowanego przez jednych i porzucanego przez drugich – za nasze wspólne pieniądze, często kosztem wielkiego społecznego wysiłku, w sytuacji, gdy marnowanie potencjału rozwojowego jest ciężkim grzechem wobec współczesnych i przyszłych pokoleń. To jest mój główny postulat INFORum Gospodarczego 2.0. Myślę, że wszyscy jego uczestnicy doskonale rozumieją, dlaczego to, o czym mówię, jest niezbędne, bo od lat w różnych strukturach i konfiguracjach współdziałamy w tym kierunku. W Małopolsce przynosi to efekt. Ale trzeba to teraz zrobić w skali makro. Musimy zawrzeć umowę społeczną na poziomie państwa.

Rozmawiał Zbigniew Bartuś