W krajach Europy Środkowej największe kontrakty zbrojeniowe wciąż płyną za Atlantyk. Oprócz Polski tę drogę wybiera m.in. Rumunia, kupując abramsy, a samoloty F-35 stają się regionalnym standardem.
54 czołgi Abrams M1A2 SEPv3, do tego m.in. mosty, które je utrzymają podczas przepraw przez przeszkody wodne, czy cztery wozy zabezpieczenia technicznego M88A2 Hercules. Amerykańska agencja Defense Security Cooperation Agency, która odpowiada za sprzedaż rodzimego uzbrojenia do krajów sojuszniczych, podała pod koniec ubiegłego tygodnia w notyfikacji do Kongresu, że maksymalna wartość tego zakupu wyniesie Rumunię 2,5 mld dol. Jak pokazują polskie doświadczenia, zazwyczaj podczas negocjacji i po okrojeniu pakietów szkoleniowych, logistycznych itd. cena finalna jest nieco niższa.
Nie zmienia to faktu, że dla rumuńskiego rządu będzie to kolejny poważny wydatek zbrojeniowy płacony w dolarach. Już kilka lat temu nasi południowi sąsiedzi zdecydowali się m.in. na zakup systemu przeciwrakietowego Patriot. Biorąc pod uwagę, że także Polska, czyli największy kraj na wschodniej flance NATO, wybrała ten rodzaj sprzętu, widać, że amerykańska dominacja zbrojeniowa w naszym regionie się pogłębia. Wśród systemów obrony powietrznej o takim zasięgu Patriot jest najbardziej popularny, a jego europejska konkurencja – system SAMP-T – ma jedynie kilku klientów (głównie Francję i Włochy, które ten system rozwijają). Ale już w kwestii czołgów Europejczycy mają znacznie więcej sukcesów – m.in. niemiecki Leopard 2, którego zakup niedawno potwierdzili Norwegowie. Jeśli Rumuni faktycznie zdecydują się na amerykańskie abramsy, a wszystko na to wskazuje, to będzie to kolejny dowód na to, że państwa naszego regionu w USA widzą gwaranta bezpieczeństwa, a nie w Europie (stąd m.in. dążenie do większej interoperacyjności sprzętu z sojusznikiem zza Atlantyku poprzez zakup identycznego). Widać też, że zdolności produkcyjne na starym kontynencie są wciąż stosunkowo niewielkie. Przykładem choćby to, że na wyprodukowanie 250 nowych czołgów dla Polski Amerykanie potrzebują czterech lat (ostatnie dostawy w 2026 r.). To termin, o którym niemieccy dostawcy czołgu Leopard 2 mogą tylko pomarzyć.
Szybsze terminy i najszersza oferta – to amerykańskie przewagi
Przykładów pewnej „amerykanizacji” zbrojeniowej w naszym regionie jest znacznie więcej. I tak np. w ostatnich miesiącach Łotwa zdecydowała się na zakup sześciu systemów HIMARS (cena maksymalna to 220 mld dol.), Bułgaria na zakup prawie 200 wozów Stryker, co może kosztować nawet 1,5 mld dol. Na większe zakupy za Atlantykiem zdecydowali się również Słowacy (lekkie pojazdy za 250 mln dol.) czy Czesi – Praga jako kolejna stolica w regionie stawia na zakup samolotów piątej generacji F-35. Już wcześniej zdecydowały się na to m.in. Polska, Finlandia, Niemcy, rozmawia o tym także Rumunia. Jeśli chodzi o współdziałanie logistyczne, to ułatwi to zadania sojusznikom. Ale to także oznacza mniejszą sprzedaż dla europejskich konstrukcji jak gripen, rafale (trafi do Chorwacji) czy eurofighter (takie maszyny obok F-35 kupią także Niemcy).
Oczywiście to nie jest tak, że Europa Środkowa kupuje uzbrojenie tylko w USA – choćby ostatnio Czesi zdecydowali się na wozy bojowe CV-90 ze Szwecji i pewnie nabędą czołgi Leopard 2A8, a np. Węgrzy od lat stawiają na mocną kooperację zbrojeniową z Niemcami, m.in. w sferze pancernej. Ale jednak większość najwyższych kontraktów jest zawierana przez zbrojeniowych gigantów z USA.
Dlaczego? – Mniejsze państwa regionu wiedzą, kto może im przyjść z pomocą, i dlatego stawiają na uzbrojenie amerykańskie. Tamtejszy przemysł zbrojeniowy jest największy na świecie – ma najszerszą ofertę i dzięki olbrzymim zapasom armii amerykańskiej często jest w stanie dostarczyć tzw. zdolności pomostowe, czyli używany sprzęt, który może być wykorzystywany praktycznie od razu, tak że kilkuletnie oczekiwanie na docelowe uzbrojenie nie tworzy luki w zdolnościach – tłumaczy Mariusz Cielma, redaktor naczelny „Nowej Techniki Wojskowej”.
Warto pamiętać, że silny sektor zbrojeniowy łatwiej powstaje w krajach, gdzie jest silna armia. To dotyczy choćby takich państw jak Korea Południowa, która w ostatnich latach rozpycha się w Europie, m.in. sprzedając armatohaubice K9, Izrael czy Francja. Co ciekawe, ten ostatni kraj w ostatnich latach znacznie zwiększył swój udział w światowym eksporcie uzbrojenia. Jak podaje Sztokholmski Między narodowy Instytut Badań nad Pokojem, w latach 2018–2022 w porównaniu z poprzednią pięciolatką udział Francji w światowym eksporcie uzbrojenia wzrósł z 7 do 11 proc. Jednak mimo sprzedaży w Europie (m.in. wspominane samoloty do Chorwacji czy zestawy artyleryjskie Caesar do Czech), główne rynki, na których Paryż odnosi największe sukcesy eksportowe, są na Bliskim Wschodzie.
Na razie – mimo szumnych deklaracji m.in. Komisji Europejskiej dotyczących zapewnienia finansowania na rozwój mocy produkcyjnych europejskiej zbrojeniówki (np. w obszarze produkcji amunicji 155 mm) – nic nie zapowiada, by krajobraz przemysłu zbrojeniowego na świecie miał się zmienić. Podstawą jego rozwoju wciąż pozostają duże zamówienia narodowe, które poszczególne kraje starają się realizować u siebie albo u najbliższych sojuszników. A wśród 10 największych koncernów zbrojeniowych aż sześć pochodzi z USA i trudno zakładać, by w najbliższych latach w tym obszarze nastąpiły duże przetasowania. ©℗