Realizacja deklaracji koalicji szykującej się do przejęcia władzy może pomóc mniejszym producentom. Handlowcy są sceptyczni.
Wprowadzenie maksymalnie 30-dniowego terminu płatności przez markety i skupy dla wytwórców żywności – to zapowiedź, jaka pojawiła się w umowie Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy. Dziś, co do zasady, nie może on przekraczać 60 dni, choć istnieje możliwość jego wydłużenia na zasadach wzajemnej umowy.
– Producenci zyskają – uważa Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. Jak tłumaczy, w praktyce obniży to koszty ich działalności, dziś bowiem muszą posiłkować się kredytem, by kupić środki i surowce potrzebne do produkcji.
– Korzystamy ze wsparcia banków, nie tylko przy inwestycjach, ale i bieżącym prowadzeniu biznesu. Zmiana z pewnością sprawi, że nie będzie to już tak często konieczne. Do tego współpraca z sieciami będzie możliwa też dla mniejszych podmiotów, które dziś jej unikały właśnie przez niekorzystne warunki – mówi przedstawiciel firmy działającej w sektorze przetwórstwa owocowo-warzywnego. Przyznaje, że już dziś jest możliwe wynegocjowanie terminów wynoszących 30–45 dni, dotyczy to jednak tylko dostawców działających na dużą skalę i mających dobrą markę.
Lidl deklaruje, że od lat stosuje 30-dniowe terminy w relacjach z partnerami handlowymi. Dlatego nowe przepisy nie będą oznaczały większych zmian.
Inne sieci nie chcą ich natomiast komentować. – Śledzimy dyskusje dotyczące funkcjonowania sektora handlowego, ale co do zasady nie wypowiadamy się o nich na etapie pomysłu oraz procesu legislacyjnego – informuje biuro prasowe Biedronki. Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji podkreśla, że pomysł skrócenia terminów płatności ma też Unia. Jest nawet projekt rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie zwalczania opóźnień w płatnościach w transakcjach handlowych, który niebawem będzie głosowany. Sektor handlowy jest jednak przeciwny proponowanym zmianom. Jak tłumaczy, skrócenie terminów do 30 dni będzie skutkowało ograniczeniem popytu na produkty wolnorotujące, czyli te, które długo leżą na półce, a dotyczy to nie tylko produktów przemysłowych, ale też niektórych towarów żywnościowych, jak makarony czy kasze. – W przypadku tego typu asortymentu strony często ustalają termin płatności za towar dłuższy niż podstawowy. Takie rozwiązanie pozwalało kupującemu podjąć ryzyko inwestycji w towar, nie pozbawiając dostawcy możliwości sprzedaży – wyjaśnia Renata Juszkiewicz, prezes POHiD. Jej zdaniem ograniczanie swobody przedsiębiorców prawdopodobnie spowoduje, że sprzedawcy detaliczni powstrzymają się od zakupu towarów, które mają długi okres przydatności do spożycia, a to będzie działać na niekorzyść konsumentów.
Eksperci zauważają, że skrócenie terminu często będzie wymagało bardziej kompleksowych zmian. I podają przykład skupów, które na płatności za towar często zaciągają kredyt.
– Pierwsze dostawy są opłacane w krótkim terminie i na czas. Kolejne już się wydłużają. W efekcie za surowce dostarczone w sierpniu czy we wrześniu rolnicy otrzymują płatność w kolejnym roku. Przy jabłkach to już sytuacja nagminna – mówi Aneta Koter ze Stowarzyszenia Producentów i Przetwórców Owoców.
Jak tłumaczą nasi rozmówcy, to efekt tego, że sieci i przetwórcy zamawiają towar partiami. Trzeba więc ponosić koszty ich magazynowania, co pochłania część kredytu, gdy ceny przechowywania wzrosną z powodu np. prądu czy podwyżek wynagrodzenia. – Wtedy możemy zapłacić rolnikom, dopiero gdy sami otrzymamy zapłatę – mówi przedstawiciel jednego ze skupów.
Aneta Koter podkreśla też, że dostawy do sieci bywają realizowane często przez pośredników. – Bywa więc, że choć strony umówią się na 30- czy 60-dniowy termin płatności, to można otrzymać zapłatę później. Wystarczy, że sieć opóźni płatność pośrednikowi, który zrobi to samo względem swojego dostawcy – wyjaśnia. Podkreśla, że zmiany powinny być kompleksowe i dotyczyć uregulowania całego łańcucha dostaw. ©℗