Przeciętne wynagrodzenie netto w Warszawie, Krakowie i Trójmieście wynosi dziś ok. 7,5 tys. zł, czyli jest nominalnie niemal takie jak u progu zimy 1981 r. Ale siła tych pieniędzy wielokrotnie wzrosła, diametralnie inne jest też miejsce Polski w globalnej gospodarce. Produktywność Polek i Polaków w wielu obszarach zwiększyła się 10-krotnie. Czemu to zawdzięczamy? I jak podtrzymać ten trend?

W 1981 r. w polskich sklepach kilogram chleba kosztował 33 zł, mąki pszennej – 23 zł, wieprzowiny – 120 zł, najtańszej kiełbasy – 60 zł, szynki – 280 zł, cukru – 10,50 zł. Za litr mleka trzeba było zapłacić 10 zł, za kostkę masła – 18 zł, a za pół litra wódki – 100 zł. Były to ceny – jak na obecne standardy – nie tylko szokująco wysokie, lecz także… fikcyjne. Większości towarów permanentnie brakowało, więc nie dało się ich tak zwyczajnie kupić. Władza centralna postanowiła je reglamentować. Od 1976 r. obowiązywały kartki na cukier, a od 1981 r. na mięso, przetwory mięsne, masło, mąkę, ryż, kaszę, mydło, proszki do prania. Po wprowadzeniu stanu wojennego dostaliśmy kartki na czekoladę, alkohol, benzynę. Aby je wykupić, ludzie ustawiali się w gigantycznych kolejkach.

ikona lupy />
Zbigniew Bartuś / Materiały prasowe

Produktywność centralnie sterowanej gospodarki była tak nędzna, że po świętach Bożego Narodzenia władza postanowiła radykalnie podnieść ceny wszystkiego. Od 1 lutego 1982 r. kostka masła zdrożała do 60 zł, kilogram sera do 190 zł, kilogram szynki do 550 zł, kilogram schabu do 360 zł. Lodówka kosztowała wtedy 10 000 zł, telewizor – 24 000 zł (tysiąc złotych za każdy cal), a najtańsze zachodnie auto – 120 000 zł. Dolar dobijał do 200 zł. Ceny węgla kamiennego, którego wydobywaliśmy wtedy cztery razy więcej niż obecnie, oscylowały między 2000 zł a 3000 zł, za kilowatogodzinę energii elektrycznej płaciliśmy 1,80 zł, za litr benzyny… 32 zł.

Porównanie tych cen z obecnymi pokazuje, jak bardzo zwiększyła się od tego czasu siła nabywcza polskich wynagrodzeń. Zawdzięczamy to radykalnemu odejściu od gospodarki centralnie planowanej i uwolnieniu potencjału polskiej przedsiębiorczości. Konkurujące ze sobą i z całym światem prywatne firmy wywindowały naszą produktywność do poziomów niespotykanych w historii. Warto przy tym zauważyć, że w obszarach wciąż silnie kontrolowanych przez polityków (węgiel, energetyka) tego efektu prawie nie ma.

Wedle zestawień prowadzonych od lat przez Bank Światowy w 1990 r. dochód na głowę w przeliczeniu na tzw. dolara międzynarodowego z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej (PPP) wynosił w Polsce 6185 dolarów międzynarodowych (dalej – dol.), gdy w Czechosłowacji – 11 655 dol., na Węgrzech – 8325 dol., w Rosji – 8027 dol., w Ukrainie – 7613 dol., w Bułgarii – 7551 dol., w Rumunii – 5280 dol., na Białorusi – 5226 dol. Jak bardzo odstawaliśmy od Zachodu? Zerknijcie: Portugalia – 11 780 dol., Grecja – 13 312 dol., Hiszpania – 13 686 dol., Zjednoczone Królestwo – 17 091 dol., Francja – 17 710 dol., Dania – 18 244 dol., Włochy – 18 638 dol., Niemcy – 19 463 dol., Austria – 19 473 dol., Szwecja – 20 425 dol., Szwajcaria – 28 682 dol., Norwegia – 18 461 dol.

W dekadzie 1995–2014 niemal podwoiliśmy dochód, w czym niemałą rolę odegrały unijne środki przedakcesyjne, a także przyjmowanie europejskich standardów. Najważniejsze były jednak rozwijające się i dojrzewające polskie przedsiębiorczość i samorządność. Tuż przed naszym wejściem do Unii dochód na głowę wzrósł nam do 13 353 dolarów międzynarodowych. W Czechach wyniósł wtedy 20 932 dol., na Węgrzech 16 268 dol., na Słowacji 15 226 dol.. W tyle zostały Rosja (10 226 dol.), Bułgaria (9201 dol.), Białoruś (8491 dol.) i zwłaszcza Ukraina (6736 dol.). Ale Zachód nadal nam uciekał, choć nie cały. Portugalia skoczyła do 21 477 dol., Grecja do 25 460 dol., Hiszpania do 26 143 dol., Zjednoczone Królestwo do 32 073 dol., Francja do 29 055 dol., Dania do 32 938 dol., Włochy do 29 554 dol., Niemcy do 31 334 dol., Austria do 33 774 dol., a Szwecja do 33 858 dol. W Szwajcarii dochód na głowę przebił 40 tys. dol., w Norwegii – 42,5 tys. dol.

Dopiero po wejściu do Unii dokonaliśmy prawdziwego skoku. W 2022 r. nasz dochód na głowę wyniósł już 43 268 dol., czyli 324 proc. poziomu z 2004 r. Czesi osiągnęli 49 945 dol. (238 proc.), Węgrzy 41 906 dol. (257 proc.), Bułgarzy 33 582 dol. (364 proc.), Rumuni 41 887 dol. (465 proc.!), Słowacy 37 459 dol. (246 proc.). Dla porównania w Ukrainie było to 12 677 dol., na Białorusi 22 590 dol., a w Serbii – 23 911 dol.

Owszem, wielu pionierów polskiego kapitalizmu nie wytrzymało ostrej konkurencji w ramach UE. Ale jeszcze więcej przedsiębiorców umiało wykorzystać do cna możliwości wspólnego rynku – towarów, usług, pracy. To dzięki temu wyprzedziliśmy w 2022 r. Portugalię (41 451 dol.) i Grecję (36 834 dol.), doganiamy Hiszpanię (w 2022 roku osiągnęła 45 825 dol.), zbliżamy się do Włoch (51 865 dol.), a nawet Francji (55 492 dol.) i Zjednoczonego Królestwa (54 602 dol.). Wciąż sporo dzieli nas od Niemiec (63 149 dol.), Szwecji (65 578 dol.), Austrii (67 935 dol.).

Co powinien zrobić nowy polski rząd? Co powinniśmy robić my sami, by nadal przeganiać kolejne rozwinięte państwa i społeczeństwa pod względem dochodów, ale przede jakości życia? Z tym pytaniem zmierzyli się uczestnicy INFORum Gospodarczego 2.0, zorganizowanego przez Dziennik Gazetę Prawną i Forsal.pl w ścisłej współpracy z kluczowymi organizacjami gospodarczymi i instytucjami otoczenia biznesu, samorządowcami, liderami samorządów doradców podatkowych i radców prawnych, naukowcami, całą plejadą ekspertów.

Zapis kluczowych fragmentów tej niezwykle żywej i owocnej dyskusji znajdą państwo na kolejnych stronach. Zapraszam do lektury, a decydentów także do wyciągnięcia odpowiednich wniosków.